Rozdział 4
Kiedy weszły do domu na Crown Street, zauważyły, że drzwi nie można otworzyć do końca, Susan instynktownie spojrzała za nie, żeby znaleźć przyczynę tej przeszkody. Natychmiast spostrzegła, że była tam mała paczuszka owinięta w kawałek papieru, która wyraźnie zawierała pieniądze. Zatrzymała się i podniosła ją.
- Proszę spojrzeć! - powiedziała ze smutkiem. – Matka przyniosła to ostatniej nocy dla swojego dziecka.
Ale pani Leigh nie odpowiedziała. Była tak blisko przekonania się na własne oczy, czy to jest jej zaginione dziecko, że nie mogła zatrzymać się, ale ruszyła dalej na trzęsących się nogach i z drżącym sercem.
Weszła do sypialni, ciemnej i cichej. Nie zważając na małe ciałko, nad którym Susan stanęła, podeszła prosto do łóżka i, podnosząc zasłonę, zobaczyła Lizzie – ale to nie była jej dawna Lizzie, jasna, wesoła, beztroska, pełna życia i pogodna.
Ta Lizzie była przedwcześnie postarzała, jej piękno przeminęło, głębokie linie troski i, niestety, biedy (albo tak sobie matka wyobrażała) były wyryte na jej policzku, tak okrągłym, pięknym i gładkim, kiedy ostatnio córka cieszyła swoim widokiem oczy matki.
Nawet we śnie ta twarz nosiła wyraz zgryzoty i rozpaczy, który dominował na niej w ciągu dnia; nawet we śnie zapominała, jak się uśmiechać. Ale wszystkie te oznaki grzechu i smutku sprawiały, że matka kochała ją jeszcze bardziej.
Stała, patrząc na nią chciwymi oczami, wydawało się, jakby wpatrywanie się nie mogło ich zaspokoić; a w końcu ustąpiła i pocałowała tę bladą, zmęczoną dłoń, która leżała na pościeli. Nawet dotyk nie przeszkodził śpiącej, matka nie musiała kłaść swej ręki tak delikatnie na narzucie. Nie było oznak życia, poza głębokim podobnym do łkania westchnieniem. Pani Leigh usiadła przy łóżku i wciąż trzymając rękę na kapie, wpatrywała się i wpatrywała, jakby nie mogła nigdy się napatrzeć.
Susan chętnie zostałaby przy swoim ukochanym dziecku, ale zdawała sobie sprawę, że będzie miała wiele spraw do załatwienia i wiele rad do udzielenia, jak zawsze. Wydawało się, że wszyscy złożyli na jej barki ciężar swych trosk. Jej ojciec był w złym humorze z powodu swego nocnego wypadu, który był wyrazem jego braku powściągliwości, nie miał skrupułów, by zarzucić jej winę za spowodowanie śmierci małej Nanny; a kiedy, po potulnym znoszeniu jego zarzutów przez jakiś czas, nie mogła dłużej się powstrzymać i zaczęła płakać, on zranił ją nawet jeszcze bardziej swoją nierozważną próbą pocieszenia, ponieważ powiedział, że dobrze się stało, że dziecko nie żyje, to nie było ich dziecko, więc dlaczego oni mieli się nim kłopotać?
Susan załamała na to ręce, stanęła przed ojcem i błagała go, by zamilkł.
Potem musiała podjąć wszystkie niezbędne kroki w związku z dochodzeniem koronera, musiała zwolnić się z lekcji, musiała wezwać małego sąsiada, aby wysłać go jako umyślnego z wiadomością dla Williama Leigha, który, jak czuła, powinien być poinformowany o tym, gdzie jest jego matka i o całej sprawie.
Poprosiła posłańca, aby przekazał mu, żeby przyszedł z nią pomówić – że jego matka jest w jej domu. Była wdzięczna, że jej ojciec wyszedł, aby poplotkować do najbliższego postoju powozów i zdać relację z nocnych wydarzeń, chociaż nie wiedział o tych, którym w ciszy przebiegły godziny na górze.
Will przybył w porze obiadowej. Był zaczerwieniony, zadowolony, niecierpliwy i podekscytowany. Susan stała przed nim cicha i blada, jej miękkie, kochające oczy patrzyły wprost na niego.
- Will – powiedziała cichym, spokojnym głosem. – Twoja siostra jest na górze.
- Moja siostra! – zawołał, jakby przerażony, jego twarz straciła radosny wyraz, stała się ponura. Susan zauważyła to i jej serce się ścisnęło, ale twarz pozostała spokojna jak zawsze.
- Ona była matką małej Nanny, jak być może już wiesz. Biedna mała Nanny zginęła ostatniej nocy spadając ze schodów. – Cały spokój gdzieś zniknął, wszystkie te przygnębiające uczucia powróciły mimo jej wysiłków. Usiadła i ukryła przed nim twarz i płakała gorzko. Zapomniała o wszystkim poza jednym - pragnęła pociechy. Objął ją w talii i nachylił się nad nią. Ale wszystko co mógł powiedzieć to tylko:
- Och, Susan, jak mogę cię pocieszyć! Nie martw się tak – proszę. – Nie zmieniał słów, ale ton jego głosu ulegał zmianie, kiedy je powtarzał. W końcu wydawało się, że opanowała się, otarła oczy i jeszcze raz spojrzała na niego spokojnym, poważnym, nieustraszonym wzrokiem.
- Twoja siostra była blisko domu. Przybiegła, gdy usłyszała, że rozmawiam z lekarzem. Teraz śpi, a twoja matka ją pilnuje. Chciałam ci wszystko powiedzieć sama. Czy chciałbyś zobaczyć swoją matkę?
- Nie! – odparł. – Nie chcę oglądać nikogo, poza tobą. Matka powiedziała mi, że wiesz wszystko. – Jego oczy były spuszczone ze wstydem.
Ale ta święta i czysta dziewczyna nie obniżyła ani nie zasłoniła swych oczu.
Powiedziała:
- Tak, wiem wszystko … wszystko poza jej cierpieniami. Pomyśl, co musieli przeżyć!
Odparł cicho i surowo.
- Zasłużyła na nie wszystkie. Co do jednego.
- W oczach Boga, być może tak. Ale On jest sędzią, my nie.
- Och – powiedziała z nagłym wybuchem. – Willu Leigh. Tak dobrze o tobie myślałam, nie odchodź i nie pozwól, bym myślała, że jesteś okrutny i twardy. Dobroć nie jest dobrocią. dopóki nie towarzyszy jej miłosierdzie i czułość. Tam jest twoja matka, której serce prawie pękło, a teraz stoi pełna radości przy swoim dziecku. Pomyśl o swojej matce.
- Myślę o niej – odparł. – Pamiętam obietnicę, którą złożyłem jej ostatniej nocy. Daj mi trochę czasu. Zrobię właściwie, gdy nadejdzie czas. Muszę to przemyśleć w spokoju. Ale zrobię to co właściwe i stosowne, nie obawiaj się. Mówiłaś do mnie bardzo otwarcie i nie wierzyłaś mi, Susan. Kocham cię tak, że twoje słowa mnie ranią. Jeśli zwlekałem ze składaniem szybkich obietnic, to nawet nie z powodu miłości do ciebie, mógłbym powiedzieć, że nie czułem i od początku nie mogłem czuć, że mogłabyś mnie zechcieć. Ale nie jestem okrutny i twardy, ponieważ, jeśli byłbym, bolałbym nad tym.
Wydawało się, jakby miał zamiar odejść i w istocie czuł, że powinien rozważyć to w spokoju, ale Susan, bolejąc nad swoimi nierozważnymi słowami, które robiły wrażenie surowości, podeszła krok czy dwa bliżej… zatrzymała się, a potem, cała zaczerwieniona, powiedziała niskim, miękkim głosem:
- Och, Will. Proszę, wybacz mi. Bardzo mi przykro. Nie wybaczysz mi?
Ona, która zawsze odsuwała się i była tak powściągliwa, powiedziała to w najdelikatniejszy sposób, jej wzrok to podnosił się błagalnie, to zniżał się na ziemię. Jej słodkie zmieszanie powiedziało mu więcej niż słowa i Will odwrócił się do niej, pełen radości w poczuciu, że jest kochany, wziął ją w ramiona i pocałował.
- Moja Susan! – powiedział.
Tłumaczenie: Gosia
Ilustracje:
1. "Mistress and Maid", rys. John Everett Millais, ryt. Dalziel Brothers, 1862
2. "Trial Sermon", rys. James Abbott McNeill Whistler, ryt. Dalziel Brothers, 1862
3. "Sunshine after Clouds", rys. John Gilbert, 1862
4. "From India" rys. John Dawson Watson, ryt: Dalziel Brothers, 1862
Copyright: Cardiff University:
http://www.dmvi.cf.ac.uk/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz