Opowiadanie „The Sexton's Hero” było drugim z trzech tekstów, które Elizabeth Gaskell opublikowała w tygodniku Howitt’s Journal w 1847 roku, pod pseudonimem Cotton Mather Mills. Ukazało się w numerze z 4 września.
Choć jego forma przypomina chrześcijańską przypowieść, utwór ten zawiera głębokie warstwy znaczeniowe, które ujawniają się dopiero przy uważnej lekturze. To nie tylko opowieść o poświęceniu, ale także głęboka refleksja nad tym, czym jest prawdziwe bohaterstwo w czasach społecznych przemian.
Akcja rozgrywa się nad zatoką Morecambe, na wybrzeżu Lancashire — w miejscu dobrze znanym autorce, co nadaje opowieści autentyczności i lokalnego kolorytu.
-------------------------------------------------------------
– Liche to, niechrześcijańskie bohaterstwo, którego przejawem jest krzywda innych! – rzekłem.
Obaj drgnęliśmy, gdy rozległ się trzeci głos:
– Jeśli wolno mi się wtrącić, panie – odezwał się ktoś, po czym zamilkł.
„Cichy bohater” * - część 1 tłumaczenia
Popołudniowe słońce rozlewało swe wspaniałe promienie po trawiastym cmentarzu, sprawiając, że cień rzucany przez stare drzewo cisowe, pod którym siedzieliśmy, wydawał się jeszcze głębszy w kontraście do światła. Wieczny szmer niezliczonych letnich owadów tworzył błogie, kołyszące tło.
Nie potrafię w pełni opisać widoku, jaki rozciągał się przed naszymi oczyma. Na pierwszym planie znajdował się kamienny mur ogrodu plebanii - szary ze starości, lecz bogaty w barwy niezliczonych porostów, paproci i bluszczu o najdelikatniejszej zieleni i najsubtelniejszych kształtach, a także w jaskrawą czerwień bodziszka, który znajdował sobie schronienie w każdej szczelinie i zakamarku.
Na szczycie tego starego muru wiły się nieprzycięte pędy winorośli i długie, kwieciem obciążone gałęzie pnącej róży, przywiązanej od strony ogrodu. Dalej ciągnęły się zielone łąki, szare góry i błękitne, oślepiające światło zatoki Morecambe, która połyskiwała pomiędzy nami a horyzontem w dali.
Na szczycie tego starego muru wiły się nieprzycięte pędy winorośli i długie, kwieciem obciążone gałęzie pnącej róży, przywiązanej od strony ogrodu. Dalej ciągnęły się zielone łąki, szare góry i błękitne, oślepiające światło zatoki Morecambe, która połyskiwała pomiędzy nami a horyzontem w dali.
Przez chwilę milczeliśmy, zapatrzeni w tym widoku i w cichym, drgającym szumie lata. Wreszcie Jeremy podjął rozmowę w miejscu, w którym przerwaliśmy ją jakiś kwadrans wcześniej, gdy zmęczeni ujrzeliśmy to zacienione zielone miejsce odpoczynku.
Jednym z uroków czasu wakacyjnego jest to, że myśli nasze nie zostają gwałtownie strącone z biegu przez zewnętrzny pośpiech i gorączkową niecierpliwość. Wypływają one dojrzale z naszych ust, w słonecznym spokoju dni. Ziarno może być marne, lecz owoc - dojrzały.
– Jak więc zdefiniowałbyś bohatera? – zapytałem.
Zapadła długa cisza i niemal zapomniałem o swym pytaniu, wpatrzony w cień chmury przesuwającej się po dalekich wzgórzach, gdy Jeremy wreszcie odpowiedział:
– Moje wyobrażenie bohatera to człowiek, który postępuje zgodnie z najwyższym ideałem obowiązku, jaki zdołał w sobie ukształtować - bez względu na poświęcenie. Myślę, że wedle tej definicji można objąć wszystkie rodzaje charakteru, nawet bohaterów z dawnych czasów, których jedynym - a z naszej perspektywy niskim - pojęciem obowiązku była osobista dzielność.
– A więc przyznałbyś ten tytuł nawet bohaterom wojennym? – spytałem.
– Tak – odparł – choć z pewnym współczuciem dla okoliczności, które nie dały im wyższego poczucia obowiązku. Jednak jeśli poświęcili siebie, by zrobić to, co szczerze uważali za słuszne, nie sądzę, bym mógł odmówić im miana bohatera.– Liche to, niechrześcijańskie bohaterstwo, którego przejawem jest krzywda innych! – rzekłem.
Obaj drgnęliśmy, gdy rozległ się trzeci głos:
– Jeśli wolno mi się wtrącić, panie – odezwał się ktoś, po czym zamilkł.
Był to kościelny, którego zauważyliśmy zaraz po przybyciu, jako element krajobrazu, a o którym później zupełnie zapomnieliśmy - jakby był równie nieożywiony jak porośnięte mchem nagrobki.
– Jeśli mogę się tak śmiało odezwać – powtórzył, czekając na pozwolenie by zabrać głos. Jeremy skłonił się z szacunkiem przed jego siwą, odkrytą głową.
Zachęcony tym gestem, starzec mówił dalej:
– To, co ten pan (tu wskazał na mnie) przed chwilą powiedział, przywiodło mi na myśl kogoś, kto już dawno nie żyje. Może nie do końca zrozumiałem wasze słowa, panowie, lecz o ile pojąłem, myślę, że obaj uznalibyście biednego Gilberta Dawsona za bohatera. Tak, myślę, że mielibyście rację – dodał z długim, drżącym westchnieniem – Ja przynajmniej mam powód, by tak o nim sądzić.
– Proszę usiąść i opowiedzieć nam o nim – rzekł Jeremy, wstając, by ustąpić miejsca starcowi.
Muszę przyznać, że czułem niecierpliwość z powodu tej przerwy.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Dosłowny tytuł "The Sexton's Hero” "Bohater kościelnego" (ewentualnie "Bohater grabarza"), ale ten, który proponuję: "Cichy bohater" oddaje ducha opowiadania i jego chrześcijańskie przesłanie.
Trzeba pamiętać o wierszu "Sexton" jednego z "poetów jezior", prekursora romantyzmu w literaturze brytyjskiej Williama Wordswortha, z pewnością Gaskell miała go w pamięci, pisząc swoje opowiadanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz