– W święto św. Marcina minie już czterdzieści pięć lat – zaczął kościelny, siadając na porośniętym trawą pagórku u naszych stóp – odkąd skończyłem terminowanie i osiedliłem się w Lindal. Widzicie panowie, Lindal można dostrzec wieczorami i rankami po drugiej stronie zatoki, nieco na prawo od Grange; przynajmniej ja często je widywałem, zanim wzrok mój nie osłabł. Niejedną chwilę spędziłem, wpatrując się w tamtą stronę i wspominając dni, które tam przeżyłem, aż łzy tak gęsto zasłaniały mi oczy, że nie mogłem dłużej patrzeć. Nigdy już go nie ujrzę, ani z daleka, ani z bliska - ale wy możecie, z obu stron, i powiadam wam, to przepiękne miejsce.
Był to chłopak równie postawny jak ja (a byłem wtedy wysoki na dobre sześć stóp, choć dziś już jestem taki skurczony i zgarbiony), i ponieważ obaj zajmowaliśmy się tym samym rzemiosłem -przygotowywaniem wikliny i drewna dla bednarzy z Liverpoolu, którzy dużo towaru brali z zagajników wokół zatoki - często razem pracowaliśmy i rychło bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Starałem się zachowywać się przy nim jak najlepiej - miałem trochę nauki za sobą, choć odkąd byłem w Lindal, sporo z niej zapomniałem - i z początku ukrywałem swe szorstkie obyczaje, bojąc się, by Gilbert ich nie poznał.
Ale wkrótce spostrzegłem, że i ona go polubiła - i wtedy krew mi zawrzała. Znienawidziłem go za wszystko, co robił. Dawniej stałem z podziwem, patrząc, jak skacze, jakim jest mistrzem w rzutce i krykiecie.. Teraz zaciskałem zęby z nienawiści, ilekroć zrobił coś, co przyciągało spojrzenie Letty. W jej oczach widziałem, że go lubi, choć wobec niego zachowywała się tak samo wyniośle jak wobec innych. Panie Boże, przebacz mi! - jakże ja nienawidziłem tego człowieka.
Mówił tak, jakby ta nienawiść była świeża - tak żywo w jego pamięci ożywały uczucia i czyny młodości. Po chwili jednak ściszył głos i ciągnął dalej:
– Cóż, zacząłem szukać sposobności, by wszcząć z nim bójkę, bo krew we mnie wrzała, by go wyzwać do walki. Myślałem, że jeśli go pokonam (a byłem wówczas nie lada pięściarzem), Letty się od niego odwróci. Pewnego wieczoru przy grze w kółko - nie wiem już, jak to się zaczęło, bo wielkie rzeczy wyrastają z małych słów - wdałem się z nim w sprzeczkę i wyzwałem go na pojedynek.
Takiego wrzasku, jaki podnieśli chłopcy z Lindal, nigdy później nie słyszałem! Do dziś mi dzwoni w uszach. Żal mi go było, że tak się go wyszydza, i pomyślałem, że może nie zrozumiał mnie właściwie, więc dałem mu jeszcze jedną szansę - powtórzyłem wyzwanie i jasno rzuciłem mu rękawicę. Wtedy powiedział, że nie ma do mnie żadnej urazy; że może coś powiedział, co mnie rozgniewało, ale nie wie, co to było - a jeśli tak, to prosi o przebaczenie - ale że walczyć nie będzie, pod żadnym pozorem.
Zaśmiali się wszyscy, lecz ja nie mogłem się śmiać. Wydawało się czymś niepojętym, by taki rosły młodzieniec był tchórzem i się bał!
Fragment arkusza Kendal. England and Wales, Ordnance Survey, 1865.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz