Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

niedziela, 2 listopada 2025

Cichy bohater (The Sexton's Hero) - amatorskie tłumaczenie - część 2

 – W święto św. Marcina minie już czterdzieści pięć lat  – zaczął kościelny, siadając na porośniętym trawą pagórku u naszych stóp – odkąd skończyłem terminowanie i osiedliłem się w Lindal. Widzicie panowie, Lindal można dostrzec wieczorami i rankami po drugiej stronie zatoki, nieco na prawo od Grange; przynajmniej ja często je widywałem, zanim wzrok mój nie osłabł. Niejedną chwilę spędziłem, wpatrując się w tamtą stronę i wspominając dni, które tam przeżyłem, aż łzy tak gęsto zasłaniały mi oczy, że nie mogłem dłużej patrzeć. Nigdy już go nie ujrzę, ani z daleka, ani z bliska - ale wy możecie, z obu stron, i powiadam wam, to przepiękne miejsce.

Za moich młodych lat, gdy tam się osiedliłem, roiło się od najdzikszych młokosów, jakich trudno by szukać gdzie indziej - wszyscy chętni do bójek, kłótni, kłusownictwa i tym podobnych spraw. Sam się przeraziłem, gdy odkryłem, w jakim towarzystwie się znalazłem, ale wkrótce przywykłem do ich zwyczajów, a w końcu stałem się takim samym zuchwalcem jak każdy z nich. Byłem tam może ze dwa lata, i większość uważała mnie za pierwszego zawadiakę w wiosce, gdy do Lindal przybył Gilbert Dawson, o którym wspominałem.

Był to chłopak równie postawny jak ja (a byłem wtedy wysoki na dobre sześć stóp, choć dziś już jestem taki skurczony i zgarbiony), i ponieważ obaj zajmowaliśmy się tym samym rzemiosłem -przygotowywaniem wikliny i drewna dla bednarzy z Liverpoolu, którzy dużo towaru brali z zagajników wokół zatoki - często razem pracowaliśmy i rychło bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Starałem się zachowywać się przy nim jak najlepiej - miałem trochę nauki za sobą, choć odkąd byłem w Lindal, sporo z niej zapomniałem - i z początku ukrywałem swe szorstkie obyczaje, bojąc się, by Gilbert ich nie poznał.

Nie trwało to jednak długo. Zacząłem podejrzewać, że zakochał się w dziewczynie, którą sam bardzo kochałem, a która dotąd zawsze mnie odrzucała. Ach, jakaż to była piękność w owych czasach! Dziś nie ma już takich. Wciąż ją widzę, jak idzie drogą - lekkim, tanecznym krokiem, odrzucając długie, złociste loki, by rzucić mi - lub któremuś z chłopaków - figlarne słowo. Nic dziwnego, że Gilbert się nią zachwycił, choć sam był raczej poważny, a ona tak wesoła i żywa.

Ale wkrótce spostrzegłem, że i ona go polubiła - i wtedy krew mi zawrzała. Znienawidziłem go za wszystko, co robił. Dawniej stałem z podziwem, patrząc, jak skacze, jakim jest mistrzem w rzutce i krykiecie.. Teraz zaciskałem zęby z nienawiści, ilekroć zrobił coś, co przyciągało spojrzenie Letty. W jej oczach widziałem, że go lubi, choć wobec niego zachowywała się tak samo wyniośle jak wobec innych. Panie Boże, przebacz mi! - jakże ja nienawidziłem tego człowieka.

Mówił tak, jakby ta nienawiść była świeża - tak żywo w jego pamięci ożywały uczucia i czyny młodości. Po chwili jednak ściszył głos i ciągnął dalej:

– Cóż, zacząłem szukać sposobności, by wszcząć z nim bójkę, bo krew we mnie wrzała, by go wyzwać do walki. Myślałem, że jeśli go pokonam  (a byłem wówczas nie lada pięściarzem), Letty się od niego odwróci. Pewnego wieczoru przy grze w kółko - nie wiem już, jak to się zaczęło, bo wielkie rzeczy wyrastają z małych słów - wdałem się z nim w sprzeczkę i wyzwałem go na pojedynek.

Widziałem, że był bardzo wzburzony — jego twarz zmieniała kolor — a jak już mówiłem, był to zwinny, silny młodzieniec. Ale nagle się wycofał i powiedział, że nie będzie się bił.

Takiego wrzasku, jaki podnieśli chłopcy z Lindal, nigdy później nie słyszałem! Do dziś mi dzwoni w uszach. Żal mi go było, że tak się go wyszydza, i pomyślałem, że może nie zrozumiał mnie właściwie, więc dałem mu jeszcze jedną szansę - powtórzyłem wyzwanie i jasno rzuciłem mu rękawicę. Wtedy powiedział, że nie ma do mnie żadnej urazy; że może coś powiedział, co mnie rozgniewało, ale nie wie, co to było - a jeśli tak, to prosi o przebaczenie - ale że walczyć nie będzie, pod żadnym pozorem.

– Byłem tak pełen pogardy dla jego tchórzostwa, że żałowałem, iż dałem mu drugą szansę, i dołączyłem do wrzasku, który się podniósł — dwa razy gorszego niż wcześniej. On jednak stał wyprostowany, z zaciśniętymi zębami i bladą twarzą, i gdyśmy wreszcie umilkli, bo krzyczeliśmy do utraty tchu, powiedział głośno, chociaż chrapliwym głosem, zupełnie innym niż jego własny::
„Nie mogę się bić, bo uważam, że kłótnie i przemoc są złe.”

Potem odwrócił się, by odejść. A ja, oszalały z pogardy i nienawiści, zawołałem:
„Powiedz przynajmniej prawdę! jeśli boisz się bić, to nie opowiadaj kłamstw. Mamusi ulubieniec boi się podbitego oka, biedactwo? Nic mu się nie stanie, ale niech nie kłamie.”

Zaśmiali się wszyscy, lecz ja nie mogłem się śmiać. Wydawało się czymś niepojętym, by taki rosły młodzieniec był tchórzem i się bał!

Fragment arkusza Kendal. England and Wales, Ordnance Survey, 1865.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz