Rozdział 1
Ogień płonął wesoło. Moja żona udała się właśnie na górę, aby położyć dziecko do łóżka. Charles siedział naprzeciw mnie, przystojny i opalony. Przyjemnie było pomyśleć, że spędzimy kilka tygodni pod tym samym dachem, nie robiliśmy tego od czasu, kiedy byliśmy chłopcami. Czułem się zbyt leniwy, by rozmawiać, więc jadłem orzechy włoskie i patrzyłem na ogień. Ale Charles zaczął się niecierpliwić.
- Teraz kiedy twoja żona jest na górze, Will (1), musisz mi opowiedzieć o tym, o co chciałem cię zapytać, odkąd zobaczyłem ją tego ranka. Powiedz mi, jak się do niej zalecałeś i jak ją zdobyłeś. Chciałbym, żebyś podał mi przepis na to, jak znaleźć tak uroczą żonę. Twoje listy zawierały tylko minimum szczegółów, więc teraz opowiedz mi wszystko dokładnie.
- Jeśli opowiem ci wszystko, to będzie długa historia.
- Nie obawiaj się. Jeśli poczuję się zmęczony, zasnę i będę śnił, że znowu jestem samotnym kawalerem w Cejlonie i obudzę się, kiedy skończysz mówić, wiedząc, że jestem pod twoim dachem. No dalej, chłopie! „Był sobie raz młody, dzielny kawaler...” Taki jest początek.
- Dobrze więc. „Był sobie raz młody, dzielny kawaler, który zastanawiał się, gdzie osiąść, kiedy zakończył swoją edukację chirurga”. Nie, jednak muszę mówić w pierwszej osobie, nie mogę kontynuować tej historii jako dzielny młodzieniec:
Przestałem odwiedzać szpitale, kiedy wyjechałeś do Cejlonu i, jeśli pamiętasz, chciałem wyjechać za granicę tak jak ty. Zastanawiałem się, czy nie ofiarować swoich usług jako chirurg okrętowy. Ale stwierdziłem, że stracę swoją pozycję zawodową. Więc wahałem się, i w tym czasie otrzymałem list od kuzyna mojego ojca, pana Morgana, tego starszego gentlemana, który zwykł pisać długie listy z dobrymi radami dla mojej matki, i który przysłał mi pięciofuntowy banknot, kiedy zgodziłem się terminować u pana Howarda, zamiast udać się na morze.
Wydawało się, że stary gentleman od początku myślał o tym, że weźmie mnie jako swego wspólnika, jeśli okażę się dość dobry w swojej profesji. Więc kiedy otrzymał o mnie pomyślne wieści od swego starego przyjaciela, który był chirurgiem w Guys Hospital w Londynie, napisał list z następującą propozycją: miałem otrzymywać jedną trzecią zysku przez pięć lat, potem połowę, w końcu miałem przejąć po nim całość. To nie była zła oferta dla kogoś takiego jak ja, bez grosza przy duszy. Bo choć nie znałem go osobiście, pan Morgan miał świetną wiejską praktykę. Miałem o nim dobre zdanie jako o honorowym, życzliwym, energicznym i nieco wścibskim starym kawalerze. I było to trafne wrażenie, o czym przekonałem się pół godziny po tym, jak go zobaczyłem.
Wyobrażałem sobie, że będę mieszkał w jego domu, jako że był kawalerem i przyjacielem rodziny, ale jak sądzę, obawiał się, że spodziewam się takiego rozwiązania, gdyż kiedy podszedłem pod jego drzwi wraz z bagażowym, który dźwigał moją walizkę, on wyszedł do mnie na schody i podczas gdy trzymał moją rękę i potrząsał nią, powiedział do bagażowego:” Jerry, jeśli chwilę poczekasz, pan Harrison będzie gotów, by pójść z tobą do jego mieszkania, wiesz, do Jocelyn” – potem, zwracając się do mnie, wypowiedział kilka słów powitania. Byłem skłonny myśleć, że jest osobą niegościnną, ale później zrozumiałem go lepiej.
- Dom Jocelynów – powiedział – to najlepsze miejsce, jakie mogłem znaleźć w tym pośpiechu. Jest sporo pracy, dużo przypadków duru brzusznego, co sprawia, że oczekiwałem twojego przyjazdu w tym miesiącu – lekka odmiana tyfusu panuje w najstarszych częściach miasta. Myślę, że poradzisz sobie z tym ciągu tygodnia lub dwóch. Dałem swobodę mojej gospodyni, w wyborze rzeczy, które mogą sprawić, że twoja kwatera będzie przytulniejsza – wyściełany fotel, pudło na preparaty medyczne i coś tam do jedzenia. Jeśli pójdziesz za moją radą, mam plan, który moglibyśmy przedyskutować jutro rano. Ale teraz nie chciałbym cię zatrzymywać dłużej na schodach, więc możesz udać się już do swojego mieszkania, gdzie, jak przypuszczam, moja gospodyni czeka na ciebie z herbatą.
Uważałem, że niepokój starego gentlemana odnosi się do jego zdrowia, które stawiał ponad troskę o moje zdrowie, gdyż miał na sobie luźny płaszcz, ale nie miał na głowie kapelusza. Ale zdumiałem się, że nie zaprosił mnie do środka, lecz przyjął mnie na schodach. Zrozumiałem w końcu, że błędnie przypuszczałem, że obawiał się przeziębienia, on tylko nie chciał, żebym zobaczył go w negliżu. Z powodu jego pozornej niegościnności, nie odwiedzałem go długo w Duncombe, zanim nie doświadczyłem wygody posiadania domu, w którym, jak w zamku, nikt nam nie powinien przeszkadzać. Znalazłem wyjaśnienie zwyczaju pana Morgana, który przyjmował każdego w drzwiach. To był jedynie wynik nawyku, który sprawił, że i mnie tak przyjął. Wkrótce miałem swobodny dostęp do jego domu.
W moim mieszkaniu dostrzegłem oznaki uprzejmej uwagi i zapobiegliwości ze strony kogoś, tą osobą był bez wątpienia pan Morgan.
Byłem zbyt leniwy, by zająć się czymś więcej tego wieczoru, więc usiadłem przy małym oknie wykuszowym, które wystawało ponad sklep Jocelynów i patrzyłem na ulicę.
Duncombe określa się mianem miasta, ale powinienem nazwać je wsią. W istocie, patrząc z tego miejsca, to naprawdę malownicze miejsce. Domy nie są zwyczajne. Mogą być nieciekawe i liche w szczegółach, ale razem wyglądają dobrze. Nie mają płaskiej, monotonnej fasady, jak w wielu pretensjonalnych miastach. Gdzieniegdzie widać okno wykuszowe – każde jest nowe – potem szczyt, który wznosi się w kierunku nieba – od czasu do czasu piętro, co daje efekt gry światłocienia na ulicy. Mają tu dziwną modę swoistego barwienia mlekiem wapiennym niektórych domów, odcieniem przypominającym różową bibułę, lub bardziej - kamienie w Moguncji. To mógł być zły gust, ale w moich oczach nabierały one bogatego, barwnego ciepła.
W niektórych miejscach domy miały podwórze na froncie, z trawnikiem po obu stronach chodnika, i z szerokimi trzema lub dwoma drzewami – lipami czy kasztanowcami, które swoimi górnymi gałęziami rzucały cień na chodniki, tworząc, podczas letnich deszczów, okrągłe plamy cienia.
Gdy siedziałem przy wykuszowym oknie, myśląc o kontraście między tym miejscem a mieszkaniem w sercu Londynu, które opuściłem ledwie dwanaście godzin temu – tu w środku miasta wpadały przez otwarte okno jedynie zapachy pachnącej rezedy ze skrzynek stojących na parapecie – zamiast kurzu i dymu z ulicy. A jedyny dźwięk, który dało się słyszeć na tej głównej ulicy, to głosy matek wołających swoje bawiące się dzieci do łóżek. Bicie dzwonu z wieży starego parafialnego kościoła przypominało o tym, że nadeszła pora wieczornego spoczynku i gaszenia świateł.
Gdy tak siedziałem leniwie, drzwi otworzyły się i mała służąca, dygnąwszy, powiedziała:
- Proszę przyjąć wyrazy uszanowania od pani Munton. Bardzo chciałaby się dowiedzieć, jak pan się czuje po podróży.
No proszę! Czy to nie było serdeczne i miłe? Nawet najlepszy kumpel z Guys Hospital nie pomyślałby o takiej uprzejmości. Gdy tymczasem pani Munton, której nazwiska nigdy dotąd nie usłyszałem, bez wątpienia odczuwałaby niepokój, dopóki nie przyniesie jej ulgi wiadomość, że mam się dobrze.
- Proszę przekazać pani Munton wyrazy uszanowania. Czuję się nieźle, jestem wielce obowiązany.
Dobrze było powiedzieć tylko „nieźle” zamiast „bardzo dobrze”, bo to ostatnie mogło zniweczyć zainteresowanie pani Munton, które przejawiała względem mojej osoby. Dobra pani Munton! Serdeczna pani Munton! Być może, także – młoda – ładna – bogata - owdowiała pani Munton. Zacierałem dłonie z zadowoleniem i radośnie, i wracając na moje stanowisku obserwacyjne, zacząłem się zastanawiać, w którym domu mieszka pani Munton.
Znowu lekkie pukanie do drzwi i mała służąca powiedziała:
- Proszę przyjąć wyrazy uszanowania od panien Tomkinson. Chciałyby się dowiedzieć, jak się pan czuje po podróży.
Nie wiem z jakiego powodu, ale nazwisko panien Tomkinson nie było już otoczone takim nimbem, jak nazwisko pani Munton. Wciąż było jednak bardzo miło, że wysłały pozdrowienia i zapytanie. Tyle, że nie chciałem się czuć tak doskonale zdrowy. Byłem wystarczająco zawstydzony, nie mogąc odesłać wiadomości, że jestem wyczerpany. Gdybym tylko miał ból głowy! Oddychałem głęboko, moja pierś pracowała doskonale, nie przeziębiłem się, więc odpowiedziałem ponownie:
- Jestem bardzo zobowiązany pannom Tomkinson. Nie jestem zmęczony, czuję się znośnie. Przesyłam ukłony.
Mała Sally ledwie zeszła na dół, a już wracała rumiana i zdyszana:
- Pan i pani Bullock przesyłają wyrazy uszanowania. Mają nadzieję, że dobrze pan zniósł podróż.
Któż mógłby oczekiwać takiej uprzejmości od kogoś o tak mało obiecującym nazwisku (2) ? Pan i pani Bullock byli mniej interesujący, to fakt, niż ich poprzednicy, ale z wdzięcznością odpowiedziałem:
- Proszę przekazać ukłony ode mnie. Sądzę, że noc sprawi, że odzyskam wszystkie siły.
Tę samą wiadomość otrzymałem jeszcze od jednej czy dwóch życzliwych dusz. Naprawdę wolałbym nie być tak rumiany i zdrowy. Obawiałem się, że mogę rozczarować czułych mieszkańców miasta, kiedy zobaczą, jaki ze mnie krzepki młodzieniec.
Byłem niemal zawstydzony, przyznając się, że mam ochotę na kolację, gdy Sally zjawiła się z zapytaniem, czego potrzebuję. Befsztyki były bardzo kuszące, ale być może powinienem raczej zjeść kleik owsiany na wodzie i położyć się do łóżka. Befsztyki wytrzymają jeden dzień.
Nie musiałem czuć takiej radości, bo mieszkańcy miasta składają wizytę każdemu, kto tu przybywa. Wielu z tych samych ludzi przysłało zapytanie o ciebie, Charles – potężnego, opalonego chłopa, jakim jesteś – tylko Sally oszczędziła ci kłopotu wymyślania interesujących odpowiedzi.
--------------------------------------------------------
1. Will, później jest nazywany Frankiem.
2. "Bullock" po angielsku to wół.
-----------------------------------------------------
Fotografie pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007).
Tłumaczenie: Gosia
Przeczytałam :D Ciekawie się zapowiada.
OdpowiedzUsuńBędę wypatrywać kolejnych części ;)
Dzięki! Pracuję już nad drugim rozdziałem :) Bardzo lubię poczucie humoru Gaskell. ;)
OdpowiedzUsuń