Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

środa, 28 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 21

Rozdział 21

Pan Morgan wyglądał poważnie. Po minucie lub dwóch mruczenia i pochrząkiwania powiedział:
- Zostałem wezwany do panny Caroline Tomkinson, panie Harrison. Przykro mi to było usłyszeć. Boleję nad tym, że ta zacna dama wydawała mi się bardzo poruszona. Panna Tomkinson, która jest przygnębiona, powiedziała mi, że miała powody, by wierzyć, że pan jest przywiązany do jej siostry. Mogę zapytać, czy pan nie ma zamiaru jej poślubić?

Powiedziałem, że podobna myśl nie postała nawet w mojej głowie.
- Mój drogi panie – dodał pan Morgan nieco wzburzony. – Proszę by nie wypowiadał się pan tak zdecydowanie i gwałtownie. To jest uwłaczające dla płci, o której mówimy. W takim przypadku należy z szacunkiem odpowiedzieć, że pan nie ośmiela się żywić nadziei. Taki sposób zachowania jest powszechnie przyjęty i nie brzmi tak, jakby to był wyraźny sprzeciw.

- Nie mogę nic na to poradzić, proszę pana. Muszę prowadzić rozmowy w mój własny naturalny sposób. Nie mógłbym wyrażać się niegrzecznie o żadnej kobiecie, ale nic nie może skłonić mnie do poślubienia panny Caroline Tomkinson, nawet jeśli byłaby samą Wenus i Królową Anglii, w dodatku. Nie mogę zrozumieć, skąd ten pomysł.

- W istocie, proszę pana, myślę, że to jest bardzo jasne. Zajmuje się pan w tym domu bardzo prostym przypadkiem, który stanowi pretekst, by widzieć się i rozmawiać z tą damą.
- To ona szukała pretekstu, a nie ja! – odpowiedziałem gwałtownie.

- Proszę pozwolić mi kontynuować. Widziano pana klęczącego przed nią na kolanach – niewątpliwa szkoda, jak panna Tomkinson zauważyła. Przysłano najżarliwszą walentynkę i kiedy zadano panu pytanie, pan potwierdził, że przywiązuje znaczenie do podobnych gestów.

Zatrzymał się, ponieważ w swojej powadze mówił szybciej niż zwykle i zabrakło mu oddechu. Przerwałem mu moimi wyjaśnieniami.
- Nic nie wiem o walentynce.
- To pana pismo – odparł chłodno. – Powinienem być najgłębiej tym zmartwiony, gdyż nie sądziłem, że to możliwe w przypadku syna takiego ojca. Ale muszę powiedzieć, że to jest pana pismo.

Usiłowałem znowu mu tłumaczyć i w końcu udało mi się go przekonać, że byłem tylko niefortunnie, a nie umyślnie, winny zdobycia uczuć panny Caroline. Powiedziałem, że bardzo się starałem, to prawda, przyswoić ten sposób zachowania, który on mi rekomendował, pełen zrozumienia wobec wszystkich. Przypomniałem mu także kilka rad, których mi udzielał.

Dodał szybko:
- Ale mój drogi panie, nie mam pojęcia, jak to mogło doprowadzić do takiego rezultatu. „Flirtowanie”, jak określiła to panna Tomkinson. To mocne słowo, proszę pana. Mój sposób bycia był zawsze uprzejmy i współczujący, ale nigdy nie czułem, że wzbudzam jakiekolwiek nadzieje. Nigdy do mnie nie zgłaszano żadnych zastrzeżeń. Sądzę, że żadna z pań nigdy nie była do mnie przywiązana. Pan musi osiągnąć złoty środek, proszę pana.

Byłem wciąż zdenerwowany. Pan Morgan słyszał tylko o jednej, ale były trzy damy (włączając w to pannę Bullock), które miały nadzieję za mnie wyjść za mąż. Dostrzegł moje rozdrażnienie.
- Proszę się tak bardzo nie irytować z tego powodu, mój drogi panie. Byłem pewny od zawsze, że jest pan zbyt prawym mężczyzną. Z sumieniem, takim jak pańskie, mógłbym przeciwstawić się całemu światu.

Chciał mnie pocieszyć. Właśnie wahałem się, czy powiedzieć mu o wszystkich tych trzech problemach, gdy przyniesiono mu liścik. Od pani Munton. Pokazał mi go, a na jego twarzy widoczna była konsternacja.

„ Mój drogi panie Morgan. Muszę panu szczerze pogratulować szczęśliwych zaręczyn z panną Tomkinson, o których się właśnie dowiedziałam. Wszystkie poprzedzające okoliczności, o których nie omieszkałam wspomnieć przed chwilą pannie Horsman, zwiastują panu szczęście. Życzę panu, by błogosławieństwo towarzyszyło panu w jego małżeńskim życiu.
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Jane Munton”.


Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, on przecież tak gratulował sobie, że nie ma żadnych pogłosek na jego temat. Powiedział:
- Proszę pana! To nie temat do śmiechu. Zapewniam, że nie.

Nie mogłem nie zapytać, czy nie ma podstaw, by myśleć, że w tej pogłosce jest prawda.
- Prawda, proszę pana? To kłamstwo, od początku do końca. Nie lubię mówić zbyt zdecydowanie o jakiejkolwiek damie. Mam ogromny szacunek do panny Tomkinson, ale zapewniam pana, że prędzej poślubiłbym jedną z gwardii konnych Jego Królewskiej Mości. To by było właściwsze. Panna Tomkinson jest bardzo wartościową damą, ale jest doskonałym grenadierem.

Zdenerwował się, był wyraźnie niepewny. Zastanawiał się, czy to możliwe, by panna Tomkinson przyszła i poślubiła go „vi et armis” (1). Jestem pewien, że przemknęła mu przez głowę jakaś mglista myśl o porwaniu.

Wciąż jednak był w lepszej sytuacji niż ja, ponieważ był we własnym domu i pogłoska zaręczyła go jedynie z jedną damą, podczas gdy ja stałem jak Parys pomiędzy trzema rywalizującymi ze sobą pięknościami.

Z pewnością jabłko niezgody (2) zostało wrzucone do naszego małego miasta. Podejrzewałem wówczas to, co wiem teraz, że to dzieło panny Horsman, całkiem nieświadome - muszę jej oddać sprawiedliwość. Ale ona wykrzykiwała do trąbki panny Munton historię mojego zachowania wobec panny Caroline, a ta dama, opanowana myślą, że ja zaręczyłem się z panią Rose, wyobraziła sobie, że męski zaimek odnosi się do pana Morgana, którego widziała na popołudniowym spotkaniu z panną Tomkinson, gdy uspokajał ją w swój czuły i pełen szacunku sposób. Jestem pewien, że tak było.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. Vi et armis (łac.) – siłą.
2. Jabłko niezgody – w mitologii greckiej złote jabłko z napisem "dla najpiękniejszej. rzucone przez boginię Eris podczas wesela Tetydy i Peleusa. Stało się ono przyczyną sporu pomiędzy Herą, Afrodytą i Ateną. Konkurs piękności z polecenia Zeusa rozstrzygnął Parys. "Jabłko niezgody" oznacza przyczynę konfliktu, powód kłótni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz