Rozdział 30
Tymczasem dowiedziałem się, że Sophy powoli dochodzi do zdrowia. Pewnego dnia spotkałem pannę Bullock, która się z nią widziała.
- Rozmawiałyśmy o panu – powiedziała z promiennym uśmiechem, ponieważ odkąd dowiedziała się, że jej nie lubię, czuła się swobodnie i mogła uśmiechać się do woli i bardzo uprzejmie.
Domyśliłem się, że wyjaśniła Sophy nieporozumienie z nią związane. A że list Jacka Marshlanda został wysłany do panny Tomkinson, stwierdziłem, że jestem na dobrej drodze do zrehabilitowania się w dwóch trzecich.
Ale trzecia sprawa była moim problemem. Wobec pani Rose miałem naprawdę tak wiele szacunku ze względu na jej zalety, że nie podobała mi się myśl o formalnych wyjaśnieniach, w których musiałoby się znaleźć coś, co mogłoby ją urazić. Nasze stosunki rozluźniły się, odkąd usłyszałem pogłoskę o naszych zaręczynach. Wiedziałem, że ona nad tym boleje.
Dopóki Jack Marshland pozostawał u nas, czułem się spokojny – cieszyła mnie obecność osoby trzeciej. Ale powiedział mi w zaufaniu, że nie ośmieli się zostawać długo z obawy, że niektóre z dam rzucą się na niego i będą chciały za niego wyjść za mąż.
W istocie raczej pomyślałem, że gdyby mógł, rzuciłby się na jedną z nich. Otóż pewnego dnia, kiedy spotkaliśmy pannę Bullock i usłyszeliśmy jej pełną nadziei, radosną relację o postępach w kuracji Sophy (której codziennie składała wizytę), zapytał mnie, kim jest ta promienna dziewczyna. A kiedy odparłem, że to panna Bullock, o której mu opowiadałem, on zadowolony zauważył, że byłem strasznym głupcem i zapytał mnie, czy Sophy ma tak samo wspaniałe oczy.
Zmusił mnie, bym powtórzył to, co mówiłem o nieszczęśliwych okolicznościach, w jakich znajduje się panna Bullock, mieszkając w domu. Potem bardzo zamyślił się – to najbardziej niezwykły, chorobliwy objaw w jego przypadku.
Wkrótce potem wyszedł, kiedy pan Morgan mówił o swoich obowiązkach składał uprzejme wyjaśnienia, a mi pozwolono zobaczyć się z Sophy.
Nie mówiłem zbyt wiele – zabroniono mi tego w obawie, by jej nie wzruszyć. Rozmawialiśmy o pogodzie i kwiatach, i milczeliśmy. Ale jej mała szczupła rączka leżała w mojej dłoni i porozumieliśmy się bez słów. Potem miałem długą rozmowę z pastorem i wyszedłem zadowolony i szczęśliwy.
Pan Morgan odwiedził mnie po południu, wyraźnie niespokojny, chociaż nie pytał o to wprost (był zbyt grzeczny, by to uczynić), o wynik mojej wizyty w probostwie. Powiedziałem, że sprawiła mi ona radość. Potrząsnął serdecznie moją rękę, a potem potarł swoje własne.
Pomyślałem, że mógłbym poradzić się go w kwestii mojej sprawy z panią Rose, która, jak się tego obawiałem, mogła być głęboko dotknięta moimi zaręczynami.
- Jest tylko jedna kłopotliwa okoliczność – zacząłem – związana panią Rose.
Zawahałem się jak powiedzieć o tym, że otrzymała gratulacje z powodu jej rzekomych zaręczyn ze mną i o jej wyraźnym przywiązaniu, ale zanim zdążyłem o tym wspomnieć, on mi przerwał.
- Mój drogi panie. W istocie, nie musi pan się tym kłopotać. Ona będzie miała dom. Prawdę mówiąc, proszę pana – dodał, czerwieniejąc się trochę – pomyślałem, że to może położyć kres tym plotkom związanym z moim nazwiskiem i panny Tomkinson, jeśli poślubię kogoś innego. Mam nadzieję, że odniesie to pożądany skutek. Byłem pełen podziwu dla pani Rose za jej dozgonną pamięć o zmarłym mężu. Żeby nie być rozwlekłym, dziś rano w istocie pani Rose zgodziła się zostać moją żoną, proszę pana – wyrzucił z siebie.
To było wydarzenie! Więc pan Morgan nigdy nie słyszał plotki o pani Rose i o mnie (do dzisiejszego dnia sądzę, że ona mogła mnie przyjąć, gdybym się oświadczył). To jednak było dużo lepsze rozwiązanie.
Śluby były w modzie tego roku. Pewnego dnia, kiedy wybierałem się na przejażdżkę z Sophy, spotkałem pana Bullocka. Dzięki Jemimie on i ja zapomnieliśmy o naszym nieporozumieniu i byliśmy tak przyjacielscy wobec siebie jak zawsze. Tego ranka śmiał się do siebie głośno.
- Proszę się zatrzymać, panie Harrison! – zawołał, kiedy go mijałem. – Czy słyszał pan wieści? Panna Horsman właśnie mi powiedziała, że panna Caroline uciekła z młodym Hogginsem! Ona jest dziesięć lat starsza od niego! Jak może, ze swoim szlacheckim pochodzeniem, poślubić sprzedawcę świec? Chociaż to dla niej dobre wyjście – dodał poważniej. – Stary Hoggins jest bardzo bogaty, i chociaż teraz jest wściekły, wkrótce się z tym pogodzi.
Jakakolwiek próżność, jaką mogłem odczuwać z związku z tymi trzema damami, które wówczas, jak sądzono, poddały się mojemu urokowi, nagle zniknęła.
Wkrótce po ślubie pana Hogginsa spotkałem pannę Tomkinson osobiście, po raz pierwszy od naszej pamiętnej rozmowy. Zatrzymała mnie i powiedziała:
- Panie Harrison, proszę nie odmawiać przyjęcia ode mnie gratulacji z powodu pana szczęśliwych zaręczyn z panną Huston. Jestem winna panu przeprosiny za moje zachowanie w czasie naszej ostatniej rozmowy w moim domu. Naprawdę myślałam, że Caroline była do pana przywiązana i irytowało mnie to tak bardzo, że przyznaję, byłam zła i niesprawiedliwa. Ale usłyszałam jak mówiła do pana Hogginsa wczoraj, że była do niego przez lata przywiązana, od dzieciństwa, jak przyznała. Zapytałam ją później, jak może tak mówić, skoro tak cierpiała, gdy usłyszała tę fałszywą plotkę o panu i pani Rose. Płakała i odparła, że nigdy jej nie rozumiałam i że ataki histerii, które tak bardzo mnie niepokoiły, były spowodowane zjedzeniem marynowanych ogórków. Bardzo przepraszam za swoją głupotę i niewłaściwe zachowanie, ale mam nadzieję, że jesteśmy teraz przyjaciółmi, panie Harrison, ponieważ chciałabym być lubiana przez męża Sophy.
Poczciwa panna Tomkinson, która wierzy w niestrawność jako zamiennik dla zawiedzionych uczuć!
Potrząsnąłem gorąco jej ręce i odtąd byliśmy w dobrych stosunkach. Chyba wspominałem, że jest chrzestną matką dziecka?
Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)
Amatorskie tłumaczenie:
http://gaskellnorthsouth.blogspot.com/2009/09/wyznania-pana-harrisona-rozdz-1.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz