Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

sobota, 21 lutego 2009

Elizabeth Gaskell – kobieta z ludu

Manchester posiada historię społecznych reformatorów, która nie dorównuje żadnemu innemu miastu na świecie. Jednym z najlepiej znanych i najbardziej kochanych z nich jest Elizabeth Gaskell, utalentowana powieściopisarka i orędowniczka mas pracujących.

Podstawowe dane:
• urodzona: London, 29 września 1810
• zmarła: Holybourne, Hampshire, 12 listopada 1865
• napisała 11 powieści, w tym “North and South”, “Mary Barton” i “Wives and Daughters”
• dzieci: jeden syn i cztery córki.

Gaskell urodziła się w Londynie w 1810 w rodzinie pastora unitariańskiego. Była wychowywana w Knutsford przez ciotkę [jej matka zmarła, gdy Elizabeth miała kilka miesięcy], poślubiła Williama Gaskell (także pastora kościoła unitariańskiego) i osiedliła się w Manchesterze, ze względu na macierzyństwo i obowiązki wobec kościoła. Jednak wszystko się zmieniło z chwilą śmierci jej jedynego syna. Jako unitarianka wierzyła w edukację dla wszystkich i zaczęła się identyfikować z biednymi i pragnęła opisać trudy ich życia. Zaczęła więc pisać.


Jej pierwsza powieść „Mary Barton” opowiada historię robotniczej rodziny, której ojciec, rozgoryczony sytuacją robotników i biedą, nienawidzący swego pracodawcy, zostaje zmuszony do morderstwa w imieniu związku. To był szokujący opis warunków życia biedoty w Manchesterze, zajął on tyle miejsca w samej książce, że kiedy powieść została opublikowana w 1848 roku (w okresie społecznych zmian - głodu w Irlandii, zniesienia prawa zwyczajowego i wprowadzenia prawodawstwa związanego z kwestiami zdrowia publicznego), pisarka zdobyła pochwałę takich postaci, jak Charles Dickens i Thomas Carlyle.

Zrobiła takie wrażenie na Dickensie, że zaprosił ją do współpracy przy jego czasopiśmie „Household Words”, w którym została opublikowana w 1853 roku następna jej większa powieść „Cranford”. Opisuje ona jej dziewczęce lata w Knutsford i wysiłki mieszkańców miasteczka, by zachowywać pozory.

Ta twórczość przyniosła jej sławę i przyjaciół, takich jak Charlotte Bronte, której biografię napisała po śmierci Charlotte w 1855 roku. W tym samym roku została opublikowana powieść Gaskell „North and South”. To jej ostatnie dzieło skupione na kwestii społecznej. Akcja została umiejscowiona w Manchesterze (powieściowym Milton). Porusza w niej pisarka kwestię statusu społecznego i spraw finansowych, a fabuła jest historią miłości pomiędzy wysiedloną z rolniczego Południa Anglii i tym samej zubożałą Margaret Hale a zamożnym fabrykantem z Północy, Johnem Thorntonem.
Chociaż nigdy później nie napisała tak otwarcie o walce klas, ta kwestia pozostawała w jej głowie. Jej ostatnia i najdłuższa powieść „Wives and Daughters” (1864-66) dotyczy losów rodziny wiejskiej i jest uważana za jej najlepszą powieść. Zmarła, zanim zdążyła ją zakończyć.


Oddanie niedoli biedoty, opisywanej w kolejnych utworach oraz zdolności pisarskie pomagały przyspieszyć nie tylko proces reform społecznych, ale sprawiło, że budziła respekt wobec kobiet-pisarzy.

Tłumaczenie: Gosia
źródło: BBC Manchester
Gaskell's Manchester

Rysunki:
1. Portret Elizabeth Gaskell (Central Library, Manchester)
2. Przędzalnia, 1840
3. Kolejka po zupę w kuchni dla prządek, 1862

Niektóre ze znanych utworów Elizabeth Gaskell:
1848 Mary Barton
1853 Cranford
1853 Ruth
1855 North and South
1863 Sylvia's Lovers
1866 Wives and Daughters

piątek, 20 lutego 2009

Felicia Dorothea Hemans "Spells of Home"

Felicia Dorothea Hemans z domu Browne (1793–1835). Poetka epoki romantyzmu. Jej poezje, pełne prostoty, religijnego i patriotycznego uczucia, były niegdyś bardzo cenione. Urodziła się w Liverpoolu, jej ojciec był kupcem - handlarzem win. Była piąta z siedmiorga dzieci. Kiedy firma ojca podupadła (w wyniku kryzysu spowodowanego przez rewolucję francuską), rodzina przeprowadziła się do Walii, gdzie spędziła większość swego życia, rzadko podróżując. Felicia była bystrym dzieckiem i wcześnie zaczęła czytać, korzystała z dobrze wyposażonej domowej biblioteki. Uczyła się kilku języków obcych (łacina, francuski, niemiecki, włoski), a także muzyki. Pierwszy swój tomik poezji "Poems" opublikowała w 1808 roku, w wieku 14 lat i zadedykowała go księciu Walii. Wzbudził on zainteresowanie samego Percy Shelleya, z którym korespondowała. Potem powstały jej kolejne dzieła "England and Spain" [1808] i "The domestic affections" [1812], poświęcony kwestii życia rodzinnego w świecie skupionym na wojnie. W tym samym roku, w wieku 19 lat, wyszła za kapitana Alfreda Hemansa, irlandzkiego oficera, uczestnika wojny francusko-hiszpańskiej 1807-1814, kilka lat starszego od niej. Wkrótce musiała przenieść się z ukochanej Walli do Daventry w Northamptonshire, gdzie jej mąż służył jako adiutant w miejscowej jednostce, ale potem wróciła do Walii. Urodziła 5 synów, ale potem kapitan Hemans wyjechał (na leczenie) do Rzymu i zostawił ją z dziećmi, nigdy więcej się nie zobaczyli, jedynie wymieniali listy w sprawie dzieci (prawdopodobnie była to nieformalna separacja). Te ważne wydarzenia w jej życiu nie przeszkodziły jej w kontynuowaniu pracy literackiej - wydała kilka tomików poezji (m.in. "The Restoration of the Works of Art in Italy" [1816], Modern Greece" (1817). "Tales and historic scenes" [1819] w cenionej oficynie Johna Murraya. Od 1831 roku mieszkała w Dublinie, tam gdzie osiedlił się jej młodszy brat i kontynuowała pisanie wierszy. Wydała popularne, wśród kobiecych zwłaszcza odbiorów, tomiki "The Forest Sanctuary" (1825), "Records of Woman and Songs of the Affections" (1830). Jej ostatnie dzieło to: "Scenes and Hymns of Life and National Lyrics, and Songs for Music". Zmarła na puchlinę wodną w 1835 roku w wieku 41 lat (podobno miała osłabione serce, co jest częstą komplikacją gorączki reumatycznej). Po jej śmierci kilku współczesnych jej poetów (m.in. Walter Savage Landor i William Wordsworth, napisało wiersze poświęcone jej śmierci i w hołdzie tej popularnej wówczas i cenionej poetce.
Wiele z jej wierszy odnosi się do uczuć i dotyczy spraw kobiet w XIX-wiecznej Anglii. Poetka idealizowała przy tym rzeczywistość, opisując życie rodzinne, tym bardziej, że jej własne małżeństwo nie okazało się związkiem udanym.

Opracowała: Gosia
na podstawie:
Celebration of Womens Writers
(http://digital.library.upenn.edu/women/hemans/biography.html)
Miami University
(http://www.orgs.muohio.edu/anthologies/bijou/fedeckyj/hemansbio.htm)
------------------------------------------------------------------------

Fragmenty wierszy Felicii Dorothei Hemans trzykrotnie pojawiają się jako motta rozdziałów "North&South":

- rozdz. II "Roses and Thorns" (Róże i ciernie)
By the soft green light in the woody glade, On the banks of moss where thy childhood played; By the household tree, thro' which thine eye First looked in love to the summer sky.
ze: “The Spells of Home”

- rozdz. XXVI "Mother and son" (Matka i syn)
I have found that holy place of rest Still changeless.
z “The Bride`s Farewell” (“The Bride of the Greek Isle”)

- rozdz. XXX Home at least (Nareszcie w domu)
Never to fold the robe o'er secret pain, Never, weighed down by memory's clouds again, To bow thy head! Thou art gone home!
z: “The Two voices”

Pokusiłam się o przełożenie dwóch z tych mott:

- linijki z “The Bride`s Farewell”

To spokoju miejsce święte,
czasu upływem nietknięte


- fragmentu wiersza "The Spells of Home"

Na brzegach torfowiska, na polanie pośród lasu
radośnie się bawiłam za mych dziewczęcych czasów
przy drzewie mym rodzinnym, które wciąż pamięta,
jak pierwszy raz ku niebu patrzyłam jak zaklęta.

Motta do rozdziałów powieści "North and South"

Elizabeth Gaskell uzupełniła swoją powieść "North and South" o motta, które stanowią wprowadzenie do poszczególnych rozdziałów i niejako komentują ich akcję. Zwykle są to fragmenty wierszy poetów angielskich XVI-XIX wieku, ale także niemieckich. Wśród ulubionych jej autorów są: Felicia Hemans, Ebenezer Elliot, Elizabeth Barrett Browning, Samuel Coleridge, Walter Savage Landor, Anna Letitia Waring.
Poniżej zamieszczam wszystkie motta do poszczególnych 52 rozdziałów powieści "North and South"

"Wooed and married and a'. "
---------
"By the soft green light in the woody glade,
On the banks of moss where thy childhood played
By the household tree, thro' which thine eye
First looked in love to the summer sky."
~Felicia Hemans, The Spells of Home~
----------------
"Learn to win a lady's faith
Nobly, as the thing is high;
Bravely, as for life and death-
With loyal gravity.

Lead her from the festive boards,
Point her to the starry skies,
Guard her, by your truthful words,
Pure from courtship's flatteries."
~Elizabeth Barrett Browining, The Lady's "Yes"~
----------------
"Cast me upon some naked shore,
Where I may tracke
Only the print of some sad wracke,
If thou be there, though the seas roare,
I shall no gentler calm implore."
— Habington —
---------------
"I ask Thee for a thoughtful love,
Through constant watching wise,
To meet the glad with joyful smiles,
And to wipe the weeping eyes;
And a heart at leisure from itself
To soothe and sympathize."
~Anna Letitia Waring~
------------------------------------
"Unwatch'd, the garden bough shall sway,
The tender blossom flutter down;
Unloved that beech will gather brown,
This maple burn itself away;

Unloved, the sunflower, shinning fair,
Ray round with flames her disk of seed,
And many a rose-carnation feed,
Which summer spice the humming air;

Till from the garden and the wild
A fresh association blow,
And year by year the landscape grow
Familiar to the stranger's child;

As year by year the labourer tills,
His wonted glebe, or lops of glades;
And year by year our memory fades;
From all the circle of the hills.
~Tennyson, In Memoriam~
----------------------------------
Mist clogs the sunshine,
Smoky dwarf houses
Have we round on every side."
— Matthew Arnold —
-------------------------------
"And it's hame, hame; hame,
Hame fain wad I be."
-----------------------------------
"Let China's earth, enrich'd with colour'd stains,
Pencil'd with gold, and streak'd with azure veins,
The grateful flavour of the Indian leaf,
Or Mocho's sunburnt berry glad receive."
— Mrs. Barbauld —
-----------------------------------
"We are the trees whom shaking fastens more."
~George Herbert, The Temple~
------------------------------------------
"There's iron, they say, in all our blood,
And a grain or two perhaps is good;
But his, he makes me harshly feel,
Has got a little too much of steel."
~Anon~
-----------------------------------------
"Well — I suppose we must."
— Friends in Council —
-----------------------------------------
"That doubt and trouble, fear and pain,
And anguish, all, are shadows vain,
That death itself shall not remain;

That weary deserts we may tread,
A dreary labyrinth may thread,
Thro' dark ways underground be led;

Yet, if we will one Guide obey,
The dreariest path, the darkest way
Shall issue out in heavenly day;

And we, on divers shores now cast;
Shall meet our perilous voyage past,
All in our Father's house at last!"
~Richard Chevenix Trench, The Kingdom of God~
----------------------------------------------------------
"I was used
To sleep at nights as sweetly as a child, —
Now if the wind blew rough, it made me start,
And think of my poor boy tossing about
Upon the roaring seas. And then I seemed
To feel that it was hard to take him from me
For such a little fault."
— SOUTHEY —
-------------------------------------------
"Thought fights with thought; out springs a spark of truth
From the collision of the sword and shield."
~Walter Savage Landor, The Last Fruit of an Old Tree~
----------------------------------------------
"Trust in that veiled hand, which leads
None by the path that he would go;
And always be prepared,
For the world's law is ebb and flow."
~From the Arabic~
---------------------------------------
"There are briars beseeting every path,
Which calls for patient care;
There is a cross in every lot,
And an earnest need for prayer."
~Anna Letitia Waring~
--------------------------------
"My heart revolts within me, and two voices
Make themselves audible within my bosom."
~Friedrich Schiller, Wallenstein~
----------------------------------------
"As angels in some brighter dreams
Call to the soul when man doth sleep,
So some strange thoughts transcend our wonted themes,
And into glory peep."
~Henry Vaugan, Silex Scintillas~
---------------------------------------------
"Old and young, boy, let 'em all eat, I have it;
Let 'em have ten tire of teeth a-piece, I care not."
— Rollo, Duke Of Normandy —
-------------------------------------------
"On earth is known to none
The smile that is not sister to a tear."
~Ebenezer Elliott, The Exile~
--------------------------------------
"But work grew scarce, while bread grew dear,
And waged lessened, too;
For Irish hordes were bidders here,
Our half-paid work to do."
~Ebenezer Elliott, The Death Feast~
----------------------------------------
"Which when his mother saw, she in her mind
Was troubled sore, ne wist well what to ween."
~Edmund Spenser, The Faerie Queene (IV)~
--------------------------------------------------
"Your beauty was the first that won the place,
And scaled the walls of my undaunted heart,
Which, captivate now, pines in a caitive case,
Unkindly met with rigour for desert;-
Yet not the less your servant shall abide,
In spite of rude repulse or silent pride."
~William Fowler, The Tarantula of Love (IX)~
----------------------------------------------
"Revenge may have her own;
Roused discipline aloud proclaims their cause,
And injured navies urge their broken laws."
~Lord Byron, The Island~
-------------------------------------------------
"I have found that holy place of rest
Still changeless."
~Felicia Hemans, The Bride's Farewell~
----------------------------------------------
"For never anything can be amiss
When simpleness and duty tender it."
~William Shakespeare, A Midsummer Night's Dream~
----------------------------------------------
"Through cross to crown!-And though thy spirit's life
Trials untold assail with giant strength,
Good cheer! good cheer! Soon ends the bitter strife,
And thous shalt reign in peace with Christ at length."
~Ludwig Gotthard Kosegarten, Via Crucis Via Lucis~
----------------------------------------------------
"Aye, sooth, we fool too strong in weal, to need Thee on that road;
But woe being come, the soul is dumb, that crieth not on 'God'."
~Elizabeth Barrett Browining, The Lay of the Brown Rosary~
----------------------------------------------------------
"Some wishes crossed my mind and dimly cheered it,
And one or two poor melancholy pleasures,
Each in the pale unwarming light of hope,
Silvering its flimsy wing, flew silent by-
Moths in the moonbeam!"
~Coleridge, Coleridge's Notebook II (Frag. 34)~
---------------------------------------------
"The saddest birds a season find to sing."
~Robert Southwell, Times Goe by Turnes~
----------------------------------------------
"Never to fold the robe o'er secret pain,
Never, wighted down by memory's clouds again,
To bow thy head! Thou art gone home!"
~Felicia Hemans, The Two Voices~
--------------------------------------------
"Show not that manner, and these features all,
The serpent's cunning, and the sinner's fall?"
~George Crabbe, The Borough~
------------------------------------------------
"What! remain to be
Denounced - dragged, it may be, in chains."
~Lord Byron, Werner~
--------------------------------------------
"Sleep on, my love, in thy cold bed,
Never to be dsquieted!
My last Good Night - thou wilt not wake
Till thy fate shall overtake."
~Henry King, An Exequy,
-------------------------------------------
"Truth will fail thee never, never!
Though thy bark be tempest-driver,
Though each plank be rent and river,
Truth will beat thee on for ever!"
~Anon~
-----------------------------------------
"There's naught so finely spun
But it cometh to the sun."
-------------------------------------
"The steps of the bearers, heavy and slow,
The sobs of the mourners, deep and low."
~Shelly, The Sensitive Plant~
----------------------------------------------
"A spade! a rake! a hoe!
A pickaxe or a bill!
A hook to reap or a scythe to mow,
A flail, or what ye will-
And here's a ready hand
To ply the needful tool,
And skill'd enough, by lessons rough,
In Labour's rugged school."
~Thomas Hood, The Lay of the Labourer~
-------------------------------------------
"Then proudly, proudly up she rose,
Tho' the tear was in her e'e,
'Whate'er ye say, think what ye may,
Ye's get nae word frae me!"
~Scotch Ballad~
-----------------------------------------
"Nay, I have done; you get no more of me:
And I am glad, yea glad with all my heart,
That this so cleanly I myself can free."
~Michael Drayton~
------------------------------------------------
"I have no wrong, where I can claim no right,
Naught ta'en me fro, where I have nothing had,
Yet of my woe I cannot so be quite;
Namely, since that another may be glad
With that, that thus in sorrow makes me sad."
~Thomas Wyatt~
------------------------------------------
"I see my way as birds their trackless way-
I shall arrive! what time, what circuit first,
I ask not: but unless God send His hail
Or blinding fire-balls, sleet, or stifling snow,
In sometime- His good time-I shall arrive;
He guides me and the bird. In His good time!"
~Robert Browning, Paracelsus~
------------------------------------------------
"When some beloved voice that was to you
Both sound and sweetness, faileth suddenly,
And silence, against which you dare not cry,
Aches round you like a strong disease and new-
What hope? what help? what music will undo
That silence to your sense?"
~Mrs Browning,Substitution~
-------------------------------------------
"The meanest thing to which we bid adieu,
Loses its meanness in the parting hour."
~Ebenezer Elliott,The Village Patriarch~
-----------------------------------------
"A dull rotation, never at a stay
Yesterday's face twin image of today."
~William Cowper,Hope~
--
"Of what each one should be, he sees the form and rule,
And till he reach to that, his joy can ne'er be full."
~Friedrich Ruckert,Panthen~
---------------------------------------
"Where are the sounds that swan along
The buoyant air when I was young?
The last vibration now is o'er,
And they who listened are no more;
Ah! let me close my eyes and dream."
~W.S.Landor,The Last Fruit of an Old Tree~
-----------------------------------------
"So on those happy days of yore
Oft as I dare dwell once more,
Still must I miss the friends so tired,
Whom Death has served from my side.

But ever when true friendship binds,
Spirit it is that spirit finds
In spirit then our bliss we found,
In spirit yet to them I'm bound."
~Johann Ludwig Uhland, Crossing the Stream~
------------------------------------------
"Experience, like a pale musician, holds
A dulcimer of patience in his hand;
Whence harmonies we cannot understand,
Of God's will in His worlds, the strain unfolds,
In sad perplexed minors."
~Mrs Browning, Perplexed Music~
--------------------------------------
"My own, my father's friend!
I cannot part with thee!
I ne'er have shown, thou ne'er hast known,
How dear thou art to me."
~Anon~
----------------------------------
"And down the sunny beach she paces slowly,
With many doubtful pauses by the way;
Grief hath an influence so hush'd and holy."
~Thomas Hood, Hero and Leader~
------------------------------------
"Here we go up, up, up;
And here we go down, down, downee!"
~Nursery Song~
---------------------------------------
"Bear up, brave heart! we will be calm and strong;
Sure, we can master eyes, or cheek, or tongue,
Nor let the smallest tell-tale sign appear
She ever was, and is, and will be dear."
~Rhyming Play~
----------------------------------
"For joy or grief, for hope or fear,
For all hereafter, as for here,
In peace or strife, in storm or shine."
~Anon~

Rewolucja przemysłowa w Anglii w XIX wieku

W Anglii wszelkie przemiany w XIX wieku zwane są rewolucją przemysłową. Do wzrostu produkcji i obniżenia jej kosztów przyczyniły się wynalazki takie, jak np. maszyna parowa. Pierwsze maszyny parowe pojawiły się w XVIII stuleciu w Wielkiej Brytanii. Woda podgrzewana w kotłach węglowych dostarczała pary, która pod ciśnieniem poruszała tłoki silnika. Wcześniej energię uzyskiwano dzięki pracy ludzkich i zwierzęcych mięśni lub sile wiatru i nurtu rzek. Wykorzystanie jako paliwa bogactw mineralnych, takich jak węgiel czy ropa naftowa, otworzyło przed człowiekiem ogromne możliwości i przyczyniło się do rozwoju przemysłu.

Pierwszą linię kolejową na świecie zbudowano w Anglii w 1825 r. W latach 40 XIX w. kraj pokrywała już cała sieć dróg żelaznych. Wynalazek lokomotywy parowej spowodował rewolucję w sposobach podróżowania. Przykładowo w 1750 r. podróż lądem z Londynu do Edynburgu w Szkocji zajmowała minimum 10 dni, zaś w 1855 r. tą samą trasę można było pokonać koleją w ciągu zaledwie 14 godzin. Podsumowując, dzięki powstawaniu linii kolejowych czas podróży znacznie się skrócił, a coraz więcej ludzi przenosiło się do miast, gdzie znajdowali zatrudnienie w fabrykach.

W XIX wiecznych fabrykach robotnicy często pracowali po 14 godzin na dobę przez 6 dni w tygodniu. Zatrudniano też dzieci i kobiety, którym płacono z reguły mniej niż mężczyznom. Praca robotnika fabrycznego była wyczerpująca i bardzo monotonna. W zakładach często zdarzały się nieszczęśliwe wypadki, w wyniku których robotnicy tracili palce u rąk lub całe dłonie. Sytuacje robotników angielskich poprawiły tzw. ustawy o fabrykach. Te ustawy zostały wprowadzone w tym czasie tylko w Anglii. W 1844 r. uchwalił je parlament angielski. Były to ustawy zakazujące m.in. właścicielowi fabryk zatrudniania dzieci poniżej 10 roku życia oraz przyjmowania do pracy w kopalniach kobiet i dzieci. "

źródło:
http://www.sciaga.pl/teks...cze_w_xix_wieku

Luddyści czyli wojna z przemysłem (fragment)

Początek drugiej dekady dziewiętnastego wieku był początkiem wojny, jaką rzemieślnicy wydali rozwijającemu się społeczeństwu industrialnemu. Ruch rzemieślników sprzeciwiających się industrializacji rozwinął się w północnych hrabstwach Yorkshire, Lancashire, Cheshire, Derbyshire i Nottinghamshire. Rozbito tysiące maszyn, podpalono fabryki, rozganiano handlujących przemysłowców a przede wszystkim wzbudzono nadzieję na wyjście z czarnej przyszłości jaka rysowała się dla większości społeczeństwa Anglii.

POWSTANIE NOWEGO UKŁADU SPOŁECZNEGO I ZBURZENIE STAREGO

Rewolucja Przemysłowa mająca miejsce między 1780 a 1830 rokiem zmieniła całkowicie realia społeczne w Anglii a następnie na całym świecie. Społeczeństwa na całym globie zamieniały się w tą samą monokulturę.

Porównajmy styl pracy rzemieślników na początku i w trakcie rewolucji przemysłowej.
Jest rok 1780. Typowy tkacz pracuje w domu, który jest jego warsztatem. Kiedy znużony jest pracą, wychodzi do ogrodu przed domem i uprawia warzywa, którymi karmi rodzinę. W obydwu zajęciach wspomagany jest przez żonę i dzieci. Przemysłowiec dostarcza surowców, a następnie sprzedaje na rynku gotowe produkty. Robotnicy pracują jedynie tyle, by starczyło na zapewnienie spokojnego bytu dla swej rodziny. Praca jest dopełnieniem życia a nie odwrotnie (!).

A teraz przyjrzyjmy się sytuacji tych samych ludzi w roku 1814. W Manchesterze zbudowano setki fabryk wysokich na pięć, sześć pięter. Każda z nich ma komin wydalający z siebie czarny dym wskazujący na obecność silników parowych. Nad miastem unosi się wielka czarna chmura. Przez nią domy zmieniają swój kolor na czarny. Rzeka płynąca przez miasto przypomina jakiś kocioł z dziwną mazią. Olbrzymie przędzarki potrzebują wielu rąk pracujących bez ustanku – przydają się nawet dzieci.

Fabryki zbudowane zostały nie tylko z powodu technicznych innowacji, ale także po to by kontrolować i ograniczać wpływy klas niższych. Widmo rewolucji nie spędzało snu z powiek bogaczy. Prawa grodzeniowe dały bogatym władzę nad ziemią. Teraz należało zrobić cos podobnego w miastach. Należało złamać ducha biednych. Jeden z osiemnastowiecznych pionierów industrializmu wymyślił projekt uczynienia biednych wydajnymi – wpadł mianowicie na pomysł stworzenia Domów Terroru, gdzie biedni pracowaliby przez 14 godzin na dobę a wszelkie niezadowolenie karałoby się głodzeniem. pokolenie później Dom Terroru stał się rzeczywistością, zmieniając jedynie nazwę. Teraz była to fabryka.

Fabryka oznaczała nieskończenie długi dzień pracy, straszliwe zanieczyszczenie, niebezpieczne warunki pracy, brak higieny, panoszące się wirusy, wczesną śmierć, dietę głodową i kompletny brak wolności. Nikt nie szedł do fabryki z chęcią. Mężczyźni, wdowy po kolejnej wojnie, młode kobiety i często dzieci żyli w systemie opisanym przez jednego z mieszkańców Yorkshire w 1830 roku następującymi słowami: „jest to stan absolutnego niewolnictwa gorszy niż ten piekielny system zwany niewolnictwem”. Jeden z lekarzy opisał w 1831 roku robotników Manchesteru jako „rasę zdegenerowaną – ludzi skarlałych, wycieńczonych i zdeprawowanych”.

Podobnie jak rolnicy byli wydziedziczeni przez system grodzenia tak samo rzemieślnicy popychani byli z sytuacji względnej autonomii do kompletnej zależności. Całe regiony, tysiące społeczności rozbijano tylko po to, by zaspokoić mrzonki właścicieli fabryk. Większość populacji miała do wyboru głód na ulicy albo bycie niewolnikiem marnej pensji w fabryce przypominającej nowoczesne więzienie. Tak rozwijały się miasta, a z nimi ludzka bieda. Pisano petycje do parlamentu, organizowano spotkania i wiece, ale wszystko to zdało się na nic. Liczyć można było tylko na siebie. I tak tkacze wzięli sprawę w swoje ręce. [...]

za:
Inny Świat nr 12

--------------------------------------------
Dodam, że:

W 1829 roku było w Manchesterze 1088 przędzarzy, pracujących w 36 fabrykach. W 1841 r. było ich już tylko 448, a robotnicy ci obsługiwali o 53.353 wrzeciona więcej niż 1088 robotników z 1829 roku.

za: Karol Marks, Mowa o zagadnieniu wolnego handlu: wygłoszona dnia 9 stycznia 1848 r. w Towarzystwie Demokratycznym w Brukseli.

Los dzieci w Anglii w XIX wieku

Robert Owen o skutkach systemu fabrycznego w Anglii

Utarło się w okręgach fabrycznych, że rodzice posyłają swych siedmio - czy ośmioletnich synów i córki - zimą i latem, o szóstej rano, czasem więc po ciemku, kiedy niekiedy w mróz i śnieg - do fabryk, gdzie panuje często wysoka temperatura, szkodliwa dla zdrowia ludzkiego, i gdzie zatrudnieni pracują częstokroć do dwunastej w południe, po czym mają godzinę na obiad i znów powracają do pracy, która w większości wypadków trwa do ósmej wieczór.

Dzieci muszą bez przerwy harować na samo wyżywienie: nie przyzwyczajono ich do niewinnych, zdrowych i rozsądnych zabaw; a choćby je nawet poznały, nie daje się im na nie czasu. Ustanie pracy - oto jedyne znane im odprężenie. Ci, którzy ich otaczają, bytują w takich że warunkach. Toteż gdy dzieci wyrosną na młodych ludzi, stopniowo zaczynają ich przyciągać (młodych mężczyzn głównie, ale nierzadko i dziewczęta) niezdrowe rozrywki w postaci szynków i pijaństwa: skłania ich do tego codzienna ciężka praca, brak lepszych nawyków i pustka zaniedbanego umysłu.

Cóż dziwnego, że taki system wytwarza ludność słabą na ciele i umyśle, obciążoną nałogami, które niszczą ich własny i ich otoczenia dobrobyt oraz przyprawiają o uwiąd ich społecznie dodatnie skłonności. Człowiek w takich warunkach obserwuje, że wszyscy dookoła niego na łeb na szyję zdobywają indywidualne bogactwo, zgoła nic sobie nie robiąc z człowieka pracy, z jego potrzeb, nawet z jego cierpień - co najwyżej skazują go na upokarzająca parafialną jałmużnę, która zamyka serca ludzkie i przyczynia się do powstawania tyranów i niewolników. Dzisiaj człowiek służy jednemu panu, jutro drugiemu, pojutrze trzeciemu i czwartemu, aż wreszcie wszelka więź pomiędzy pracobiorcą a pracodawcą sprowadza się tylko do względu na doraźny zysk, jaki jeden może wyciągnąć z drugiego.

Przedsiębiorca uważa robotników tylko za narzędzie zysku, oni zaś ordynarnieją i zwierzecieją do tego stopnia, że jeżeli temu nie zaradzą nowe, mądre prawa, jeżeli się nie ulepszy warunków życia tej warstwy, kraj pogrąży się niedługo w anarchii straszliwej i być może już nieuleczalnej.

Bezpośrednim celem tych spostrzeżeń jest: doprowadzić do owego polepszenia, zażegnać ową groźbę. Jednym zaś po temu środkiem będzie uchwała parlamentu, która:
1) prace w zakładach mechanicznych ograniczy do dwunastu godzin dziennie, w tym półtorej godziny na posiłki.
2) zakaże zatrudniać w zakładach mechanicznych dziatwę poniżej lat dziesięciu, przy czym dzieci poniżej lat dwunastu nie będą mogły pracować więcej niż sześć godzin dziennie.
Te zmiany - o ile się je wprowadzi z pominięciem wszelkich względów partyjnych i natychmiastowego zysku. a jedynie dla dobra ogólnego - okażą się zbawienne dla dziecka, dla rodziców, pracodawcy i państwa

James P. Kay-Shuttleworth o warunkach pracy i życia
w Manchesterze w 1832 r.

Robotnicy fabryk bawełny wstają o piątej rano, od szóstej do ósmej pracują, by wrócić na 30-40 minut do domu na śniadanie, składające się przeważnie z herbaty, kawy i pieczywa, wracają do fabryk na trzy godziny, by o dwunastej znów wrócić do domu. tym razem na obiad.

Wśród tych z najniższym uposażeniem obiad to gotowane ziemniaki, smalec. masło czy czasami kawałek mięsa. Rodzina pospiesznie zjada, po czym wszyscy wracają do swoich zajęć. Praca w fabryce trwa średnio do siódmej wieczorem, godzinie, o której przychodzi czas na odprężenie i ostatni posiłek, zazwyczaj trochę chleba i herbata z niewielką ilością alkoholu.

Charles C.F. Greville o sytuacji ubogiej ludności angielskiej

Jednakże badania warunków panujących w różnych parafiach zwróciły uwagę na zatrważające wypadki nędzy i nieszczęścia. Wczoraj przybył pewien człowiek z Bethnal Green przywożąc raport o sytuacji w tym rejonie. Wszyscy tam zajmują się tkactwem; tworzą oni rodzaj odrębnej społeczności; tam się rodzą, tam żyją i pracują, tam tez umierają. Nie przenoszą się nigdzie indziej ani nie zmieniają swego zajęcia, nic innego robić nie umieją. Ilość ich zwiększa się w sposób pozostający w sprzeczności z wszelkimi zasadami populacji - w ciągu 2 lat potroiła się niemal, wzrastając z 22 tysięcy do 62 tysięcy. Większość z nich jest bez pracy i znaleźć jej nie może. 1 100 osób stłoczono w przytułku, w którym na jedno łóżko przypada ich piec lub sześć. 6 tysięcy otrzymuje pomoc parafialna.

Parafia jest zadłużona; z każdym dniem rośnie liczba nędzarzy, a maleje ilość podatników. Ci ostatni to głównie drobni sklepikarze rujnowani przez podatki. Cały rejon pogrążony jest w upadku i beznadziejnej nędzy, mimo to jego mieszkańcy mnożą się i podczas gdy dorośli są niechlujni i przygnębieni. jak gdyby ugięci pod ciężarem swej niedoli i nędzy, dzieci chowają się dobrze i są zdrowe. Zapytaliśmy człowieka. który przybył stamtąd, co mogłoby im pomóc. Odpowiedział; "praca", a pracy dla nich nie ma.

Eugene Buret o warunkach życia dzieci w Manchesterze
w pierwszej połowie XIX w.

Ktokolwiek przechadzał się po biedniejszych dzielnicach Manchesteru, ktokolwiek, szczególnie w niedziele, zapuszczał się w to mrowisko, dziwił się zapewne na widok takiej liczby dzieci biegających boso. w podartych koszulach. umorusanych i źle uczesanych. Te dzieci między drugim a dziesiątym rokiem życia tłoczą się wszędzie, obierają sobie za miejsca zabaw śmietniki i błotniste kałuże.

Radość ich spojrzeń to chwilowy i iluzoryczny triumf ludzkiej natury, która potrafi przetrwać tak hańbiące warunki bytu. Przechodzień mógłby jeszcze uwierzyć w ich szczęście, gdyby nie natrętnie powracająca wizja okropnego przeznaczenia, które ciąży na nich niczym fatum i czuwa nad ich losem. Tak przebiega dzieciństwo, z dala od kościoła, szkoły, bez jakiejkolwiek opieki. Te dzieci są wolne, jednak każdy dzień tej wolności przybliża do zgubnego jutra.

Począwszy od osiągnięcia wieku sześciu lat dzieci są już wysyłane przez rodziców do pracy w mieście. Z reguły mogą do domu nie wracać bez pieniędzy. Zaczepiają ludzi, żebrząc o jałmużnę, szukają jakiejkolwiek pracy, a już w wieku dwunastu lat niektóre decydują się kraść i prostytuować. Ich los wdaje się z góry przesadzony.

Eugene Buret o zatrudnianiu nieletnich i dzieci w przemyśle angielskim

Przemysł jako taki poszukuje nowych, mniej wprawnych, ale za to tańszych robotników. Najmilej widziane są małe dzieci, których zarobki są w porównaniu z pensją wykwalifikowanego robotnika wręcz śmieszne. Niektóre fabryki obywają się bez pełnoletnich pracowników do tego stopnia, że interweniować muszą władze administracyjne w celu przywrócenia odpowiedniej równowagi. Prawdziwi pracownicy są powoli zwalniani, pozostaje im tylko zająć się rzemiosłem czy próbować ubiegać się o bardziej odpowiedzialne stanowiska w swoich manufakturach.

Weźmy na przykład pod lupę przemysł włókienniczy. Tam gdzie kiedyś pracował jeden mężczyzna, można znaleźć kilkoro dzieci czy kobiet, które wykonują podobną pracę za głodowe pensje. Gdy pomyśleć jeszcze o postępującej mechanizacji, można wróżyć na najbliższą przyszłość ogromne bezrobocie.

za:
http://wmachura.webpark.pl/page118.html

Robert Owen (1771-1858) - reprezentował ideologię socjalizmu utopijnego w Anglii. Jako udziałowiec zespołu fabryk włókienniczych w New Lanark dokonał szeregu eksperymentów, zmierzających do poprawy warunków pracy robotników i podniesienia poziomu ich kultury. Zabiegał o rozszerzenie ustawodawstwa fabrycznego, mającego chronić interesy robotników.
To jego pisma studiował Richard Armitage przygotowując się do roli Thorntona.

Dziennik Charlesa Greville‘a (1794-1865) jest ilustracją ewolucji monarchii angielskiej w pierwszej połowie XIX wieku.

James P. Kay-Shuttleworth (1804-1877), napisał m.in. pamflet "The Moral and Physical Condition of the Working Classes Employed in the Cotton Manufacture in Manchester"

Eugene Buret, francuski socjalista (1810 - 1842). Autor pracy " La misère des classes laborieuses en Angleterre et en France"

-----------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------

Robert Owen był inicjatorem zmian w sytuacji robotników.
W swojej szkockiej przędzalni bawełny Owen wdrożył własne teorie, które miały zapewnić ludzkości postęp. Były to pierwsze reformy socjalne. M. in. skrócił czas pracy dorosłych z 17 do 10 godzin dziennie. Zabronił zatrudniania dzieci poniżej 10 lat. Zniósł system kar. Przyczynił się do reformy angielskiego prawa pracy, co zostało w 1819 roku uwieńczone ustawowym zakazem pracy dzieci poniżej lat 9.

Ponadto wprowadził u siebie wiele urządzeń patronalnych jak domy robotnicze ze stołówkami, kasy oszczędności, kasy chorych i emerytalne, spółdzielnie konsumentów, szkoły dla dzieci robotników, sprzedaż towarów po kosztach własnych. W oparciu o pomysły Owena zaczęły powstawać związki zawodowe oraz spółdzielnie produkcyjne i spożywców. Pierwsza spółdzielnia w Rochdale w 1844 roku.

za: http://historia-mysli-eko...izm:robert-owen

Oczywiście Robert Owen nie był pewnie pełnym pierwowzorem postaci Johna Thorntona, ale...
Trochę na jego temat:

Owen wychowywał się w atmosferze przepojonej duchem religijności i skromności. Jego ojciec był drobnym rzemieślnikiem, parającym się siodlarstwem. Jak sam napisał w autobiografii Owen o sobie: jako siedmioletni chłopiec autor został pomocnikiem w szkole elementarnej [...] kiedy miał 9 lat, jeden z sąsiadów w jego mieście rodzinnym (na kresach księstwa Walii) wziął go do pomocy w sklepie towarów kolonialnych i sukienniczych.

Tak zaczęła się kariera zawodowa Owena. Już rok później (w wieku 10 lat!) powędrował do Londynu w poszukiwaniu pracy, i tam zawarł umowę na trzy lata z magazynem towarów włókienniczych w mieście Stamford. Od tego czasu sam się utrzymywał.
Jego przełożony niejaki pan McGuffog, sukiennik, posiadał wcale pokaźną bibliotekę, w której żądny wiedzy chłopak, mimo zawodowych obowiązków, potrafił spędzać pięć godzin dziennie. Tu po raz pierwszy zetknął się z dziełami mistrzów oświecenia z Johnem Locke’m na czele.

W następnych latach Owen systematycznie awansował, pracując nieraz po 16 godzin na dobę (nie było to zresztą wówczas niczym niezwykłym). Nie mając jeszcze 18 lat założył, pożyczywszy od brata 100 funtów, własne przedsiębiorstwo w Manchesterze – nowej, perspektywicznej, dynamicznie rozwijającej się bawełnianej "ziemi obiecanej". [..] Bogaty przemysłowiec Drinkwater zaproponował Owenowi stanowisko menedżera w swojej nowej przędzalni. [..] Niepełna dwudziestodwuletni Owen zatrudniał wtedy 500 robotników, mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy obsługiwali te wówczas jeszcze rzadkie przędzarki mechaniczne. Jego zakład stanowił awangardę rewolucji przemysłowej.

Młody menedżer, znający już na wylot prawidła rynku włókienniczego, szybko zdał sobie sprawę, jak opłacalne może być przetwórstwo amerykańskiej bawełny, i dzięki temu stał się jednym z najlepszych ekspertów tej gałęzi przemysłu. W tym samym czasie wstąpił do modnego Towarzystwa Literacko-Naukowego, gdzie zetknął się z najwybitniejszymi umysłami epoki.[..] Nieustannie awansował. W 1797 roku został menedżerem Charlton Twist Company, działającej głównie na rynku szkockim.

Podczas jednego z pobytów w Szkocji poznał Davida Dale’a, właściciela fabryk w New Lanark. Znajomość okazała się bardzo owocna: wkrótce Owen ożenił się z córką znajomego, a w 1800 roku stał się współwłaścicielem zakładu teścia, rozpoczynając największą przygodę swego życia.

Zarządzając fabrykami New Lanark, rozmieszczonymi na 150 akrach i zatrudniającymi 2 tys. ludzi, Owen stał się znany w całej Europie. Potężne, lecz zaniedbane i źle prowadzone zakłady przemienił w kwitnący raj kapitalizmu. Jednocześnie był pionierem w sferze praw socjalnych dla pracowników, co współcześni uważali za fanaberie ekscentryka.[..]

Kiedy młody Robert Owen zjechał w 1800 roku do małej przemysłowej osady New Lanark, ujrzał przed sobą cztery przędzalnie bawełny, wielką wytwórnię maszyn, spore gospodarstwo rolne i osiedle robotnicze zamieszkane przez 2 tys. osób. To miało być jego królestwo.

Miasteczko niczym nie różniło się od innych osad przemysłowych, powstających jak grzyby po deszczu w gwałtownie rozwijającej się Wielkiej Brytanii. Dzieci, nawet sześcioletnie, pracowały na równi z dorosłymi, przeważnie kilkanaście godzin na dobę. Istniejące gdzie niegdzie szkoły czy przytułki – skutek inicjatyw dobroczynnych i filantropijnych, nie wystarczały wobec rosnącej błyskawicznie liczby robotników. Chaos typowy dla wszystkich okresów przejściowych – a takim była epoka narodzin nowoczesnego kapitalizmu – owocował zaniedbaniem edukacji pracujących dzieci, strasznymi warunkami sanitarnymi, mieszkaniowymi. Wrażliwy kapitalista postanowił to zlikwidować.

Po zracjonalizowaniu zarządzania zakładami uznał, wbrew ówczesnym ekonomistom i teoretykom, że poprawa losu pracowników podwyższy, a nie obniży, zyski przedsiębiorstwa.

Jego polityka w stosunku do zatrudnionych uderzająco przypomina dzisiejsze, uregulowane prawnie stosunki w zakładach pracy. Działalność Owena w tym względzie była tak nowatorska, że długo nie spotkała się z uznaniem samych zatrudnionych. Nieufność przełamała jego postawa podczas kryzysu w przędzalniach brytyjskich, kiedy w 1806 roku Stany Zjednoczone nałożyły embargo na eksportowaną bawełnę. Owen, w przeciwieństwie do innych przedsiębiorców, nie zwolnił ani jednego pracownika.

Jak pisze Thomas, pełne stawki płacono za utrzymywanie maszyn w czystości i porządku i to przez 4 miesiące. Ten zasiłek w wysokości pełnej pensji kosztował 7 tys. funtów. Przedsiębiorcy pukali się w czoło. Owen podczas przesłuchania przed komisją Izby Gmin oświadczył: zawsze uważałem, że te 7 tys. funtów były najlepiej zainwestowaną częścią naszego kapitału.

Szkoły dla dzieci robotniczych w New Lanark należały do cudów swej epoki. W latach 1815–1825 odwiedziło zakłady i przyzakładowe szkoły co najmniej 20 tys. turystów, a wśród nich przyszły car Mikołaj I. Owen założył trzy typy szkół. Pierwszy – właściwie żłobek połączony z przedszkolem – był przeznaczony dla dzieci do 6 roku życia, drugi dla uczniów do 10 roku życia, trzeci dla młodzieży starszej, nawet dwudziestopięciolatków. Te ostatnie pracowały w trybie wieczorowym. W sumie w 1806 roku do szkół uczęszczało prawie 800 osób.

Metody wychowawcze w tych placówkach także wyprzedziły swą epokę. Były całkowicie świeckie i laickie, dzieci otaczano w nich atmosferą życzliwości, w nauczaniu posługiwano się pomocami wizualnymi, latem urządzano zajęcia na dworze, nie zaniedbywano wychowania fizycznego.

Obowiązek nauki dotyczył tak chłopców, jak i dziewczynek. Znaczenie jakie Owen przywiązywał do działalności szkół było efektem jego fascynacji pismami Locke’a, szczególnie przekonaniem, że psychikę dziecka można w 100 procentach ukształtować w procesie wychowania.[..]

za:
Patryk Pleskot, OWEN – CZŁOWIEK, KTÓRY WYNALAZŁ WSPÓŁCZESNOŚĆ
"Mówią Wieki"

Malarskie kadry z "North and South"

O tym filmie, będącym ekranizacją powieści, pochodzącą z 2004 roku mogłabym opowiadać godzinami, ale niech w tym momencie przemówi sam obraz filmowy. Ekipa "North and South" postarała się o przepiękne kadry, wybierając plany zdjęciowe oraz odpowiednie oświetlenie scen. Wiele z tych kadrów ma klimat vermeerowski, o czym mówili także w wywiadach sami realizatorzy.



Gabinet Thorntona - okno, przechylona sylwetka Richarda, półcienie. Świetne ujęcie!
----------------------------------------



Dom Higginsa - faktura ściany, wisząca lampa, światło, sylwetka Richarda.

--------------------------------------------



Dom Higginsa - scena jak z obrazu Vermeera: okno, sylwetki ludzkie, łóżko, zasłona, miednica i dzbanek przy oknie

--------------------------------------




Milton - dzielnica robotnicza. Świetne przygotowanie scenograficzne sceny


-------------------------------------------------------------


Wrota prowadzące do fabryki Thorntona - Marlborough Mills

-------------------------------------------------



Fabryka Thorntona - brama

--------------------------------------------------


Pusty dziedziniec fabryki Thorntona

----------------------------------------------------




Profil Margaret

------------------------------------------------------



Dom Higginsa - Bessy i Mary Higgins. Warto zwrócić uwagę na rolę światła i półcieni
--------------------------------------------------------
Ps. Wszystkie zdjęcia pochodzą z ekranizacji "North and South" 2004 produkcji BBC.

Mary Barton - scena pożaru fabryki

[fragment powieści]

Zachodnie skrzydło fabryki, ku któremu wiatr pędził szalejące płomienie, było przykryte jak gdyby kopułą i ozdobione wieżyczkami triumfującego ognia. Wysuwał on z każdego otworu okiennego piekielne języki, które z miłosną niemal pasją lizały czarne ściany.

Płomienie chwiały się lub ustępowały przed potężnym wichrem poto tylko, aby ukazać się wyżej i jeszcze wyżej, aby niszczyć i huczeć z większą jeszcze furią. Ta część dachu zapadła się z ogłuszającym trzaskem, tymczasem zaś tłum parł coraz natarczywiej na Dunham Street — czymże bowiem były wspaniałe i straszliwe płomienie, czymże były walące się krokwie i chwiejące się ściany w porównaniu z życiem ludzkim?

Tam gdzie pustoszące płomienie odepchnięte zostały przez potęż-niejsze jeszcze podmuchy wiatru, lecz gdzie mimo to kłęby czarnego dymu buchały z każdego otworu, tam przy jednym z okien lub raczej drzwi na czwartym piętrze, gdzie umocowany był żuraw do podnoszenia towarów, tam chwilami, gdy na moment rozwiewały się gęste kłęby dymu, dojrzeć było można postacie dwóch mężczyzn błagalnie wyciągających ręce. Z niewiadomych bliżej przyczyn robotnicy ci pozostali w fabryce po odejściu całej załogi, a ponieważ wiatr przeniósł ogień na drugą stronę budynku, nie zauważyli ani nie usłyszeli nic niepokojącego.

Zrozumieli niebezpieczeństwo dopiero w długi czas potem — jeżeli w ogóle można rzec, że cokolwiek trwało długo w tym paśmie okropności, które wydarzyły się w nie-spełna pół godziny — kiedy ogień zniszczył stare drewniane schody w odległym krańcu budynku. Nie jestem pewna, czy ci dwaj ludzie nie uświadomili sobie po raz pierwszy grozy położenia dopiero wówczas, gdy usłyszeli wrzawę zbierającego się na dole tłumu.

— Dlaczego nie ma pomp strażackich? — zwróciła się Margaret do swego sąsiada.
— Nadjadą pewnie niedługo; ale co sobie panna wyobrażasz, przecież to najwyżej dziesięć minut, jakeśmy zauważyli pożar. A przy tym wietrze i suszy stara buda pali się jak hubka.
— Czy nikt nie poszedł po drabinę? — wyjąkała z trudem Mary, patrząc na uwięzionych w płonącym budynku mężczyzn, którzy wyraźnie, choć niedosłyszalnie, błagali zebrany na dole tłum o ratunek.
— A jakże, syn Wilsona i jeszcze jakiś drugi pobiegli co sił w nogach. Pewno będzie z pięć minut temu. Ale mularze, kamie-niarze i w ogóle inni robotnicy po skończeniu pracy pozamykali składy.

A więc mężczyzna, którego postać majaczyła na tle wciąż wzmagającej się, posępnej, gorejącej łuny światła, ilekroć wichura rozpraszała zasłonę dymu, nazywał się Wilson. „Czy to George Wilson?" — pomyślała Mary słabnąc z przerażenia. Wiedziała, że Ge-orge pracuje u Carsonów. W pierwszej jednak chwili nie przypuszczała nawet, że jakiekolwiek życie ludzkie jest w niebezpieczeństwie. Skoro sobie to uświadomiła, a dodamy do tego jeszcze żar w powietrzu, ryk ognia, migotliwe światło i podniecenie pomrukującego tłumu, zaczęła niemal tracić zmysły.

— Och, Margaret, chodźmy do domu; nie wytrzymam tu dłużej.— Nie wydostaniemy się! Spójrz tylko, jak jesteśmy otoczone przez tłum. Biedna Mary, nie będziesz drugi raz tęskniła za pożarem. Słuchaj! Słuchaj!

Ponad głowami przycichłego tłumu, który cisnął się wokół narożnika fabryki i wypełniał Dunham Street, popłynął odgłos dudnienia toczącej się po bruku maszyny, ciężkiego, szybkiego stuku końskich kopyt.

— Bogu dzięki! — odezwał się sąsiad Margaret. — Przyjechała pompa.
Znowu zaległa cisza; szpunty w studni zamarzły i woda nie mogła się wydostać.

Potem tłum zafalował, ci z pierwszych rzędów zaczęli napierać na tych, którzy stali za nimi, aż dziewczętom zrobiło się słabo od naporu zaciskającego się wciąż wokół nich pierścienia ludzkich ciał. Potem znów chwila odprężenia i możność zaczerpnięcia oddechu.

— To przechodził właśnie młody Wilson i jeden strażak, nieśli drabinę — odezwał się sąsiad Margaret, wysoki mężczyzna góru-jący nad tłumem.
— Och, powiedzcie nam, co widzicie — błagała Mary.
— Przystawili drabinę do ściany szynku. Jeden z mężczyzn w fabryce upadł; głowę dam, że go dym zamroczył. Ale podłoga jeszcze się tam trzyma. Boże! — zawołał sąsiad Margaret przenosząc wzrok niżej — drabina jest za krótka! Teraz już po nich, biedakach! Ogień powoli, ale ciągle przenosi się na tę stronę hali i zanim zdobędą wodę albo przyniosą drugą drabinę, tamci jak amen w pacierzu wyzioną ducha. Boże, zmiłuj się nad nimi!

W ciszy, która zawisła nad tłumem, rozległ się kobiecy szloch. Ciżba znowu została odepchnięta do tyłu. Mary uczepiła się ramienia Margaret, zacisnęła na nim kurczowo dłonie, pragnęła zemdleć, stracić przytomność, uciec przed rozpaczliwym smutkiem, jaki odczuwała. Minęło kilka minut.
— Wnieśli drabinę do „Świątyni Apollina". Nie mogą przedostać się z nią z powrotem na podwórze, z którego ją zabrali.

Z piersi ludzi wyrwał się potężny okrzyk, który mógłby zbudzić umarłego. Wysoko nad głowami ukazał się podrygujący na wietrze koniec drabiny wysuniętej z okna na poddaszu w szczytowej ścianie szynku, niemal naprzeciw drzwi, w których widziano przedtem obu mężczyzn. Ci, którzy stali najbliżej fabryki, a co za tym idzie, najlepiej mogli widzieć okienko na poddaszu, powiedzieli, że kilku męż-czyzn trzymało koniec drabiny i uwiesiwszy się na niej ciężarem ciał przesuwało ją do otworu w hali fabrycznej na czwartym piętrze. Ramę okienną na poddaszu wyjęto, zanim tłum na dole zdał sobie sprawę z czynionych przygotowań.

Wreszcie — bo czas odmierzany biciem serc wlókł się nieznośnie, choć upłynęły zaledwie dwie minuty — drabina została umocowana na zawrotnej wysokości niby napowietrzny most ponad wąskim tunelem ulicy.

Znieruchomiałe, pełne niepokoju spojrzenia zawisły na owym moście; nawet oddechy zdawały się milknąć w pełnym napięcia oczekiwaniu. Postaci dwóch mężczyzn nie było teraz widać, lecz wiatr, który przez chwilę dął jeszcze silniej, przepędził nacierające płomienie na drugą stronę budynku.

Tuż nad głowami dziewczęta mogły dojrzeć teraz chwiejącą się na wietrze drabinę. Tłum ustąpił do tyłu. W oknie poddasza ukazały się hełmy strażaków, dzierżących mocno drabinę, po chwili zaś jakiś mężczyzna, trzymając nieruchomo głowę, przeszedł szybkim, pewnym krokiem z jednego jej końca na drugi.

Gdy przebywał niebezpieczny most, który uginał się pod nim przy każdym kroku, w tłumie umilkły nawet szepty; lecz gdy znalazł się już po drugiej stronie, względnie bezpieczny w budynku fabryki, z piersi ludzi wyrwał się krótki, radosny okrzyk, stłumiony jednakże niemal natychmiast na myśl o ryzyku przedsięwzięcia, a przede wszystkim obawą, aby w najmniejszym nawet stopniu nie wystawić na szwank nerwów śmiałka, który rzucił życie na tak niepewną szalę.

— O... o... znów go widać — cisnął się okrzyk na usta gapiów, kiedy ujrzeli, że mężczyzna zatrzymał się na chwilę w drzwiach, jak gdyby pragnął zaczerpnąć powietrza, zanim odważy się na powrotną drogę. Na plecach niósł bezwładne ciało.
— Jem Wilson i jego ojciec — szepnęła Margaret, lecz Mary wiedziała to już przedtem.

Tłum zamarł z przerażenia: Mężczyzna na drabinie nie mógł teraz ruchami ramion utrzymywać równowagi; wszystko zależało od wytrzymałości jego nerwów i pewności oka. Ludzie na ulicy widzieli, że dzięki nieruchomo uniesionej głowie wzrok Jema Wilsona utkwiony był w przestrzeń. Drabina uginała się pod zdwojonym ciężarem, lecz Jem nie wykonał głową ani jednego ruchu — nie śmiał spojrzeć w dół. Zdawało się, że upłynęła wieczność, zanim napowietrzny most został przebyty. Wreszcie Jem dotarł do okna; tam uwolniono go od niesionego ciężaru, po czym obaj znilknęli.

Wtedy tłum mógł pozwolić sobie na wyrażenie radości. I głośniejszy niż ryk ognia, głośniejszy niż szum potężnego wichru rozległ się gromki okrzyk podziwu dla śmiałego i tak szczęśliwie zakończonego przedsięwzięcia. Potem donośny głos spytał:
— Czy stary Wilson żyje?
— Tak! — zawołał jeden ze strażaków do umilkłego w dole tłumu. — Chlusnęliśmy mu w twarz zimną wodą i wraca szybko do siebie.

Widoczna w oknie głowa strażaka znikła i znowu słychać było skwapliwe pytania, okrzyki, gwar rozmów rozkołysanego, drepczącego w miejscu tłumu, podobny do pomruku morskich fal — lecz tylko przez moment. Po chwili znacznie krótszej niż ta, której potrzebowałam na możliwie najkrótszy opis owej pauzy w wydarzeniach, ten sam zuch pojawił się znów na drabinie, zamierzając najwyraźniej pośpieszyć na ratunek robotnikowi, który nadal znajdował się w płonącej fabryce.

Tak jak za pierwszym razem, Jem Wilson szedł krokiem szybkim i pewnym, a ludzie zebrani na dole, uspokojeni nieco jego dotychczasowym powodzeniem, rozmawiali między sobą, dzielili się głośno uwagami o postępach, jakie pożar uczynił w drugim końcu budynku, opowiadali sobie, jak to strażacy starają się w tamtej części podwórza zdobyć wodę.

Cały też czas ciasno zbita masa ludzka kołysała się chybotliwie. Nie był to już ten sam tłum sprzed kilku zaledwie minut, zastygły w milczącym oczekiwaniu. Nie wiem, czy z tej przyczyny, czy działało tutaj wspomnienie przebytego niebezpieczeństwa lub też fakt, że dzielny ratownik spojrzał w przepaść pod stopami w owym momencie wytchnienia, zanim rozpoczął drogę powrotną z drugą ofiarą (drobnym, niskim mężczyzną) przewieszoną przez plecy, dość, że Jem Wilson stawiał kroki mniej pewnie, jego ruchy były mniej skoordynowane. Zdawało się, że bada stopą każdy szczebel drabiny, że waha się, aż w końcu przystanął w pół drogi.

Tymczasem w tłumie znów zapadła cisza; w straszliwej owej chwili nikt nie odważył się dobyć głosu, czy choćby wypowiedzieć słowa otuchy. Wielu osłabło z grozy i zamknęło oczy, aby nie widzieć katastrofy, której się spodziewali. A katastrofa zdawała się być nieuchronna. Dzielny chłopak zachwiał się, najpierw ledwo dostrzegalnie, jak gdyby przenosząc tylko ciężar ciała z nogi na nogę; ale snadź tracił odwagę, a nawet przytomność umysłu. Było jednak godne podziwu, że zwierzęcy instynkt samozachowawczy nie stłumił w nim wszelkich szlachetnych uczuć i nie skłonił go do zrzucenia bezradnego, osłabłego ciała, które niósł na plecach. Ten sam, być może, instynkt podszepnął mu, że nagłe uwolnienie się od tak wielkiego ciężaru już samo przez się stanowiłoby wielkie niebezpieczeństwo.
— Ratunku! Ona zemdlała! — zawołała Margaret. Ale nikt nie zwrócił uwagi na jej okrzyk.

Spojrzenia wszystkich wzniesione były ku górze. W tym to bowiem momencie jeden ze strażaków zręcznym ruchem zarzucił na głowy obu mężczyzn linę zakończoną ruchomą pętlą, która na podobieństwo lassa zacisnęła się wokół ich ciał. Prawda, że niezbyt pewna była to pomoc, lecz choć tak niepewna, przywróciła zimną krew, dodała otuchy zamierającemu sercu, uspokoiła zawrót głowy. Jem ruszył znów przed siebie. Nie naglono go do pośpiechu pociąganiem czy szarpaniem liny.

Powoli i stopniowo wciągano sznur do środka, powoli i stopniowo Jem przebył owe cztery czy pięć kroków, które dzieliły go od ocalenia. Dotarł wreszcie do okna i w ten sposób wszyscy zostali uratowani. Ludzie na ulicy dosłownie tańczyli z radości, wiwatowali i wrzeszczeli, aż zdawało się, że za chwilę pękną im struny głosowe; a potem, z całą zmiennością zainteresowań charakterystyczną dla wszelkich licznych zbiegowisk, jęli się pchać i potrącać, wymyślać sobie i przeklinać, aby jak najśpieszniej wydostać się z Dunham Street i wrócić w bezpośrednią bliskość pożaru; potężny diapazon jego ryczących płomieni tworzył przerażający akompaniament dla krzyków, wrzasków i złorzeczeń prącego naprzód tłumu.

Gdy ciżba odpłynęła, Margaret została na Dunham Street, blada i uginająca się pod ciężarem ciała Mary, którą zdołała utrzymać w pozycji stojącej opasawszy mocno ramionami jej kibić, słusznie się bowiem obawiała, że niebaczny na nic tłum stratowałby omdlałą dziewczynę.

[Tłumaczenie: Katarzyna Tarnawska.
Warszawa: PIW, 1956]

Ilustracje:
1. J. Ralston ryt. A. Aglio - Market Street - 1822.
http://www.victorianweb.org
2. Houseless and Hungry. Sir Luke Fildes. 1869. The Graphic. Skan: Phillip V. Allingham
http://www.victorianweb.org

czwartek, 19 lutego 2009

Mary Barton - herbata u Alicji

[Fragment powieści]

Jakże podniecona czuła się Alicja! Nieczęsto zdarzało jej się podejmować gości herbatą, przeto świadomość ciążących na niej obowiązków gospodyni niemal ją przytłaczała. Poszła śpiesznie do domu i za pomocą pożyczonych miechów roznieciła oporny ogień, starając się go jak najszybciej rozpalić. Gdy była sama, umiała zawsze okazać cierpliwość i pozwalała węglom tlić się powoli. Potem włożyła chodaki i poszła napełnić kociołek wodą przy studni na sąsiednim podwórku, wracając zaś pożyczyła filiżankę; spodeczków od wytłuczonych filiżanek z rozmaitych serwisów miała dużo, w razie potrzeby zastępowały talerze. Pół uncji herbaty i ćwierć funta masła pochłonęły niemal cały jej dzienny zarobek; była to jednak niezwykła okazja.

Sama dla siebie parzyła przeważnie herbatę z ziół, chyba że któraś z domyślnych pracodawczyń dała jej w podarku nieco listków herbacianych ze swych obfitych domowych zapasów. Teraz Alicja wysunęła na środek pokoju dwa krzesła dla gości, wytarłszy je i odkurzywszy jak należy, po czym z widoczną wprawą położyła starą deskę na dwóch równie starych i ustawionych na sztorc skrzyneczkach po świecach. Było to oczywiście dość chwiejne urządzenie. Alicja jednak przywykła do niego od dawna i pamiętała, że należy siadać na nim ostrożnie; prawdę mówiąc, zabiegi te czyniła raczej dla dodania sobie godności niż dla istotnej wygody.

Mały, bardzo maleńki okrągły stolik ustawiła tuż obok komina, na którym ogień huczał teraz wesoło. Na staroświeckiej, nie lakierowanej tacce, którą kupiła z trzeciej ręki, umieściła czarny imbryk na herbatę, dwie filiżanki w biało-czerwone wzorki i trzecią w swojski niebieski deseń oraz niedopasowane spodeczki (na jednym z tych dodatkowych spodków puszył się dumnie kawałek masła).

Skończywszy te przygotowania Alicja zaczęła rozglądać się dokoła z zadowoleniem, zastanawiając się wszakże, czym mogłaby jeszcze uświetnić wieczór. Wzięła jedno z krzeseł z wyznaczonego mu miejsca przy stole i przysunąwszy je tuż pod wiszącą na ścianie szeroką i długą półkę, o której wspominałam wam opisując izbę w suterenie, weszła na nie, sięgnęła po stare pudełko z sosnowego drzewa i wyjęła ze środka sporą garść owsianego chleba, podpłomyka, który jest przysmakiem w Gumberland i Westmorland. Potem, ostrożnie, aby cienkie płatki nie pokruszyły się w ręce, zeszła na podłogę i położyła podpłomyki na stole; była pewna, że nadzwyczajnie uraczy gości dając im przysmak swego dzieciństwa.

Wyjęła również z szafki piękny czterofuntowy bochen żytniego chleba, potem zaś usiadła na jednym z wyplatanych krzeseł, aby odpocząć, naprawdę odpocząć, a nie udawać, że odpoczywa. Świeca stała oprawiona w lichtarzyku. woda wrzała w kociołku, herbata oczekiwała swego losu w papierowej torebce. Wszystko było gotowe.

Stukanie do drzwi! Przyszła Margaret, młoda robotnica mieszkająca nad sutereną. Usłyszawszy krzątaninę, po której zaległa cisza, pomyślała, że już czas zejść na dół z wizytą. Była to blada, chorowita młoda kobieta o łagodnej twarzyczce, na której malował się wyraz troski. Miała odzienie nader skromne i proste — suknie z ciemnej tkaniny nieokreślonego bliżej gatunku i ciemno-żółty szal czy też szeroką chustkę, okręconą wokół szyi i spiętą na plecach oraz z przodu po obu bokach.

Stara kobieta przywitała gościa serdecznie i usadowiła na krześle, z którego właśnie wstała, sama zaś przysiadła na chwiejącej sic desce, aby Margaret myślała, że wybiera to miejsce z własnej i nieprzymuszonej woli.
— Zupełnie nie rozumiem, co mogło zatrzymać Mary Barton. Spóźnia się niczym prawdziwa dama — powiedziała Alicja, gdy Mary wciąż nie nadchodziła.

Otóż Mary stroiła się: tak, szła w odwiedziny do biednej starej Alicji, a jednak uważała, że warto zastanowić sie nad wyborem sukni. Ale możecie być najzupełniej pewni, że nie robiła tego dla Alicji; nie, zbyt dobrze sie przecież znały. Lecz Mary lubiła wzbudzać w ludziach podziw, co, trzeba przyznać, nader często jej się udawało, teraz zaś szło jej o tę obcą dziewczynę.

Ubrała się więc w ładną nową suknię z granatowej wełny, zachodzącą wysoko pod szyją, przypięła mały kołnierzyk z białego płótna i takież mankiety, a potem wyruszyła na podbój biednej, łagodnej Margaret. Udało się. jej to w zupełności. Alicja, która niewiele poświęcała czasu myślom o urodzie, nie wspomniała nigdy Margaret, jak ładna jest Mary.

Gdy więc Mary weszła z lekkimi rumieńcami zakłopotania na twarzy. Margaret nie mogła oderwać od niej oczu, Mary zaś spuściła długie czarne rzęsy, jakby nic rada tej obserwacji, choć była ona przecie celem tylu jej zabiegów.
Czy potraficie sobie wyobrazić krzątaninę Alicji; przygotowywała herbatą, nalewała ją do filiżanek, słodziła do smaku i częstowała dziewczęta raz po raz podpłomykami i chlebem z masłem. Czy możecie sobie wystawić zachwyt, z jakim staruszka obserwowała górę podpłomyków niknących w ustach głodnych dziewcząt, i przysłuchiwała się ich pochwałom dla przysmaku jej dzieciństwa?

[Przekład: Katarzyna Tarnowska]
Warszawa: PIW, 1956

Ilustracja: Frederick Barnard - z: How The Poor Live = George R. Sims.

Mary Barton - posłowie

[Fragment posłowia Zygmunta Baumana do jedynego polskiego wydania powieści. Warszawa: PIW, 1956 r.]

"Mary Barton" odzwierciedla swą epokę z tak typowym dla niej zamętem ideologicznym. Epokę, dla której XVIII wiek z perspektywy dnia dzisiejszego urastał do sielankowego złotego wieku sytości, wolności i pokoju klasowego. Epokę, która jednocześnie zaczynała już zdawać sobie sprawę, że pod pewnymi względami powrót do przeszłości jest niemożliwy i niepożądany; że przemysł, jego maszyny, jego wzmożona produkcja weszły na stałe do życia społeczeństwa angielskiego; jeszcze się jednak łudziła, że na nowej, industrialnej podstawie uda się przywrócić stan, w którym konflikty klasowe pozostawać będą w stanie uśpienia. Epoka patrzała więc za siebie i przed siebie jednocześnie; mówię — epoka, bo patrzały tak, w różnym co prawda stopniu, wszystkie klasy i warstwy społeczne, chociaż każda wypatrywała — za czy przed sobą — innych zjawisk i innych idealnych modeli społecznych.

Zadania, które stawiała sobie epoka, były nierealne, bo procesy historyczne są nieodwracalne i nie można stworzyć społeczeństwa, które byłoby zlepkiem do-brych stron różnych epok — jako że wszystkie strony życia społecznego określone są przez jego ekonomiczną podstawę. Wychodząc więc z takich nierealnych założeń, nastawiano się nie na badanie społeczeństwa w jego całokształcie, lecz na badanie niezależnego rozwoju każdej jego strony z osobna, jak gdyby każda strona rzeczywiście mogła się rozwijać niezależnie.

W świetle takiej analizy wydawało się, że społeczeństwo współczesne złożone jest nie z klas, lecz z bogatych i biednych. Proletariat nie jest klasą, rozpływa się on w masie pozbawionej elementarnych środków dla znośnego życia, rozpływa się wśród biednych i pokrzywdzonych. Można się nad jego losem litować, lecz niesposób dojrzeć samodzielnej roli, jaką właśnie z racji jego klasowego położenia ma on odgrywać w historii. Początki samodzielnego ruchu rewolucyjnego proletariatu przyjmowane są za odruch buntu zrozpaczonych nędzarzy. Nic więc prostszego jak przywrócić poziom bytowy osiemnastowiecznego rzemieślnika (nic nie oddając z dorobku kapitalistycznej industrializacji), aby owe odruchy buntu znikły wraz z nędzą i rozpaczą. Taki też jest, z grubsza biorąc, światopoglądowy punkt wyjścia "Mary Barton".

Gaskell lituje się nad proletariatem; siła obserwacji, przenikliwość spojrzenia, pozbawione uprzedzeń stanowisko obserwacyjne pozwalają jej zobaczyć i narysować wstrząsający obraz jego nędzy i, co więcej, postępującego ubożenia. Gaskell nie godzi się z tym stanem, potępia go, piętnuje publicznie z wielką siłą emocjonalną artystycznego wyrazu.

Ale punkt obserwacyjny jest snadź niefortunnie umieszczony na skrzyżowaniu epok; można z niego dostrzec stan, ale nie jego przyczyny. Gaskell daleka jest od odkrycia, że nędzę, którą potępia, przyniósł ten sam rozwój kapitalistycznego przemysłu, który pochwala, że dwa te zjawiska są ze sobą nierozerwalnie związane i nie mogą bez siebie" się obejść. Gaskell szczerze pragnie likwidacji złych następstw kapitalizmu, lecz nie zdaje sobie sprawy, że w tym celu zlikwidować trzeba sam kapitalizm.

Jest tu konsekwencja punktu wyjścia. Jeśli każdy element życia społecznego ma swe odrębne i niezależne dzieje — ma je również moralność społeczeństwa. Są wieczne, sformułowane w Ewangelii zasady moralne, niewrażliwe na ekonomiczne czy socjalne przemiany. Obecny stan społeczeństwa angielskiego jest rezultatem złamania zasad ewangelicznych. Bogaci łamią je dlatego, że w zapale tworzenia zapominają o swym obowiązku troski o biednych; biedni łamią je dlatego, że pozbawieni opieki bogatych cierpią w nędzy, zaś cierpienie czyni człowieka złym. Jest to więc stan przejściowy, niekonieczny, wynikły z obustronnych zaniedbań. Usuńcie zaniedbania, a będzie dobrze!

Gdy kształty społeczeństwa są niewyraźne i płynne, wydaje się, że można je lepić dowolnie. Pogląd, który później stał się maską faryzeuszy, w czasach Gaskell mógł być jeszcze i był poglądem uczciwego człowieka.

Gaskell więc pragnie, aby ewangelia stała się najwyższym autorytetem społecz-nym, aby do niej odnosić ludzkie postępowanie. Szuka w ewangelii ucieczki przed gwałtem, nienawiścią ludzi do ludzi, przelewem krwi, których tak pełna była jej epoka. Zdawało się, że burzliwość starć spowodowana jest zgromadzeniem wszystkich dóbr materialnych i całej odpowiedzialności na jednym biegunie społeczeństwa; dla Gaskell wstrętną więc jest wszelka krańcowość, wszelkie zbyt ostre kanty i zbyt rozległe dysproporcje. Stępić ostrze kantów, zbliżyć bieguny, zlikwidować nadmierne różnice, przenieść je na wyższy poziom, aby nędza i ubóstwo pozostały poniżej ich dolnej granicy — oto cel, który pragnie osiągnąć.

Podobne poglądy w ich ostatecznym wydaniu, w ich dojrzałej postaci z końca wieku nazwalibyśmy liberalną próbą zamazywania konfliktów klasowych, łagodzenia walki klasowej kosztem ustępstw możnych na rzecz wydziedziczonych.

Istotnie, odnajdujemy w "Mary Barton" w zalążkowej postaci pełny komplet idei, które w końcu wieku zyskały miano liberalnego radykalizmu, później zaś legły u podstaw oportunizmu —owej burżuazyjnej polityki robotniczej. Jest w "Mary Barton" pogląd, iż przemiany moralne stanowią o społecznym rozwoju, że postęp społeczny równa się postępowi moralnemu, ten zaś ostatni zależny jest jedynie od siły oddziaływania światłych umysłów.

Jest idea, zależności dobrobytu robotników od poziomu zysków kapitalistycznych, a więc i zainteresowania robotników w podnoszeniu tych zysków zwiększoną wydajnością pracy. Jest koncepcja współodpowiedzialności klas za rozwój społecznego bogactwa i za pracę przemysłu, jest nakaz wzajemnego konsultowania się w ważniejszych kwestiach, nakaz zwiększania u robotników poczucia politycznej współodpowiedzialności za kierowanie kapitalistycznym przemysłem. Jest spora doza wiecznego, ponadczasowego i ponadklasowego humanizmu. Jest gwałtowne i surowe potępienie gwałtu i przemocy bez względu na ich skalę i cel.

Wszystkie te idee rzeczywiście znaleźć możemy, bardziej lub mniej jasno wypowiedziane, na stronicach "Mary Barton". Trudno byłoby jednak o pogląd bardziej fałszywy niż mechaniczne przenoszenie ocen liberalizmu epoki rodzącego się imperializmu na autorkę "Mary Barton".

Poglądy, które trwałość swą w końcu wieku zawdzięczały zgodności z interesem klasowym wstecznej klasy, w połowie tegoż wieku mogły być jeszcze błądzeniem uczciwego człowieka. Ograniczoność ideologii, narzucona później przez interes klasowy, w czasach Gaskell była spowodowana ograniczonością horyzontu poznawczego, brakiem dziejowej perspektywy.

W pierwszej połowie wieku trudno było wyjść poza ograniczone koncepcje owej ideologii; w końcu wieku interes burżuazji nakazywał sztuczne utrzymywanie ograniczoności tych koncepcji. Jest to różnica zasadnicza, która wymaga, by odmiennie traktować podobnie brzmiące tezy, gdy wypowiadane są one w odstępie pięćdziesięcioletnim. Jeśli przebudzony znienacka człowiek przyjmie zmierzch za poranek, nie mamy jeszcze podstaw wątpić o jego szczerości; inna sprawa, gdyby trwał w błędzie, gdy po zmierzchu nastąpiła już noc.

O ile radykalizm liberalny przełomu XIX i XX wieku wyrażał jednoznacznie interesy panującej klasy, to światopogląd Elżbiety Gaskell posiada wiele korzeni. Zbiegł się tutaj żywiołowy protest proletariatu przeciw nieludzkim warunkom, w jakie wtrącił go rozwój kapitalistycznego przemysłu, z podziwem dla burzliwego procesu tworzenia materialnych podstaw potęgi człowieka; potępienie moralne krzywdy ludzkiej i społecznej niesprawiedliwości — ze strachem przed krwawym odwetem za tę krzywdę; rewolucyjność dzisiejszego proletariusza — z niezdecydowaniem wczorajszego chałupnika; perspektywy przyszłości — z tęsknotą za przeszłością. Stąd wewnętrzna sprzeczność w poglądach Gaskell.

Ostrość demaskatorskiej krytyki, którą zawdzięcza ona opowiedzeniu się po stronie uciskanych, ogranicza obawa przed konsekwencjami takiej krytyki. Dlatego Gaskell zatrzymuje się w pół. drogi. Bezlitosna w krytyce, bezradna jest w wysnuwaniu wniosków.

Aby być konsekwentnym bez reszty, trzeba się bez reszty włączyć do walki toczonej przez jedynie postępową siłę społeczną, trzeba się z tą walką związać. Gaskell zaś przyglądała się. jej z okien pastorskiej plebanii.

Gaskell wikła się w sprzecznościach własnej pozycji i własnej epoki. Apeluje do miłości międzyludzkiej, do owej biblijnej miłości „do bliźniego swego...", lecz widzi jednocześnie, jak kanony ewangeliczne kruszą się i rozsypują w starciu z twardą rzeczywistością. Nawołuje do miłości, lecz widzi, że jest to bezprzedmiotowe wołanie w warunkach powszechnych cierpień.

Od nienawiści klasowej odwołuje się do ponadspołecznych uczuć wiecznego i absolutnego człowieka „jako takiego", ale widzi, jak trudno znaleźć wspólny pierwiastek ogólnoludzki w norze bezrobotnego i w pałacu fabrykanta; wtedy wbrew logice i konsekwencji usiłuje przekonać siebie i czytelnika, że cierpią wszyscy — fabrykant i robotnik, że problem tkwi jedynie w skali tego cierpienia.

Autorka "Mary Barton" nie wzniosła się do stanowiska proletariatu. Pisze o swe powieści z pozycji mas uciskanych w ogóle, z pozycji ludzi skrzywdzonych przez proces historyczny, lecz nie będących twórcami tego procesu, z pozycji ludz gnębionych przez społeczeństwo, lecz nie tych, którzy powołani są do jego przekształcenia. Trudno byłoby zresztą żądać tego od Gaskell, wzniosła się ona i tal na najwyższy z dostępnych jej i w jej epoce poziomów syntezy.

Ze wspomnianych wyżej przyczyn stosunek Gaskell do współczesnego jej ruchu robotniczego jest tak samo pełen sprzeczności jak wszystko w jej poglądach. Gaskell ma niejasne wyobrażenie o istocie związków zawodowych, podobne zresztą do poglądów rozpowszechnionych wówczas w środowiskach burżuazyjnych. Związki są dla niej tajemniczą, mafijną niemalże organizacją spiskowców terrorystycznych, spowitą romantyczną, lecz ponurą zarazem mgiełką wendety.

Niezdolna zrozumieć przyczyn powstania związków i perspektyw ich rozwoju, traktuje je raczej jako przejściowe zło. Gaskell potępia związki zawodowe za stosowaną przez nie przemoc wobec fabrykantów; potępiając rozgrzesza je jednak upatrując przyczynę gwałtowności ich metod w „niesprawiedliwości" fabrykantów.

To fatum nędzy masowej wkłada w ręce Johna Bartona pistolet, ale odwrócenie tego fatum leży w możliwościach ludzi. Muszą się jednak w tym celu wysilić głównie fabrykanci; gdy oni powrócą do ewangelicznych zasad, zniknie główna przyczyna, dla której odwracają się od tych zasad robotnicy. Nie od rzeczy byłoby, gdyby robotnicy pokazali przy tym swym pracodawcom przykład ewangelicznego postępowania. Dramat moralny, skrucha i dobrowolna pokuta Johna Bartona ucieleśnia wyrok autorki. Pojednanie Bartona i Carsona na płaszczyźnie ewangelii uosabia spodziewane dobroczynne następstwa tego wyroku.

Realistyczna tragedia znajduje niespodziewanie utopijne rozwiązanie; sprzeczności w postawie autorki rodzą z konieczności rażącą niewspółmierność między realizmem tragicznego opisu a sztucznym, naciągniętym zakończeniem.

Dochodzimy tu do sedna oceny Gaskell i jej twórczości. Dochodzimy do znanej prawdy, że można dać realistyczny i krytyczny, demaskatorski w swej prawdziwości obraz społeczeństwa kapitalistycznego nawet wtedy, gdy nie stoi się na proletariackich pozycjach; ale namalowanie realistycznego obrazu wewnętrznych prawidłowości kapitalizmu i roli poszczególnych jego klas, wykrycie sił napędowych jego rozwoju i upadku możliwe jest jedynie z proletariackiej perspektywy. "Mary Barton" jest jaskrawym przykładem tej prawdy. Aby uzyskać siłę wyrazu artystycznego i emocjonalnego oddziaływania, właściwą realistycznym obrazom książki, Gaskell stara się w ostatnich jej partiach nienaturalnym patosem i nieprawdopodobnym nagromadzeniem nieoczekiwanych i mało uzasadnionych wydarzeń zastąpić siłę przekonywania, jaką poprzednim partiom zapewniała prawda realizmu.

Książka Gaskell znalazła się od razu w głównym nurcie walk klasowych swego okresu. W epoce, gdy „nikt nie mówił o niczym innym” tylko o biednych, "Mary Barton" opowiadała się zdecydowanie po stronie tych biednych. Chwytała główny problem epoki, koncentrowała na nim uwagę społeczeństwa, pobudzała umysły, wstrząsała sumieniami , podsycała protest przeciwko niesprawiedliwości społecznej. Z racji swej siły oskarżycielskiej "Mary Barton", wbrew założeniom autorki była przesycona tchnieniem rewolucji. Była donośnym krzykiem protestu uczciwego człowieka przeciw epoce, która wykreśliła uczciwość z listy zalet ludzkich.

Realizmowi obrazu, a nie utopijnym projektom rozwiązań społecznych zawdzięcza też "Mary Barton" swą żywotność i trwałość. Jest ona do dziś aktualna, zachowała świeżość wzruszeń i siłę przekonywania, bowiem zrośnięta była ze swą epoką, odpowiadała na jej najgłówniejsze pytania, przeniknięta była żarliwością ideową i przepojona agitacyjnym patosem. Ponadhistoryczną wartość dzieła artystycznego mierzy się bowiem jego historyczną konkretnością. Historia zachowuje w pamięci ludzkiej najpełniej to, co tkwiło korzeniami w głównym jej nurcie, w zasadniczych jej konfliktach.

Wartość poznawcza "Mary Barton" polega nie tylko na wierności odtworzonego w niej obrazu bytowo-społecznego. Książka Gaskell jest dokumentem epoki również - a może w pierwszym rzędzie - dlatego, że pełna jest właściwych epoce sprzeczności, że jest kruszyną zawartości tego tygla alchemicznego, w którym kipiało niekształtne tworzywo późniejszych ideologii klasowych dojrzałego kapitalizmu i dojrzałych klas. Tak odczytana "Mary Barton" jest nieocenionym skarbem wiedzy o przełomie dwu epok, na której żyć wypadło Elżbiecie Gaskell. [...]

Mills & Swoon


Daniela Denby-Ashe przeniosła się z sitkomu "EastEnders", aby stać się nadętą i ostrą Janey w sitkomie "My Family". Teraz jest upartą bohaterką - Margaret w adaptacji BBC powieści "North and South"
Cofnięcie się do XIX wieku nie było pozbawione problemów dla aktorki EastEnders - Danieli Denby-Ashe. Cztery lata w Albert Square gdzie grała Sarah Hills nie przygotowały jej do realizacji adaptacji powieści Elizabeth Gaskell.
Akcja toczy się wokół historii właściciela przędzalni bawełny z Północy Johna Thorntona i pochodzącej z uprzywilejowanego Południa Margaret Hale. Dwa światy zderzają się, kiedy rodzina Hale`ów przenosi się z Hampshire do Manchesteru (powieściowy Milton).
Odtworzenie pracy w przędzalni nie było łatwe. Aktorzy i ekipa zainstalowali się w muzeum w Helmshaw, Lancashire, które mieści działającą przędzalnię. Sceny pokazują, jak ciężka i niezdrowa była praca robotników w tym czasie. Nie tylko panował tam ogłuszający hałas, ale i wszędzie latały kłaczki bawełny. W adaptacji to wygląda tak jakby wewnątrz fabryki wciąż padał śnieg.
"Było wiele uruchomionych maszyn i nie było strażników, tak więc to było nieprawdopodobnie niebezpieczne" - mówi 26-letnia Denby-Ashe -"i nic nie było słychać poza maszynami. Wszystkie słowa - "akcja", "cięcie" - były pisane na tabliczkach. Był taki moment, kiedy krzyczałam: "Powtórzmy" ale nikt nic nie usłyszał. Nie użyliśmy prawdziwej latającej bawełny, ona naprawdę jest łatwopalna. Użyliśmy połączenia palącego się papieru i świecy. Zakładaliśmy maski w przerwach między zdjęciami. Papier wpadał do gardła i przylepiał się, to nie było przyjemne dla ekipy. I było ekstremalnie gorąco w tym pomieszczeniu".
Mimo tych warunków pracy, Daniela rozkoszowała się każdym momentem pracy przy tym projekcie i sama studiowała temat.
Tyle było do ujęcia w całość - dekoracje, gorąco, efekty i kostiumy. Czytanie powieści pomogło, gdyż została napisana z punktu widzenia Margaret. W powieści było więcej o manierach i etykiecie, nie żeby Margaret rzeczywiście przestrzegała tych reguł.[..]. Margaret jest całkiem nowoczesna jak na tamte czasy. Ma własne zdanie i nie poddaje się. Ona naprawdę wierzy w to co mówi, podczas gdy kobiety w jej czasach generalnie siedziały cicho i robiły to co im mówiono.
Aktorka musiała nosić gorsety 10 godzin dziennie przez 3 i pół miesiąca. Zdaje sobie sprawę, ze wiele aktorek uważa to za naprawdę niewygodne, ale ona to lubiła.
Ubrania sprawiają, że inaczej się poruszamy - wyjaśnia.
Jej włosy zostały przefarbowane na ciemny brąz dla tej roli i spodobało jej się tak bardzo, że postanowiła tak je pozostawić.
"Czuję się naprawdę z tym wygodnie" - dodaje aktorka.
Dramat w tak ogromnej skali był całkowicie różny od opery mydlanej lub sitkomu.
"Nie myślałam o rozmiarze tego projektu. Postawiłam wszystko na jedną kartę i po prostu zrobiłam to - mówi Daniela. Kiedy opuściłam "EastEnders" [1999 rok - dopisek tłumacza] nie wiedziałam, co będzie za rogiem. To ja zdecydowałam się odejść. Myślałam, że to byłby błąd, gdyby nic z tego nie wyszło. Najpierw kiedy odeszłam, miałam świadomość tego co to jest być kimś z etykietką. Wiedziałam, ze nie będzie łatwo wejść tam, gdzie nikt nie będzie wiedział co robiłam wcześniej; ludzie mają z góry ustalone pomysły na to jaka miałabym być. To było trudne na swój sposób, ale myślę że "My Family" [sitcom - od 2000 r.]] mi pomogło. Ludzie wiedzieli, że mogę zrobić coś całkiem innego. Mam nadzieję, że "N&S" dowiedzie tego. To było jak spełnienie marzeń. Mam nadzieję, że opowieść i postaci są na tyle realistyczne dla widzów, że nie będą myśleć o mnie jako o postaci z "EastEnders" albo z "My Family", i że mogę wiernie sportretować postać".
W otwierającym epizodzie (w scenie początkowej) jest jasne, że istnieje przyciąganie między Margaret i Johnem, ale różnice miedzy nimi przygniatają każdą intencję miłosną. Przez 4 odcinki, pomału, wzrasta świadomość ich uczuć.
To bardzo istotna sprawa w relacjach pomiędzy Margaret i Thorntonem. Ona oczywiście myśli, ze on jest atrakcyjny, ale jego postępowanie sprawia, że zaczyna o nim myśleć w sposób erotyczny (seksualny). Przez długi czas całkowicie zaprzecza tym swoim uczuciom. W końcu akceptują to, że są różni i robią ogromny kompromis, aby być razem. Nie możesz nic poradzić, że tak to odczuwasz, nie ma znaczenia jakie są okoliczności.
Daniela w końcu polubiła tą postać i jej podróż.
"Z 19-letniej naiwnej dziewczyny Margaret staje się otwartą młodą kobietą - mówi Daniela".

Tłumaczenie: Gosia

Entertainment North Easth

Fragment wywiadu z Danielą Denby-Ashe


"Walford Gazette: Lubie Twoje nazwisko: Denby-Ashe. Jest ładne, bardzo klasyczne. Lubię to wymawiać głośno: Daniela Denby-Ashe.
Daniela (ogląda się nerwowo i śmieje się): [..]
To jest cala historia z tym moim nazwiskiem. Mój tata przybył tu, kiedy miał 12 lat. Urodził się w Polsce. Nazywał się Mirosław Pszkit. Było to niewygodne do wymówienia. Kiedy przyjechał, niektórzy ludzie nie wiedzieli, jak to należy poprawnie wymawiać. Przed ślubem ojciec i moja mama zajrzeli do książki telefonicznej. Tata znalazł tam nazwisko - Denby, a mama - Ashe. Nie mogli się zdecydować, które wybrać i postanowili je połączyć kreską w środku. Nie nazywam się Pszkit, jak mój tata. Urodziłam się z nazwiskiem Denby-Ashe w akcie urodzenia.
WG: Wspaniała historia. Twoja mama wyemigrowała do Wielkiej Brytanii ?
Daniela: Nie, urodziła się tutaj, ale oboje jej rodzice urodzili się w Polsce. Jej matka była Francuzką, wiec moje pochodzenie jest raczej francuskie i polskie. [...]
WG; Ale Twoi rodzice poznali się na jakimś angielsko-polskim spotkaniu czy coś takiego..
Daniela: Sądzę. ze oni spotkali się w hotelowym holu. Po prostu to zbieg okoliczności, ze oboje byli Polakami. "

Tłumaczenie: Gosia
źródło: Walford Gazette Internet Edition, Summer 99
fragment

Jak Richard Armitage stał się gwiazdą "North&South"


[...] Armitage, który zagrał główną rolę w 4-częściowym serialu uważa to za dobry znak, że: "Mój ojciec jest z Leeds i jak na ironię, moja matka jest z południa i noszą imiona: John i Margaret" - śmieje się - "to szalone, prawda?".

Oboje, on i Daniela, studiowali temat przed rozpoczęciem kręcenia filmu.
"Ta książka jest bardzo zwięzła i ma bibliografię na okładce. Żródła Elisabeth Gaskell są najlepszym materiałem do badań. W Lancashire, gdzie kręciliśmy maszyny do przędzenia bawełny, jest obecnie działające muzeum, tak że oboje mogliśmy tam wejść i wszystko obejrzeć. Czułem, że to ważne, aby poznać całe tło, ówczesny przemysł , zanim zagram tę rolę. I te studia kontynuowałem cały czas w trakcie kręcenia filmu".
Czytając powieść, opublikowaną po raz pierwszy 150 lat temu, Richard był wstrząśnięty tematami, które wciąż są ważne, nawet dziś. "Książka zawiera wiele treści, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy etyki pracy i praw człowieka, tak samo jak podziału północ-południe". [Armitage] starał się odtworzyć postać Thorntona najbardziej autentycznie, jak to było możliwe.

Aktorka Sinead Cusack nie mogła uwierzyć, kiedy poproszono ją o zagranie roli Hannah, matki Thorntona. "Pierwsze pytanie, które im zadałam brzmiało: Dlaczego ? Każdy ma obraz samego siebie i uważam się za wesołą Irlandkę. Śpiewam i dużo się śmieję i jestem generalnie całkiem pogodna" - mówi. "Nigdy nie myślałam o sobie jako o surowej (srogiej). Ale najwyraźniej ludzie z castingu uważali, że jestem właściwą osobą, tak, że musiałam ponownie się określić (przewartościować) i przez to przejść. Kiedy założyłam filmowy kostium po raz pierwszy, spojrzałam w lustro i byłam zszokowana tym, co ujrzałam- ta surowa stateczna postać, ubrana od stóp do głów na czarno".

Rola Dixon - służącej rodziny Margaret - przypadła w udziale Paulinie Quirke. "Zagrałam ją tak po prostu" - wyjaśnia aktorka - "To był najjaśniejszy punkt w mojej karierze aktorskiej, ponieważ to było tak różne od tego, co dotąd grałam. Lubiłam grać tę postać. Filmy wysokiej jakości są dziś rzadkie. Nie sa kręcone często, mimo że były normą, kiedy dorastałam. Lubie oglądać tv i interesuje się nią. W efekcie po obejrzeniu tylu róznych filmów, miałam uczucie, że ten jest dobry. Chciałam być widzem, chciałam to obejrzeć. To jest ten sekret".

Tim Piggot-Smith, który grał ojca Margaret, Richarda Hale, grał w poprzedniej adaptacji z 1975 r. jego syna - Fryderyka. "Telewizja w tamtych czasach była zupełnie inna: - wspomina Tim. - "Przypominam sobie, że wchodziłem do tekturowej wycinanki imitującej pociąg i chodziłem wzdłuż jakbym udawał się w przeciwnym kierunku. To prawdopodobnie nie wyglądało tak źle, jak to brzmi, ale współczesna widownia nie kupiłaby tego".

Tłumaczenie: Gosia

Manchester Online
"How Richard became North and South star" [fragmenty] By Ian Wylie