Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

piątek, 16 lipca 2010

Odnalezione dziewiętnastowieczne tłumaczenie "North and South"

"Tygodnik Ilustrowany" to warszawskie ilustrowane czasopismo kulturalno-społeczne, założone przez Józefa Ungera, a wydawane w latach 1859–1939, .

Z pismem współpracowało wielu pisarzy, m.in. Wincenty Pol, Henryk Sienkiewicz i Eliza Orzeszkowa. W okresie pozytywizmu był to najpopularniejszy w Polsce tygodnik ilustrowany. Jego podtytuł brzmiał: "pismo obejmujące ważniejsze wypadki społeczne, życiorysy znakomitych ludzi, zabytki i pamiątki krajowe, podróże, powieści i poezye". Czasopismo wydawało także dodatki, w których publikowano powieści polskie i zagraniczne w cotygodniowych odcinkach.

W 1873 roku w dodatkach do numerów 295-309 pojawiła się właśnie w tym tygodniku powieść Elizabeth Gaskell pod tytułem "Północ i Południe: powieść z angielskiego mrs Gaskell".

Przekład jest anonimowy i, co warto podkreślić, jest to z pewnością pierwsze tłumaczenie tej powieści (i jedyne, jak dotąd, jeśli nie liczyć naszego amatorskiego przekładu i kilku fragmentów zamieszczonych w 2009 roku w miesięczniku "Bluszcz").

Jednak nie jest to całość powieści, lecz wersja nieco skrócona. Zachowano liczbę rozdziałów, podstawowy wątek, usunięto jednak niektóre opisy i sceny, inne scalono. Co ciekawe, zmieniono imię głównej bohaterki - Margaret występuje tam pod imieniem Cecylii (zdrobniale jest to Cesia), a także jej brata - Frederick jest nazywany Alfredem. Imiona jak widać spolszczono, ale, co interesujące, pozostawiono oryginalne imię Thorntona - John, i jego siostry - Fanny. Jak widać, nie ma tu konsekwencji. Są zachowane pewne zwroty w języku angielskim, np. mr, mistress. Tytuły rozdziałów uległy pewnej modyfikacji, usunięto wiersze, które stanowiły motta do rozdziałów powieści Gaskell.

Jest także podział na dwa tomy, tak jak w pierwszym oryginalnym książkowym wydaniu "North and South" z 1855, z lekką modyfikacją (rozdział "Trochę owoców" kończy tu tom 2). Co ciekawe, nie pojawia się słowo strajk, zastąpiono je słowem: bezrobocie. Czy wynikało to z niewiedzy tłumacza?

Lektura przekładu jest ciekawa, oczywiście jest to język XIX-wieczny, więc nie brakuje wyrażeń specyficznych dla tego czasu, przykładem jest słowo: wety (to dawne określenie słodkiego deseru), ortografia jest również inna niż obecnie.

Warto podkreślić, że wspomniane tłumaczenie ukazało się w Polsce osiem lat po śmierci Elizabeth Gaskell, a zarazem osiemnaście lat po opublikowaniu powieści "North and South", która podobnie jak polskie tłumaczenie była wydawana w literackim czasopiśmie, w cotygodniowych odcinkach. Można to uznać za sukces, zważywszy na to, że inną powieść "Mary Barton" wydano w Polsce dopiero w 1956, a innych nie tłumaczono w ogóle.


P.S. Bardzo dziękuję Olimpii - czytelniczce mojego bloga, która znalazła informację o tym nieznanym mi dotąd polskim przekładzie w komputerowym katalogu książek Książnicy Cieszyńskiej.

CZ IV 00003/1873
Gaskell Elizabeth
Północ i południe : powieść z angielskiego / mrs Gaskell
Warszawa : nakł. i drukiem J. Ungra, [1873].- S.[33]-[86]; 39 cm
Tyt. nagł. - Dodatek do: Tygodnik Illustrowany. R. 15 (1873), nry 295-309
Ostatni arkusz współwyd. z: Mylne drogi : nowella / Fryderyka Gerstäckera ; przeł. z niem. M. K.
- Powieść angielska - 19 w.


Kiedy otrzymałam informację, że powieść Gaskell opublikowano w "Tygodniku Ilustrowanym", kwestią czasu było odnalezienie samego tekstu. Wdzięcznym za to można być też bibliotekom, które zamieszczają w internecie swoje komputerowe katalogi, a także powstającym coraz częściej bibliotekom cyfrowym.

Link do tego wydania:
http://bcul.lib.uni.lodz.pl/dlibra/docmetadata?id=1219&from=&dirids=1&ver_id=&lp=2&QI=
Tłumaczenie "N&S" znajduje się w dodatkach do numerów: 295-309.

środa, 24 marca 2010

The Last Generation in England

Oto tłumaczenie krótkiego eseju "The Last Generation in England" (co można przetłumaczyć jako "Poprzednie pokolenie w Anglii"), opublikowanego przez Elizabeth Gaskell anonimowo (pod nagłówkiem: "by the Author of „Mary Barton”) w amerykańskim czasopiśmie "Sartain's Union Magazine” w lipcu 1849 (vol. 5, s 45-48). Artykuł ten nie był drukowany aż do 1972 roku. Zawiera reminiscencje z życia prowincjonalnego miasteczka Knutsford, co dało później początek powieści „Cranford” (1851). Ponieważ Gaskell publikowała kilka swoich wczesnych prac w czasopiśmie Williama Howitta, "Howitt`s Journal", jego żona poprosiła ją, by przysłała jakiś esej dla innego dziennika, z którym sama współpracowała.

*

Przed chwilą wzięłam do ręki przez przypadek stary numer “Edinburgh Review (z kwietnia 1848 roku), w którym stwierdzono, że Southey zaproponował, że napisze „historię życia codziennego w Anglii”. Nie będę się rozwodzić nad ogromną stratą, jaką poniesiemy, gdy to zamierzenie nie dojdzie do skutku. Każdy kto czytał urokliwe migawki domowych scen we wczesnych tomach „Doctor etc.”(1) musi w pewnym stopniu zdawać sobie sprawę z ogromu tego planu.

Kwadrans spędzony na lekturze spowodował, że nabrałam ochoty, by zapisać niektóre szczegóły z życia prowincjonalnego miasteczka, zarówno obserwowane przeze mnie, jak przekazane mi przez dawniejsze relacje, ponieważ nawet w małych miastach, ledwie przekształconych ze wsi, społeczeństwo ulega gwałtownym zmianom i wiele wydarzeń, które miały miejsce bezpośrednio w pokoleniu poprzedzającym, będzie wydawało się nam dziwnymi.

Muszę jednak powiedzieć, zanim zacznę swoją opowieść, że chociaż zdecydowałam się ukryć swoją tożsamość, a także nazwę miasta, o którym chcę mówić, każda okoliczność i każde wydarzenie, o którym napiszę, jest prawdziwe i nie przesadzone. Jeśli chodzi o uporządkowanie szczegółów, to będzie to niemożliwe z powodu ich niejednolitej natury; muszę zapisywać je tak, jak pojawiają się w mojej pamięci.

Miasto, w którym kiedyś mieszkałam, znajduje się w rejonie zasiedlonym przez właścicieli rozległych posiadłości pochodzących ze starej ziemiańskiej rodziny. Córki, jeśli były niezamężne, żyły z rent i jako stateczne damy nadawały ton towarzystwu, przypominając co chwila o etykiecie, swoim pierwszeństwie w każdej sytuacji, i genealogii.

Były tam także wdowy po młodszych synach z tychże samych rodzin, biedne, ale dumne i, jak sądzę, bardziej uprzejme i rzadziej wspominające o swoim rodowodzie, niż poprzednie damy.

Następnie byli tam ludzie uprawiający specjalistyczne zawody i ich żony, byli oni zamożniejsi niż damy, o których mówiłam wcześniej, ale zawsze traktowali je z najwyższym szacunkiem, czasami nawet prowadzącym do służalczości, czyż nie było tam słów „mój brat, sir John…” i „mój wuj, Pan… z..”, które miały zapewnić zajęcie i patronat lekarzowi czy prawnikowi?

Stopień niżej znajdowały się samotne panny i wdowy, i znowu, co możliwe, żeby nie powiedzieć prawdopodobne, ich finansowa sytuacja była lepsza niż tych pań z arystokracji, które unikały jednak spotkania w towarzystwie wspomnianych przed chwilą gospodyń albo wdów po zarządcach posiadłości, zatrudnianych przez ich ojców i braci; one mogły okazjonalnie zaprosić "Mason" albo „tą poczciwą Bentley” na prywatny podwieczorek u siebie, na którym, nie wątpię w to, wymieniano wiele plotek dotyczących dawnych dni spędzonych na tym ziemiańskim dworze, ale było to przejawem protekcjonalności; zadawanie się z nimi w domu kogoś innego mogło być uznaniem ich równości.


Jeszcze niżej w hierarchii usytuowani byli właściciele sklepów, który ośmielali się być oryginalni; wydawali kolacje po bardzo wczesnych obiadach, nie powstrzymywała ich przed tym, poprzedzająca ich przyjęcie, herbatka wydawana przez czcigodnego pana D. o godzinie 7 zgodnie z najbardziej eleganckimi i ekonomicznymi zasadami czy wyjście bez kolacji o 9.

Mieszkała tam także zwykła, godna szacunku i niegodna go, biedota, a także młodzi mężczyźni z marginesu społecznego, skłonni do łobuzerki i brutalności, którzy od czasu do czasu dopuszczali się przestępstw. Zwyczaje tej klasy (około 40 lat temu) były prawie takie, jak grup Mohawków(2) wiek wcześniej. Mogli zatrzymać damy, którym towarzyszyły jedynie służące niosące latarenki, które to damy wracały z przyjęć karcianych – będących główną rozrywką w tym miejscu - i mogli je smagać batem, dosłownie tak, jak się bije małe dziecko, aż do chwili, gdy do kierującego taką karą chłosty wobec poczciwej, starej damy z wysoko sytuowanej rodziny „mój brat, urzędnik” nie pospieszył i nie położył bezwzględnie kresu takiemu zdarzeniu.

Z pewnością były tam wówczas bardziej zindywidualizowane charaktery niż obecnie. Nikt obecnie, nawet w małym mieście z dwoma tysiącami mieszkańców, nie mógłby podróżować powozem pełnym psów, odzianych w modne damskie lub męskie ubranka, zależnie od okoliczności; każdy piesek zaopatrzony był w parę bucików noszonych w domu, które były zmieniane na buciki do powozu.

Żadna stara dama nie mogła być obecnie na tyle nieświadoma istnienia pani Grundy(3), by ośmieliła się ubrać swą ulubioną krowę, po jej nieszczęśliwym upadku do dołu z wapnem, we flanelowy kaftanik i pantalony, w których wspomniane zwierzę paradowało ulicami aż do dnia swej śmierci.

Było wiele reguł, które były ściśle przestrzegane w tym towarzystwie i które, prawdopodobnie, hamowały większe przejawy ekscentryczności. Przed określoną godziną rano nie składano wizyt, ani nie odwiedzano się po określonej godzinie po południu. W konsekwencji, każdy mógł znajdować się wówczas poza domem, gdyż składał komuś wizytę, obowiązkiem było bowiem złożyć rewizytę w ciągu trzech dni i w związku z tym, biorąc poprawkę na to, że w Anglii często padał deszcz, każdy ładny poranek był poświęcony temu zajęciu. Poranne wizyty nie trwały dłużej niż kwadrans.

Zanim nie nadeszła pora przyjęć – jak przypuszczam - wiele z pań zajmowało się swoimi koronkami i muślinami (które, dla informacji wszystkich tych, których to może interesować, nie były nigdy prasowane, ale delikatnie naciągane i przyciskane, nitka po nitce, na desce okrytej flanelą).

Wiele z tych potomkiń arystokratycznych rodów posiadało dużo bardzo cennych koronek, odziedziczonych po matkach i babkach, które nie mogły być wytworem zwykłych rąk, jak pewnie zgadujesz, ale niemalże wróżek. W istocie, jeśli długość muślinu i tiulu nie przekraczała jarda, nie było czym się zdumiewać. Koronka była prana w maślance, co dawało powód do nieco dziwnych wydarzeń.

Pewna dama zostawiła swoją koronkę, zalaną nie całkiem skwaśniałą maślanką, i tak się niefortunnie zdarzyło, że kot zlizał ją wraz z koronką (ktoś mógłby myśleć, że mógł się nią udławić, ale tak się nie stało). Była ona zbyt cenna, by można było ją stracić, więc podano biednemu kotu małą dawkę emetyku (4), a odzyskana w ten sposób koronka została delikatnie zacerowana i zdobiła najlepszy czepek poczciwej pani przez wiele następnych lat. A dama ta opowiadała później wiele razy tę historię, z wdziękiem podnosząc głowę i leciutko kaszląc, jakby przygotowując się do nieco niestosownej opowieści. Pierwsze zdanie brzmiało zawsze, jak pamiętam: „Nie przypuszczam, by pani zgadła, gdzie znajdowała się koronka, która obecnie stroi mój czepek” – i ściszając głos dodawała – „w środku kiciusia, moja droga!”.

We wszystkich domach, w których przestrzegano dobrych manier, jadano obiad o trzeciej i uważano to za późną godzinę. Wkrótce po czwartej jedna lub dwie damy, które były nałogowymi graczami w karty, można było dostrzec, jak w szalu założonym na głowę i w chodakach, podążają ulicą do miejsca, gdzie miało się odbyć wieczorne spotkanie.

Po przybyciu i zdjęciu okrycia, a ta operacja trwała dobre pół godziny w saloniku, wprowadzane były do salonu, gdzie pomimo środka lata, co uważano za delikatność, rolety były opuszczone, zasłony zaciągnięte, a świece zapalone. Stoliki do kart były rozstawione, na każdym leżały dwie nowe talie kart, za które, według panującego zwyczaju, trzeba było zapłacić - każdy umieszczał szyling pod jednym ze świeczników.

Damy zasiadały do preferansa i nie dopuszczano żadnych przerw, nawet tace z herbatą były stawiane na środku stolików i herbatę pospiesznie połykano, wypowiadając przy okazji uwagi na temat szczęścia czy złej karty tego wieczoru. Nowo przybyli byli witani skinięciem głowy w przerwach między rozdaniami, a kiedy wchodzili do pokoju, pani domu zwracała się natychmiast do nich, proponując uformowanie nowego kółka.

Karty wówczas traktowano poważnie, a nie jako rozrywkę. Ich nazwy były wypowiadane z czcią. Gdy pojawiał się ktoś, kto pochodził ze stron, gdzie była w modzie nonszalancja, i nazywał waleta „brakiem”, każdy patrzył na niego surowo i uznawał go za wulgarnego, a kiedy usłyszano, że nazywa Preferansa (5) – tę bardzo szanowaną grę będącą w dobrym guście – skrótem: Pref., to jedyne co nam pozostawało, to zlekceważyć go. I my to robiłyśmy.

Gdy mijało wpół do 21, służący informowali swoje panie o tym fakcie. Gry zamykano, ustalano rachunki, kilka ciętych uwag kierowano w stronę nieostrożnych czy niefortunnych partnerów i towarzystwo się rozdzielało. Około godziny 22 wszyscy byli już w łóżkach i spali.

Nie wspomniałam o dżentelmenach na tych przyjęciach, ponieważ, jeśli było jakiekolwiek miasto pełne Amazonek w Anglii, to właśnie to. Jedenaście obdarzanych szacunkiem wdów posiadało tam domy, a pośród nich była także niezliczona liczba panien. Doktor wolał swoje krzesło z poręczami i pantofle od spotkań towarzyskich, które wyglądały tak, jak je opisałam, i tak samo czynił prawnik, który prócz tego był niewrażliwy na uroki gorącej kolacji. W istocie, jak przypuszczam, było to spowodowane zbyt małymi zyskami. Bardziej arystokratycznej części naszego towarzystwa nie wystarczało jednocześnie na styl i na luksusy. Rzeczywiście, kiedy uprzejmości ograniczano, dochody zwiększały się proporcjonalnie.

Dla nas honorem i chwałą było spoglądanie na zabytkowy talerz i delikatną porcelanę w czasie herbatek utrzymanych w dobrym tonie, chociaż plasterki chleba z masłem były cienkie jak wafle, a cukier do kawy był brązowy. Jednak stale w tym naszym kółku towarzyskim panowała ogromna uprzejmość.

W tych czasach, poczciwy panie Rigmarole (6), powozy były powozami i nie było nieskończonej różnorodności pojazdów od cabów, bryczek etc. do taczek, które teraz ułatwiają poruszanie się, a nie było wtedy tych wozów i dorożek gotowych do wynajęcia w naszym małym mieście. Powóz pocztowy był jedynym środkiem transportu, poza lektyką, o której więcej powiem niebawem.

Tak więc wdowa po synu hrabiego, która posiadała własny staromodny powóz i parę koni, mogła, w deszczowe wieczory, wysłać swój powóz, jedyny prywatny pojazd – na rundę po mieście, by zebrał wszystkie matrony oraz osoby chore i odwiózł je do domów bezpiecznie i sucho z tych wieczornych spotkań.

Różne inne damy, które, w związku z pochodzeniem posiadały ziemie i utrzymywały gajowych, mogły często robić prezenty, w czasie sezonu, z kuropatw, bażantów etc., delikatnie kroiły smaczne kąski i wkładały je ostrożnie do gorącego półmiska, rozkazując Betty czy Molly zamknąć szybko pokrywkę, i zanieść go do pani lub panny Takiej-a-Takiej, która nie miała apetytu, ale na smakołyki mogła by się skusić, tyle, że nie było jej na nie stać.

Te biedniejsze damy przygotowywały z kolei własne przyjęcia - były zbyt dumne, by przyjąć zaproszenia, jeśli nie mogły się zrewanżować - chociaż rozmaite i zabawne były ich niewinne namiastki i imitacje. Aby podać tylko jeden przykład, pamiętam przyjęcie karciane jednej z tych poczciwych dam w jej mieszkaniu. Kiedy nadszedł czas herbaty, damy siedzące na sofie musiały wstać na chwilę, aby tace z herbatą (talerze z ciastem, chlebem i masłem oraz wszystkimi dodatkami) mogły zostać wyjęte z ukrycia spod falbanki kanapy.

Można sobie wyobrazić tematy rozmów prowadzonych przez te panie: karty, służące, krewni, przodkowie i w końcu, co najważniejsze, kwestia biedoty w mieście, której wszystkie co do jednej damy były miłymi i niestrudzonymi dobrodziejkami; gotowały, szyły, doradzały, leczyły, czyniły wszystko poza zajmowaniem się ich edukacją.

Jedna lub dwie starsze damy rozpamiętywały chwałę dawnych dni, wspominając dwie córki hrabiego, które tu gościły. Chociaż upłynęło 60 lat, odkąd zmarły, wciąż o nich pamiętano. Były dumne i szlachetne, ale także były zaciekłymi torystkami. Ich siostra poślubiła generała, który wyróżnił się bardziej tym, że z sukcesem zajmował się pisaniem komedii niż z powodu swego udziału w wojnie amerykańskiej; w związku z tym jego szwagierka (bratowa) wypowiadała imię Washingtona z głęboką odrazą. Mogę wyobrazić sobie sposób, w jaki musiały o nim mówić, z dreszczem odrazy, z którym ich oddane wielbicielki mówiły lata później o „tym człowieku Washingtonie”.

Dama ta była także dobrodziejką uliczki przed swym domem. Dawniej chodnik tworzyły okrągłe, luźne kamienie, umieszczone tak dalece oddzielnie, że delikatne kostki mogły ulec poważnemu skręceniu z powodu dziur pomiędzy nimi, ale w swoim testamencie zostawiła pewną sumę pieniędzy na to, aby umieścić i naprawiać brukowany chodnik pod warunkiem, że będzie on na tyle wąski, by mogła nim podążać tylko jedna osoba naraz, by „ukrócić modny, ale nieodpowiedni zwyczaj prowadzania się pań z dżentelmenami”. Używane przez nią słówko „prowadzanie się” było staromodnym wyrażeniem oznaczającym chodzenie pod rękę.

Także lady Jane pozostawiła po sobie lektykę na użytek pań i pieniądze, którymi opłacało się nosicieli; skutek był taki, że panie zachowywały się jak Adam i Ewa w barometrze – pierwsza osoba, która przybywała na przyjęcie, była pierwszą, która z niego wychodziła, gdy ostatnia dama dołączała do towarzystwa.

Stare damy były żyjącymi skarbnicami rodzinnej tradycji i dawnych zwyczajów. Jedna z nich, pochodząca z Shropshire, chodziła do szkoły w Londynie około połowy zeszłego wieku. Podróż z Shropshire zajmowała jej tydzień. W szkole, do której została wysłana, poza nauką gotowania, pieczenia ciast i przygotowywania smakołyków, uczyła się tego, czego pragnęli jej rodzice. Nauczyciel tańca dawał lekcje odpowiedniego zachowania się w czasie zabawy. Chociaż była jedynym dzieckiem, nigdy nie siadała w obecności rodziców bez pozwolenia, dopóki nie wyszła za mąż i mówiła z bezgranicznym oburzeniem o panującej współcześnie rodzinnej poufałości między rodzicami i dziećmi.

„Za moich czasów” – mówiła – „kiedy pisałyśmy do naszych ojców czy matek, zaczynałyśmy list słowami: „Szanowny Panie…” lub „Szanowna Pani..”, nie dopuszczano wyrażeń typu: „Droga mamo” czy „Drogi Papo”; liniowałyśmy marginesy na papierze, zanim przystąpiłyśmy do pisania, zamiast robić dopiski w każdym rogu papieru; a kiedy kończyłyśmy, prosiłyśmy rodziców o błogosławieństwo, jeśli do nich list adresowałyśmy, a jeśli do przyjaciół, zadowalałyśmy się słowami: „Pozostaję twoim czułym przyjacielem”, zamiast używać nowomodnych zwrotów takich, jak” „Twój przywiązany, Twój kochający” etc. Fanny, moja droga! Dostałam dziś list podpisany: „Z serdecznymi pozdrowieniami”, jakby to było w jakiejś tawernie! Do czego ten świat zmierza?

Potem mogła opowiadać o tym, że kiedy jakiś dżentelmen poprosił ją do tańca w czasach jej młodości, nie myślało się o takiej poufałości, jak oferowanie damie swojego ramienia; aby doprowadzić ją na miejsce, kawaler podnosił klapę swego jedwabnego surduta, umieszczał go nad swoją otwartą dłonią i na nim dama delikatnie kładła końce swych palców.

Moja droga starsza dama kiedyś przyznała się do czegoś jednocześnie stosownego i niestosownego, mianowicie, że jedną z zabaw jej młodości było "mierzenie nosów" z pewnymi dżentelmenami – co nie było wówczas rzadkością; a kiedy wargi znajdowały się poniżej nosów, takie mierzenie często kończyło się pocałunkiem.

W jej domu był mały srebrny filtr i kiedy pewnego razu wspomniałam o tym, pokazała mi srebrny podziurawiony talerzyk i powiedziała, że to pozostałość po czasach, gdy herbatę po raz pierwszy wprowadzono do Anglii. Parzono ją, napój był wypijany, liście zbierano z imbryczka, umieszczano je na tym talerzyku, a potem ci, którzy mieli ochotę, zjadali je z cukrem i masłem „To było bardzo smaczne” – dodała.

Inną pamiątką, którą zachowała owa dama, była stara książka z przepisami z połowy XVI wieku. Nasze prababki musiały mieć mocne głowy, ponieważ było wiele recept na „napoje dla dam” etc. Przeważnie zaczynały się one od słów: „Weź galon brandy albo innego alkoholu”. Puddingi także nie były niskoprocentowe, jeden przepis, który skopiowałam z powodu jego kuriozalności, zaczynał się słowami: „Weź trzydzieści jaj, dwie kwarty śmietany” etc. Wspomniane monstrualne wskazówki przygotowania potraw tłumaczyła tym, że popołudniowy posiłek, przed wprowadzeniem herbaty, składał się głównie z ciastek i zimnych puddingów, podawanych wraz z szklankami tego, co nazywamy likierem, ale co wtedy nosiło nazwę nalewki.

Ta sama dama broniła mocno sposobu zawierania małżeństw w tamtych czasach. Młody człowiek wyjeżdżał do Londynu, by studiować prawo, czy zostać kupcem albo i nie. Wchodził w wiek średni, nie myśląc o małżeństwie. Kiedy sądził, że jest bogaty i chce się ożenić, pisał do jakiegoś kolegi ze studiów albo pastora z rodzinnej parafii, prosząc go o to, by polecił mu kogoś na żonę. Po czym przyjaciel przysyłał mu listę odpowiednich kandydatek, kawaler dokonywał wyboru i upoważniał przyjaciela do odwiedzin u rodziców wybranki, którzy przyjmowali propozycję małżeństwa lub ją odrzucali bez porozumienia z córką. Często młoda dama po raz pierwszy dowiadywała się, że ma starającego się, gdy matka kazała jej przystroić się jak najładniej, gdy dżentelmen, który jej się oświadczył za pośrednictwem jej rodziców, był oczekiwany u nich na kolacji.

„I byli bardzo szczęśliwym małżeństwa, moja droga… naprawdę."– dodawała moja szacowna rozmówczyni, wzdychając. Zawsze podejrzewałam, że jej własne małżeństwo było właśnie takie.

Tłumaczenie: Gosia

Przypisy:

1. Mowa o powieści opublikowanej przez Roberta Southeya w 1834 roku „The Doctor”: Southey, Robert, The doctor, &c. London: Longman, Brown, Green and Longmans, 1848.
Robert Southey (1774-1843), angielski poeta, przedstawiciel romantyzmu w literaturze angielskiej. Przez niektórych historyków literatury uznawany za jednego z tzw. poetów jezior.
2. Mohawkowie – wbrew pozorom nie chodzi o Indian Mohawk. Na początku XVIII wieku w Londynie były to grupy śmiałków z wyższych sfer, którzy atakowali i terroryzowali ludzi spacerujących ulicami w nocy.
3. Pani Grundy to postać ze sztuki „Speed the Plough” z 1798 roku Thomasa Mortona, Kwestia „co pomyśli pani Grundy” stało się przysłowiowym wyrażeniem odnoszącym się do opinii publicznej, zwłaszcza w kwestii moralności i etykiety. To ucieleśnienie tyranii konwencjonalnej przyzwoitości.
4. Emetyk - nazwa zwyczajowa winianu antymonu (III) i potasu, bezbarwna substancja krystaliczna, rozpuszczalna w wodzie, nierozpuszczalna w alkoholu etylowym. Znajduje zastosowanie jako odczynnik laboratoryjny, dawniej - jako lek w terapii chorób tropikalnych oraz jako środek wymiotny.
5. Preferans - rodzaj gry w 32 karty, odmiana winta grywana w 3 (rzadziej 2 albo 4) osoby. O wygranej w nim rozstrzyga liczba wziętych lew.
6. Rigmarole – opowieść bez końca.

Wszystkie lustracje to fotosy z serialu BBC "Cranford".

poniedziałek, 22 marca 2010

2010 - rokiem 200. urodzin Elizabeth Gaskell

Jak niektórzy z Was pewnie wiedzą, w tym roku mija 200. rocznica urodzin Elizabeth Gaskell. W związku z tym miasto, w którym się urodziła czyli Londyn uczci jej pamięć umieszczeniem poświęconego jej witrażu w Zakątku Poetów (Poets` Corner) w opactwie Westminster.

Na stronie opactwa jest taka wzmianka:
Elizabeth Gaskell publikowała początkowo anonimowo, a później jako pani Gaskell, napisane przez siebie powieści "North and South" oraz "Cranford, ich ekranizacje zrealizowane przez stację BBC zdobyły wiele telewizyjnych nagród.
O Kąciku Poetów.

Przez resztę roku, jednakże, centrum obchodów tej rocznicy będzie Manchester (albo inaczej "Drumle" w powieści "Cranford" czy "Milton" w powieści "North nad South") oraz Knutsford ("Cranford")

Już w kwietniu zaczną się spotkania (m.in. "Performance of 'Elizabeth Gaskell and Charlotte Bronte" oraz pojawi się wystawa na temat Gaskell w Manchester Portico Library.

W maju kolejna uroczystość związana z pisarką odbędzie się w Knutsford. Będzie to impreza plenerowa i na poły kostiumowa.

W czerwcu w Metropolitan University będzie miał miejsce spektakl jednego aktora, Gabrielle Drake pt. "Dear Scherezade" oparty na listach Gaskell i Dickensa. Dochód zostanie przekazany na restaurację domu Gaskell na Plymouth Grove w Manchesterze.
W tym właśnie domu 6 czerwca będzie Dniem Otwartym dla wszystkich zwiedzających (podobnie jak 4 lipca), a 9 czerwca odbędzie się "Gaskell Study Day".

Również w czerwcu będzie zorganizowana przechadzka po Knutsford śladami Gaskell "Guided walk : Discover Knutsford's Cranford Days" a 12 czerwca odbędzie się Garden Party.

Od lipca do listopada w Christie Gallery, John Rylands University Library będzie można zobaczyć wystawę "Elizabeth Gaskell: A Connected Life". Zostaną wystawione Gaskelliana - rękopis "Żon i Córek", należące do niej przedmioty takie, jak nożyk do papieru, jej portret pędzla Samuela Laurence`a, a także paszport Gaskell, z którego wynika jak często pisarka podróżowała.

W sierpniu ponownie w Christie Gallery, John Rylands University Library będzie miała miejsce impreza pt. "Elegant Economy — the Clothes of Cranford", a we wrześniu w Knutsford będzie można zobaczyć wystawę "Elizabeth Gaskell's Cheshire".

25 września nastąpi uroczyste poświęcenie wspomnianego już witrażu w opactwie Westminster. A 29 września odbędzie się główna uroczystość 200. urodzin Gaskell.

Ale to nie koniec, w październiku czekają na wielbicieli pisarki kolejne imprezy i uroczystości, m.in. "Lunchtime Lecture: Elizabeth Gaskell and the 19th century novel" w Tatton Park, "Victorian Music Hall" w Little Theatre w Knutsford.

To oczywiście nie wszystkie wydarzenia związane z tym uroczystym jubileuszem.

Szkoda jedynie, że Anglia nie leży tuż za polską granicą ;)

Opr. Gosia na podstawie:
1. Bronte Blog
2. The Portico Library and Gallery
3. The Gaskell Society
4. Manchester's Portico Library)

poniedziałek, 8 marca 2010

Powrót do Cranford – wywiad z Sue Birtwistle – współtwórczynią serialu

Kiedy po raz pierwszy odkryłaś prozę Gaskell?

To było wtedy, gdy w czasie jakiejś rozmowy, ktoś powiedział: „Powinnaś poczytać Gaskell.” To było po tym, jak zrobiłam „Dumę i Uprzedzenie”. Więc przeczytałam „Żony i Córki” i ta powieść mi się spodobała. Potem, kiedy kręciliśmy jej ekranizację, jedna z aktorek powiedziała, że jej postać równie dobrze mogłaby się znaleźć w „Cranford”.

Muszę tu dodać, że matka Gaskell zmarła, kiedy ona była dzieckiem i wysłano ją do Knutsford – to miasteczko było pierwowzorem Cranford – aby wychowywały ją dwie ciotki. Te dwie kobiety w „Żonach i Córkach” to panny Browning. W „Cranford” – to panna Matty i panna Deborah.

Gdy tylko przeczytałam “Cranford”, wiedziałam, że chcę na podstawie tej powieści nakręcić film. Ale to mała książka i nie sądziłam, że może ona unieść ciężar dużej telewizyjnej produkcji. Tak więc przeczytałam wiele z jej nowel oraz krótkich historii i odkryłam, że pojawiają się w nich ponownie postacie jak z Cranford. Może mają inne imiona i inaczej wyglądają, ale zawsze jest tam brat, który znika na morzu w wieku 16 lat tak, jak stało się z jej własnym bratem. Umiera w nich dziecko, tak jak to stało się z jej własnym dzieckiem. I jest tam wiele innych postaci, które powracają w kolejnych utworach. Tak więc pomyśleliśmy, że możemy połączyć wątki z jej książek i wszystko to umieścić w jednym mieście i, w oparciu o te same postacie, stworzyć coś oryginalnego.

Co takiego jest w prozie Elizabeth Gaskell, że wywołuje takie emocje?

Lubię w niej to, że ona nie jest taka wiktoriańska. Uważam ją za bardzo nowoczesną. Nie osądza swoich postaci, które pochodzą i z wyżyn społecznych i z nizin, co jest bardzo ożywcze. Jest także dość zabawna. To co jest wspaniałe do zaadaptowania to sposób, w jaki tragedia i komedia są tak ściśle powiązane ze sobą w jej prozie. Ważne i błahe sprawy stoją obok siebie. Tak jest w prawdziwym życiu i to jest jedna z rzeczy, które nasza ekipa może z powodzeniem wykorzystać. Oglądasz scenę i słuchasz słów Imeldy Staunton (panna Pole) i Judi Dench (panna Matty) i możesz śmiać się z tego, ale również jesteś wzruszony, ponieważ są tam prawdziwe uczucia.

Dlaczego Gaskell nie jest lepiej znana?

Nie jestem tego pewna, gdyż w swoich czasach była kimś znanym. Była przyjaciółką Karola Dickensa, a "Cranford" powstał dla jego magazynu „Household Words”, początkowo jako seria krótkich historyjek. Niektóre rzeczy wyszły z mody i ona z pewnością była pomijana w ostatnich czasach.

Dorastałam 7 mil od miejsca, w którym się wychowywała, ale nic o niej nie wiedziałam przez długi czas po skończeniu edukacji. Chodziłam do szkoły dla dziewcząt, więc można sobie wyobrazić, że mogli wspomnieć, że taka fantastyczna pisarka mieszkała 7 mil od miejsca, w którym przebywałam. Ale ja nie znałam jej utworów. Wróciła do świadomości czytelników, po pojawieniu się adaptacji „Żon i Córek” i „Cranfordu” [Dlaczego nie wspomniała o "North and South"??? Czyżby dlatego, że tej ekranizacji nie współtworzyła? - dopisek - Gosia], a jej książki dobrze sprzedają się w Anglii. W tym roku została upamiętniona w opactwie Westminsterskim w Kąciku Poetów, więc zyskała uznanie.

Jak myślisz, dlaczego jest tak wiele wdów i niezamężnych kobiet w Cranford?

Praca na wsi była niebezpieczna, więc wielu mężczyzn umierało przedwcześnie. Także wielu umarło w czasie wcześniejszych wojen z Francją. To są lata 40., więc niektórzy z mężów zginęli w czasie bitwy pod Waterloo w 1815 roku i we wcześniejszych potyczkach.

Niektórzy wyjechali, by osiąść w Indiach. A jeśli byli profesjonalistami, mogli przenieść się do większego miasta, gdzie łatwiej znaleźć pracę. W pierwszej części serialu jest w Cranford dwóch lekarzy, ale żaden nie pozostaje w drugiej serii. Jeden z bohaterów Gaskell mówi: „Co się stało ze wszystkimi mężczyznami w Cranford? Gdzie oni są?”. I otrzymujemy odpowiedź, że oni muszą być gdzie indziej, ponieważ miasto jest zdominowane przez kobiety.

Czy sequel „Cranford” był czymś, co tkwiło w twojej głowie cały czas?

Tak było. Kiedy Susie Conklin (współtwórca serialu) i ja spojrzałyśmy wstecz na cały materiał, którego użyliśmy w naszej adaptacji, uświadomiłyśmy sobie, że mamy więcej niż nam było potrzebne do nakręcenia jednej serii. Więc napisałyśmy streszczenie drugiej serii.

Ponieważ tak się zdarzyło, że pierwsza seria „Cranford” spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem i Jane Tranter (odpowiadająca w kanale BBC za produkcję filmową) powiedziała: „Zrobicie coś więcej?,” w tym momencie pomyślałam: „O raju! Nie!”, ponieważ zajmowaliśmy się montażem aż do ostatniej minuty i byłam wyczerpana. Trzy tygodnie później, uświadomiłam sobie, że kocham to tak bardzo, że byłabym szalona, gdybym nie zrobiła sequela.

Możesz podać jakieś przykłady – jak zwracałaś uwagę na szczegóły w czasie kręcenia filmu i dlaczego to takie ważne?

Detal – to może być hasło każdej produkcji, ale szczególnie ma to zastosowanie do serialu „Cranford”. To co ważne, to zebranie szczegółów dotyczących codziennego życia w opowiadanej historii. Wszystkie te różne działy produkcji – plan, kostiumy, charakteryzacja, praca kamery – wszystko ma znaczenie.

Na przykład w pierwszej serii, Judi Dench miała listy od swego brata, które były wysłane przez niego ze szkoły, kiedy był on chłopcem. Takie listy powinny być stare i ładnie napisane. Chodzi o to, że trzeba użyć odpowiedniego papieru, odpowiedniego atramentu i tak to napisać, żeby nie tylko było to wiarygodne dla widza, ale żeby pomagało samym aktorom. Judi powiedziała, że kiedy trzyma w dłoniach taki rekwizyt, dużo łatwiej jest jej zagrać taką scenę.

Kiedy zaczynaliśmy zdjęcia do drugiej serii, Judi odkryła, że dostała te same stare mitenki z dzianiny bez palców, które zakładała w czasie kręcenia pierwszej serii. Zapytała kostiumologa: „Dostanę nową parę mitenek?”. Kostiumolog odpowiedział: „Absolutnie nie! Elegancka oszczędność!” Więc Judi zakładała te mitenki, gdy robiliśmy zdjęcia. A kiedy kręciliśmy finałową scenę w pokoju zabaw, powiedziała: „Jestem tak pięknie ubrana. Czy myślisz, że mogę otrzymać nową parę mitenek, skoro jest Boże Narodzenie?”. Zrobiliśmy tak samo z kostiumami. W miejscach, gdzie suknie były znoszone, przystroiliśmy je nową koronką, co jest dokładnie tym, co mogły zrobić te kobiety.

Zwierzęta grają zabawne role w „Cranford” i jego sequelu. Możesz nam powiedzieć więcej o krowie i o papudze?

Zdarzenie z krową naprawdę miało miejsce. Pochodzi z eseju Gaskell „The Last Generation of England”, w którym opowiada ona o swoim życiu w Knutsford. Napisała, że krowa chodziła ubrana w piżamę, dopóki nie zeszła ze świata, i nikt nawet nie mrugnął na to okiem, ponieważ takie zachowanie było czymś normalnym w Knutsford. I tylko, kiedy gość pojawiał się w mieście wydawał się zaskoczony, że ludzie zrobili coś tak dziwnego.

Tam jest też wspaniała historia z papugą. Kiedy byliśmy na etapie post-produkcji, wspomniałam Judi, że musimy sprowadzić papugę z powrotem do studia, ponieważ potrzebujemy wydawanych przez nią dźwięków w scenie, w której panna Matty decyduje, że odda papugę. Judi powiedziała: „Och, proszę, pozwól mi być papugą. Mogę to zrobić! Zrobimy teraz przesłuchanie!” Więc miała przesłuchanie do roli papugi. Była wspaniała i została papugą. Powiedziała mi: “Będę tańsza od papugi”.

Wiesz, jak zachować dobre kontakty z aktorami. Dlaczego to tak ważne dla ciebie i czy to pomogło w czasie castingu do sequela?

Zaczynałam jako aktorka, nawet mimo tego, że chciałam być wtedy reżyserem. Jedna droga prowadzi do reżyserowania w teatrze, przechodzi się zarówno przez kwestie techniczne, jak i przez aktorstwo. Robiłam trochę tego i tego jako nowicjuszka. Jeździłam vanem, przygotowywałam plan filmowy, robiłam dźwięk, parzyłam kawę, prasowałam kostiumy – i grałam. W ten sposób zdobywałam doświadczenie. Nauczyłam się, jak poważnie podchodzić do pracy i jednocześnie się bawić. Więc sądzę, że rozumiem aktorstwo, nawet jeśli nie robiłam tego długo. Uważam aktorów za swoją rodzinę. Nie ma drugich takich osób, które byłyby tak rozrywkowe, wielkoduszne, zwariowane i zabawne. Zawsze możesz polegać na aktorach, że ożywią wieczór.

Judi Dench jest bliską przyjaciółką. A kiedy masz ją w obsadzie, to dużo łatwiej przyciągnąć na plan innych. W istocie, kiedy powiedzieliśmy, że robimy sequel, wszyscy aktorzy, których postaci nie uśmierciliśmy w pierwszej serii, chcieli w nim zagrać i zarezerwowali swój czas. Szczerze mówiąc Imelda Staunton zapytała: Czy możemy to robić co rok przez dziesięć tygodni, proszę?”

Wielka szkoda, że postać Eileen Atkins nie mogła być wskrzeszona w sequelu.

Wiem! Tak samo jak Gaskell, ponieważ kiedy Dickens poprosił ją, by napisała coś dla Household Words, i to co napisała, cieszyło się taką popularnością, że zamówił następną historię. A ona odpowiedziała: „Och, żałuję, że zabiłam jedną z tych postaci tak szybko!”. Jak tylko wystartowaliśmy z sequelem, czuliśmy to samo w związku z Eileen.

Ale słyszałam, że przywróciliście ją do życia – poniekąd…

Nie mówiąc o tym nikomu, Judi miała fotografię Eileen, która grała postać Deborah, powiększoną do rzeczywistego rozmiaru i wmontowaną w polistyren i na podstawce w ten sposób, że mogła ją wszędzie zabierać ze sobą. Pierwszego dnia zdjęć byliśmy na stacji kolejowej i Amazonki stały na drugim końcu w oczekiwaniu na zdjęcia. Nagle pomyślałam: „Tam jest Eileen. Jak tam może być Eileen?” Oczywiście one postawiły ją pośrodku i nałożyły swoje spódnice na nią tak, że to sprawiało wrażenie rzeczywistości. To było naprawdę zabawne. Więc wzięliśmy tę sylwetkę ze sobą i w każdym miejscu, w którym kręciliśmy ujęcia, była sfotografowana Deborah z różnymi członkami ekipy. Potem wysłaliśmy zdjęcia Eileen.

To było wspaniałe, kiedy pierwszego dnia próby generalnej, zebraliśmy się wszyscy razem i rozległo się stukanie do drzwi. To był posłaniec z wielką skrzynką pomarańczy od Eillen. W notatce były słowa: „Proszę, abyście wyssali pomarańcze na osobności”.

(Notka uzupełniająca: W „Cranford", postać Eileen, Deborah, uważała za wulgarne jedzenie pomarańczy w towarzystwie]

Barbara Flynn, która grała panią Jamieson, wzięła skrzynkę do domu, aby zrobić z nich marmoladę, powołując się na „elegancką oszczędność”, która była wiodącą zasadą pań z Cranford. "Nie możemy ich zmarnować” – powiedziała Barbara. Ostatniego dnia zdjęć wszyscy dostaliśmy po słoiku „Marmolady ku czci panny Deborah”, włączając w to także Eileen.

[Philip Glenister jako pan Carter to inna postać, która została uśmiercona w pierwszej serii, ale tym razem przez Heidi Thomasn, nie przez Elizabeth Gaskell! Aby oddać Heidi sprawiedliwość, przyznała, że żałowała, że to zrobiła. ]

Chciałabym zapytać o jedną z postaci – nieustraszonego absolwenta z „Powrotu do Cranford”, którego zagrał Tom Hiddleston. On pojawił się także w serialu „Wallander”. Jak to się stało, że zaprosiłaś go do ekipy „Cranford”?

Spotkałam Toma w zeszłym roku na dużym obiedzie w Los Angeles. Siedziałam obok niego, a on przez cały wieczór następował na moją nogę. Było to tak bolesne, że musiałam mu powiedzieć: „To moja stopa, a nie stół”. Strasznie przepraszał, ale nie przestał tego robić. Więc później, kiedy zaoferowaliśmy mu rolę, przypomniałam mu, że z niechęcią zamierzam obsadzić go w filmie, bo on deptał moją stopę. Ale zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi.

Jak myślisz. Co się stało w Cranford po tym, jak dotarła tam kolej?

Prosisz mnie, bym snuła domysły na temat tego, co się stanie? Podejrzewam, że więcej ludzi przybędzie do miasta i jego charakter się zmieni. W drugiej serii panna Matty podejmuje decyzję, by sprzeciwić się temu, czego według niej, by chciała Deborah, ponieważ doszła do wniosku, że miasto zwiędnie raczej niż rozkwitnie, i że młodzi ludzie nie widzą tam dla siebie przyszłości. Kolej to jedyna nadzieja, że młodzi ludzie zostaną i założą rodziny. Przypuszczalnie, myślę teraz o serii trzeciej.

Masz plany dotyczące następnego sequela? Będzie seria trzecia?

[Śmiech] Nie mam żadnych planów. Ale piszemy książkę. Napisaliśmy książkę o „Dumie i Uprzedzeniu” i o „Emmie”. To będzie przewodnik, który ukaże się we wrześniu. Będzie miał większy format, będzie zawierał wiele stron i fotografii. Część będzie napisana jako fikcyjna rzeczywistość tak, jakby Cranford i jego bohaterowie naprawdę żyli. Czytelnicy będą mogli wejść w świat Cranford i zwiedzić tamtejsze domy i zobaczyć, co mieszkańcy mają w szafach. Więc, znowu, chodzi o detal.

Przewodnik? Jak dla mnie brzmi świetnie!



Tłum. Gosia

Źródło:
http://www.pbs.org/wgbh/masterpiece/cranford2/birtwistle.html

Polecam także:
Behind the Scenes:
http://www.pbs.org/wgbh/masterpiece/cranford2/bts.html

sobota, 6 marca 2010

Czym są wątpliwości pana Hale`a?

O co chodzi z wątpliwościami pana Hale`a? Na to pytanie próbowała odpowiedzieć dwójka angielskich badaczy prozy wiktoriańskiej: Patsy Stoneman i John Sutherland. Warto przede wszystkim wysłuchać w tej sprawie Sutherlanda.

Najpierw oddajmy jednak głos Patsy Stoneman.

Jest oczywiste, że podjęcie przez Elizabeth Gaskell kwestii wątpliwości pana Hale`a ma źródło w jej biografii. Pan Hale popiera duchownych, którzy zostali wyrzuceni z kościoła anglikańskiego w wyniku Aktu o Jedności Wiary z 1662 roku (1) – niektórzy z dysydentów utworzyli wówczas Kościół Unitariański.

Nie jest istotne, czym były wątpliwości pana Hale`a, chodzi o to, że podkreślają one unitariańską zasadę oświadczenia wiary. Dla Unitarian, obowiązek, aby „nieść prawdziwe świadectwo” - oznaczał mówienie o prawdzie, którą się widzi. Nie oznacza to, że ktokolwiek ma wyłączny i nieomylny dostęp do prawdy - to ta tolerancja – niezwykła w wiktoriańskiej Anglii – leży u podstaw sceny, w której „Margaret, kobieta wierząca, jej ojciec – dysydent, Higgins – niewierzący, uklękli razem. Żadnemu z nich nie stała się z tego powodu krzywda”.

To charakterystyczne dla Gaskell, że w jej powieściach najbardziej prowokujące i pełne oryginalnych myśli są sceny dialogowe. Rozdział 15 „Masters and Men” jest w gruncie rzeczy długim dialogiem prowadzonym między leseferyzmem (2) Północy a miłosierdziem Południa. W przebiegu debaty poddawane są próbie „zasady” i „teorie” jednych wobec poglądów innych ludzi, co doprowadza do konkluzji, że nie ma absolutnej prawdy, ale wszystko zależy od sytuacji osoby, która zabiera głos.

Nieco inaczej podchodzi do kwestii religijnych wątpliwości pana Hale`a inny badacz, John Sutherland.

Czym są wątpliwości pana Hale`a?
Chociaż „North and South” jest określane jako „powieść industrialna” (przemysłowa), jej osią jest akt związany z religijnym sumieniem ojca bohaterki. Pan Hale był przez ćwierć wieku duchownym w Hampshire. Psychicznie słaby, ale uczciwy człowiek, ni stąd ni zowąd informuje swoją zbulwersowaną tym córkę, że musi niezwłocznie zrezygnować z prebendy. Co więcej, obarcza ją obowiązkiem przekazania tej wiadomości swojej chorej żonie. On ma wątpliwości.
Pan Hale wyjaśnia to Margaret, powtarzając te same słowa trzykrotnie. „Wątpliwości, tato! Wątpliwości religijne?" - pyta jego zszokowana córka (z przebłyskiem rzadkiego humoru, Gaskell zauważa, że Margaret jest tak zdumiona, "jakby jej ojciec miał stać się mahometaninem”).

„Nie! Nie wątpliwości religijne. Jeśli chodzi o wiarę, nie doznałem najmniejszego uszczerbku” – odpowiada stanowczo pan Hale. Mówi, że tylko raz odpowie na jej pytania. Zmienił się jego pogląd na kwestie religii „ale ten jeden raz odpowiem na każde pytanie, ale potem pozwól, że nie będziemy o tym już nigdy więcej rozmawiać”.

Podczas tej jednej sesji pan Hale, niestety, niezbyt precyzyjnie, mówi o tym, czym są jego „bolesne, nieszczęsne wątpliwości”. Te wątpliwości mogą prowadzić w jakimkolwiek kierunku. Jeśli nie w stronę Islamu, to pan Hale mógłby skierować się gdziekolwiek – jest całe spektrum doktryn religijnych od katolicyzmu to metodyzmu.
Pan Hale w odpowiedzi na pytania swojej córki, sięga do półki z książkami i czyta długą – i nie rozjaśniającą niczego – perorę z dzieła pana Oldfielda, wiejskiego pastora z Derbyshire, sprzed „160 lat albo więcej”. Fragment, który czyta pan Hale, nie jest łatwy i z trudem można go odnieść do jego własnej sytuacji. Oldfield nie był osobą znaną, nie w 1854 roku. Był on wraz z dwoma tysiącami innych, pozbawiony swojej prebendy w 1662 roku, z powodu odmowy „potwierdzenia”.

Jedyna rzecz, którą pan Hale mówi Margaret to, że biskup ostatnio zaoferował mu nową prebendę i ta oferta wzbudziła jego duchowy niepokój, co spowodowało, że ustąpił ze swojego stanowiska. „Musiałbym złożyć nową deklarację przestrzegania liturgii” mówi swojej córce.
To oznacza, najwidoczniej, że mógłby być zobowiązany do potwierdzenia 39 Artykułów Wiary, a wcześniej uczynił to w kolegium, w czasie święceń i obejmując swoją obecną parafię. Nawet odmowa awansu i pozostanie w Helstone - są teraz czymś niemożliwym dla niego. Musi zrezygnować.

Ale dlaczego? Czym dokładnie jest deklaracja podporządkowania się, skoro powoduje takie cierpienia pana Hale`a w tym momencie? Które z artykułów są tak trudne dla niego? Przypuszczalnie to kości teologicznej niezgody – wiara w posłannictwo apostołów albo Trójcę Św., chociaż trudno powiedzieć, czy chodzi właśnie o to. On był pastorem w Helstone, jak możemy przypuszczać, przez 30 lat. Dlaczego więc teraz rezygnuje?

Porównanie z Oldfieldem nie jest trafne, odkąd wiemy, że on wraz z 2000 innymi duchownymi został „wyrzucony”, wypędzony. Gdyby pan Hale nie podnosił głowy, nikt by nie zamierzał go wyrzucać z parafii w Helstone, niezależnie od tego, czy skłaniałby się ku nurtowi liberalnemu czy ewangelickiemu w kościele anglikańskim. Tak długo, jak długo nie robiłby nic świadomie prowokacyjnego, miałby swobodę w zajmowaniu stanowiska w kwestii własnego sumienia. Jedyną osobą, która mogłaby wyrzucić pana Hale`a z probostwa w Helstone jest on sam, jak wnioskujemy, gdyż jest sumiennym i dbającym o parafian pastorem, kochanym przez nich.

Pan Hale jest człowiekiem Oxfordu (to znaczący szczegół) i ma kontakt z Alma Mater. Jego dawny opiekun, nauczyciel w „Plymouth College” (prawdopodobnie to Exeter College, jak sądzić z przesłanek geograficznych), pan Bell, ma związek z północną Anglią i załatwia mu posadę prywatnego nauczyciela w Milton-Nothern (w rzeczywistości Manchester) w hrabstwie Darkshire (w rzeczywistości Lancashire).

Mniej uległa niż Margaret Hale, młoda dama mogłaby obruszyć się na to wszystko. Z niejasnych powodów musiała opuścić dom w wieku 9 lat i zamieszkała u krewnych w Londynie. Państwo Shaw są dość uprzejmi, ale to nie są jej ukochani rodzice. W międzyczasie pastor pan Hale i jego żona poświęcają uwagę jej bratu, Frederickowi, który bierze udział w buncie na statku i jest zmuszony do opuszczenia Anglii. Ostatecznie znajduje narzeczoną w Hiszpanii. Teraz, wreszcie, Margaret powróciła do wiejskiego Helstone, wioski w Hampshire, którą kocha. Jest dojrzałą 18-latką i, jak naiwnie sądzi, jest przygotowana do zawarcia odpowiedniego małżeństwa. Odkrywa, po zaledwie 3 miesiącach pobytu w domu, że jej ojciec jest zdecydowany wysłać ją do dalekiego hrabstwa Darkshire. Tak czy inaczej, ona ma obowiązki – musi zająć się domem i swoją nieudolną, neurotyczną matką, którą pastor Hale pozostawił w niewiedzy co do swoich zamierzeń.

W świetle tego, „cierpienia” pana Hale`a wydają się lustrzanym odbiciem sytuacji powieściowego Roberta Elsmera (3), ponieważ skierowują się w stronę Unitaryzmu – chrześcijaństwa opartego na "ludzkiej" koncepcji Chrystusa.
Co ciekawe, odkąd pan Hale opuścił Helstone, nie ma słowa w powieści o jego praktykach religijnych. Przez następne 3 lata nie wiemy, czy uczęszcza do kościoła w Milton, z jaką wspólnotą religijną się spotyka czy przyjmuje komunię. W pewnym sensie ta niechęć do precyzowania może być nieco kapryśna – to cecha Gaskell. Pisarka w pewnych kwestiach jest w charakterystyczny sposób ogólnikowa. To część jej osobowości, najwidoczniej, która uważa, że czymś złym jest podnoszenie kwestii osobistych takich, jak religia czy zdrowie.

Kiedy np. pani Hale zaczyna być chora, doktor Donaldson mówi samej Margaret, że dolegliwość pani Hale jest śmiertelna: „Wypowiedział dwa krótkie zdania niskim głosem, cały czas ją obserwując”. Margaret zbladła i zawołała potem: „O mój Boże! Mój Boże! To jest straszne. Jak mam to znieść? Śmiertelna choroba! Żadnej nadziei!”.
Pani Hale umiera, a my otrzymujemy wzmianki na temat jej "ataków". Ale czym jest dokładnie ta „śmiertelna choroba” – nie wiemy na ten temat więcej niż na temat „nieszczęsnych i bolesnych wątpliwości” pana Hale`a.

 Prześledźmy jednak sprawę zagadkowych religijnych wątpliwości.

Pan Hale w chwili śmierci miał 55 lat, a więc był studentem w Oxfordzie w latach 20. XIX wieku, w tym samym czasie działali tam Newman i Keble, stojący na czele tzw. Ruchu Oxfordzkiego (4). Pan Hale, jako młody, błyskotliwy absolwent z powołaniem, mógł podzielać to „Oksfordzkie cierpienie”. Mógł być wciągnięty w debaty na temat „wątpliwości” i duchowych ruchów odwetowych, które rozdarły wówczas środowisko uniwersyteckie i kościół anglikański. Gaskell była pisarką, która pisała o współczesnych jej czasach. To dziwne więc, że pan Hale przywołał mało znane wydarzenia, dotyczące męczenników sprzed 180 lat. Mógłby przecież wspomnieć o męczennikach bliższych swoim czasom. Warto tu wspomnieć o Froudzie, którego książka „The Nemezis of Faith” (5) została spalona w 1849 roku przez Sewella.
Pan Hale musiał o tych wydarzeniach wiedzieć, a każdy świadomy tego wiktoriański czytelnik, śledząc wątpliwości pana Hale`a mógł przywołać w pamięci zamieszanie spowodowane działaniami Newmana, Froude`a i Sewella. Nie było zatem potrzeby, by pan Hale odwoływał się do wydarzeń tak odległych, by wyjaśnić swoje wątpliwości.

Dlaczego zatem Gaskell otwarcie nie napisała, że przykładem dla pana Hale`a jest Froude? Pytanie odnosi się także do innej kwestii. Dlaczego nie użyła nazw: Manchester i Lancashire, a zamiast tego podała wymyślone nazwy: Milton i Darkshire? „North and South” to trzecia powieść Gaskell, jej pierwsza, „Mary Barton” ma podtytuł „A Manchester Story” i zawiera wiele szczegółów topograficznych związanych z tym miastem. Czemu więc zastosowała taką topograficzną maskaradę w „North nad South”?

By to wyjaśnić trzeba przypomnieć, że „North and South” po raz pierwszy ukazywało się w odcinkach w czasopiśmie Charlesa Dickensa „Household Words”. Kiedy Gaskell zaczęła pisać tę powieść, Dickens ostrzegł ją, by zatuszowała kwestię religijnych wątpliwości pana Hale`a:
„To miejsce, w fabule, w którym pan Hale wyjawia swoje wątpliwości Margaret, zgadzamy się z tym, wymaga kondensacji. Co mógłbym zaproponować to, by scena między Margaret i jej ojcem, w której podejmowana jest kwestia opuszczenia przez niego kościoła i wyjazdu do Milton, była tak krótka, jak to możliwe”.

Dickens podaje powody tego skrócenia, wynikające z wymagań publikacji w czasopiśmie, ale z pewnością to tylko pretekst. Dickens wzbraniał się przed „doktrynalnymi kontrowersjami” w swojej gazecie. Nie chciał drugiej „The Nemezis of Faith” i jakiegoś zeloty, który spaliłby jego „Household Words”. To pismo miało być przeznaczone dla szerokiej rzeszy czytelników „rodzinnych”, jak wskazuje na to jego nazwa. Pani Gaskell zrobiła to, o co taktownie ją poprosił, i w sposób aluzyjny napisała o wątpliwościach pana Hale`a, nie zgłębiając natury religijnych dysput lat 40. XIX wieku.
Inteligentni czytelnicy mogli wypełnić puste miejsca bez żadnych trudności. A my, współcześni, tracimy wiele z wiktoriańskiej prozy, nie czytając ówczesnych gazet.


Opracowała: Gosia
Na podstawie:
1. Patsy Stoneman, Introduction [w:] Elizabeth Gaskell, North and South. Wordsworth Classics 2002.
2. John Sutherland, "What are Mr Hale doubts?" [w:] Who betrays Elizabeth Bennet: further puzzles in classic fiction". Oxford World`s Classic, 1999.

Przypisy:
1. W dniu św. Bartłomieja w 1662 roku wielu anglikańskich pastorów zostało pozbawionych swych prebend w wyniku wprowadzenia Aktu o Jedności Wiary, ponieważ nie mogli przyjąć wszystkich punktów zawartych w Modlitewniku Powszechnym (Book of Common Prayer), obowiązującym w kościele anglikańskim). Jednym z nich był John Oldfield (1627–82).

2. Leseferyzm - pogląd filozoficzno-ekonomiczny, głoszący wolność jednostki, zwłaszcza w wymiarze społeczno-ekonomicznym; rola państwa miał a się ograniczać do roli „nocnego stróża”, który miał strzec fundamentalnych zasad wolności gospodarowania i prywatnej własności.

3. "Robert Elsmere", powieść pisarki angielskiej Humphrey Ward z 1888 roku, zainspirowana religijnym kryzysem wczesnych wiktoriańskich duchownych takich, jak: Tom Arnold, Arthur Hugh Clough, James Anthony Froude (ten ostatni napisał powieść „The Nemezis of Faith”, o której niżej). Opowiada o oxfordzkim duchownym, który zaczyna mieć wątpliwości odnoszące się do doktryn kościoła anglikańskiego. W rezultacie skłania się ku „konstruktywnemu liberalizmowi”, podejmując pracę wśród biednych i niewykształconych.

4. Oxford Movement (Ruch Oksfordzki) - ruch w Kościele anglikańskim w latach 1833-1845, którego ośrodkiem był Uniwersytet Oksfordzki. Na jego czele stali: John Keble (1792-1866), John Henry Newman (później kardynał) (1801-1890) i Edward Bouverie Pusey (1800-1882). Był to pierwszy okres anglokatolicyzmu. Inspirowany raczej tradycją High Church (ang. „Wysoki Kościół”) a nie Kościoła Niskiego czy ewangelicką, ruch ten miał na celu reformę anglikanizmu, kładł nacisk na apostolski i sakramentalny charakter Kościoła i na jego znamię kapłańskie, opierał się wpływom liberalizmu, popierał katolicką tradycję w sprawach kultu, pracował na rzecz ubogich i zachęcał do tworzenia męskich i żeńskich wspólnot zakonnych. Żeby promować swoją sprawę, Ruch Oksfordzki wydawał Tracts for the Times (ang. „rozprawy okolicznościowe”) w latach 1833-1841, spośród których rozprawa Newmana Tract 90 (1841) spowodowała dużą dyskusję ze względu na jej prokatolicką orientację. Od roku 1836 Keble, Newman i Pusey zaczęli wydawać Library of the Fathers (ang. „Biblioteka Ojców”), która ukazała, że ich natchnieniem był powrót do Ojców Kościoła. Początek ruchu wyznacza mowa Keble'a pt. „Narodowe odstępstwo” (1833), a za jego koniec zazwyczaj uważa się wstąpienie Newmana do Kościoła katolickiego (1845).
[Za: Leksykon pojęć teologicznych i kościelnych.]

5. "The Nemesis of Faith" – epistolarna powieść filozoficzna Jamesa Anthony`ego Froude`a, opublikowana w 1849 roku. Częściowo autobiograficzna, opisuje przyczyny i konsekwencje kryzysu wiary młodego pastora. Powieść początkowo wzbudziła skandal, określono ją mianem „podręcznika niewiary”. Została publicznie spalona przez Williama Sewella w Exeter College, po tym, jak jeden z uczniów Sewella przyznał się, że posiada jej egzemplarz. Wkrótce potem Froude zrezygnował z członkostwa w Oxfordzie. Jednak pozytywnie powieść przyjęli: George Elliot, Elizabeth Gaskell i Humphrey Ward.

Tytułem wyjaśnienia:

A. Easson w artykule „Wątpliwości pana Hale`a” dowodzi, że pan Hale nie mógł zaakceptować surowych doktryn Kościoła anglikańskiego, zawartych w 39 Artykułach Wiary (kanon dogmatyczny anglikanizmu od 1563 r.), które jak wszyscy duchowni musiał podpisać. Sama Gaskell, która była unitarianką, nie uznawała niektórych z tych artykułów.

Unitarianizm - obok luteranizmu, kalwinizmu i anglikanizmu, był jednym z głównych nurtów reformacji. Jego nazwa pochodzi od łacińskich słów "unus", czyli jeden i "unitas", czyli jedność. Głosił antytrynitaryzm (odrzucenie dogmatu o Trójcy Świętej). Charakterystyczne dla unitarianizmu są: nieuznawanie aksjomatów, liberalizm wobec problemów kultowych, głoszenie i stosowanie zasad miłości Boga i bliźniego oraz tolerancja religijna. Do Polski unitarianizm dotarł na początku lat 60. XVI wieku. W latach 1562-1563 wyznający go bracia polscy, stworzyli własny zbór, tzw. zbór reformowany mniejszy. Bracia polscy odrzucali panujące powszechnie porządki feudalne i sami uprawiali ziemię. Sprzeciwiali się również służbie wojskowej, a na znak pacyfizmu nosili drewniane miecze.

wtorek, 2 marca 2010

Lizzie Leigh, rozdz. 4 cz. 2

W tym czasie matka czuwała nad swoim dzieckiem w pokoju na górze. Zanim córka się przebudziła, nastało późne popołudnie, gdyż lekarstwo na sen było mocne. Gdy tylko się obudziła się, jej oczy spoczęły na twarzy matki i patrzyła na nią tak, jakby ten widok ją zafascynował.

Pani Leigh nie odwróciła się, ani nie poruszyła. Wydawało się, jakby jakiś ruch mógł wywołać surowe oskarżenie, podczas gdy zachowanie bezruchu mogło ją przed tym uchronić.

Ale wkrótce Lizzie przenikliwym głosem, pełnym cierpienia, wykrzyknęła:
- Matko, nie patrz na mnie. Byłam taka niegodziwa! – i zaraz ukryła twarz i wtuliła się w pościel, leżała jak nieżywa, tak była nieruchoma.

Pani Leigh uklękła przy łóżku i powiedziała bardzo kojącym głosem:

- Lizzie, droga, nie mów tak. Jestem twoją matką, kochanie, Ne obawiaj się mnie. Nigdy nie przestałam cię kochać, Lizzie. Zawsze myślałam o tobie. Twój ojciec wybaczył ci przed śmiercią. - (Wzdrygnęła się na te słowa, ale nie wydała żadnego dźwięku). - Lizzie, dziewczyno, zrobię cokolwiek zechcesz dla ciebie, będę żyła dla ciebie, tylko nie obawiaj się mnie. Kimkolwiek jesteś czy byłaś, nigdy o tym nie będziemy rozmawiać. Zostawimy to za sobą i wrócimy na Upclose Farm. Zostawiłam dom, by odnaleźć ciebie, moja dziewczyno, i Bóg doprowadził mnie do ciebie. Błogosławione niech będzie Jego Imię. A Bóg jest także dobry, Lizzie. Nie zapomniałaś Biblii, jestem tego pewna, bo chodziłaś do szkoły. Nie czytam dobrze, ale nauczę się niektórych fragmentów, aby dać ci trochę pociechy, a mówiłam je do siebie wiele razy dziennie. Lizzie, dziewczyno, nie chowaj w ten sposób swojej głowy, twoja matka mówi do ciebie. Dopiero co, wczoraj, twoje małe dziecko tuliło się do mnie i jeśli odeszło, by być aniołem, przemówi do Boga za tobą. Nie, nie płacz tak bardzo, trafisz znowu do nieba. Wiem, że będziesz walczyć, żeby się tam dostać, ze względu na swoją Nanny – i posłuchaj! Powiem ci, że Bóg spełnia prośby tych, którzy o to proszą – tylko się nie bój.

Pani Leigh złożyła ręce i starała się mówić jak najjaśniej, powtarzała każdy czulszy i pełen litości zwrot, aby Lizzie mogła go zapamiętać. Przemawiała w ten sposób, by córka ją wysłuchała, ale była tak oszołomiona i zbolała, kiedy skończyła, że nie mogła mówić dalej. Wszystko co mogła zrobić to powstrzymać się od głośnego płaczu.

W końcu usłyszała głos swojej córki.

- Gdzie ją zabrali? – zapytała.

- Jest na dole. Wygląda tak cicho i spokojnie, jakby była szczęśliwa.

- Ona może za mną przemówić…? Och, jeśli Bóg… jeśli Bóg mógłby usłyszeć jej mały głos. Matko, śniłam o tym. Może zobaczę ją znowu. Och, matko, jeśli bardzo bym się starała, a Bóg był miłosierny i poszłabym do nieba, nie poznam jej… nie poznam mojego dziecka. Ona będzie stronić ode mnie jako od obcej i pójdzie do Susan Palmer i do ciebie. O, ja nieszczęsna! Biada mi! – Trzęsła się, opanowana niezmiernym smutkiem.

Mówiąc te poważne słowa, nie zakrywała twarzy i próbowała odczytać myśli pani Leigh A kiedy ujrzała te stare oczy wypełnione łzami i drżące wargi, zarzuciła ramiona na szyję swej pełnej wiary matki i szlochała tak, jak robiła to wiele razy w chwilach smutku, kiedy była dzieckiem, ale teraz przepojona większym i okrutniejszym bólem. Jej matka uciszała ją na swojej piersi i tuliła ją, jakby była dzieckiem, Lizzie powoli uspokajała się.

Siedziały tak przez długi, długi czas. W końcu Susan Palmer weszła do pokoju, niosąc herbatę, chleb i masło dla pani Leigh. Widziała, jak matka karmi swoje zbolałe, opierające się dziecko, starając się zachęcić je do jedzenia, jak tylko mogła; nie zwracały uwagi na obecność Susan. Tej nocy leżały obok siebie, trzymając się w ramionach, a Susan spała przy nich na ziemi.

Zabrano małe ciałko (tę małą, nieświadomą ofiarę, którą wezwani do domu o wczesnej porze ludzie odebrali biednej, tułającej się matce) na wzgórza, których w całym swoim życiu nigdy nie widziała. Nie śmieli położyć jej przy surowym dziadku w poświęconej ziemi przy kościele w Milne-Row, ale ponieśli ciało na samotne, położone na wrzosowisku cmentarzysko, gdzie dawno temu kwakierzy chowali swoich zmarłych. Położyli ją na słonecznym zboczu, tam, gdzie najwcześniej pojawiają się wiosenne kwiaty.

Will i Susan mieszkają na Upclose Farm. Pani Leigh i Lizzie żyją w domku tak odosobnionym, że dopóki nie wejdziesz w samą kotlinę, gdzie on się znajduje, nie dostrzeżesz go. Tom jest nauczycielem w Rochdale i wraz z Willem pomaga matce.

Ja wiem jedno - mimo tego, że domek jest ukryty w zielonej kotlinie wśród wzgórz, każdy dźwięk smutku rozlegający się na wyżynie jest tam słyszany – każdy krzyk cierpienia, dochodzący z wyżyny jest tam słyszany, każde wołanie o pomoc zostaje wysłuchane przez smutną, miło wyglądającą kobietę, która rzadko się uśmiecha (a kiedy to się zdarza, jej śmiech jest smutniejszy niż łzy innych ludzi), ale która opuszcza swoje odosobnienie za każdym razem, gdy w jakimś domu pojawia się cień.

Wiele serc błogosławi Lizzie Leigh, ale ona... ona modli się stale, prosząc o wybaczenie – które może sprawić, że zobaczy ponownie swoje dziecko.

Pani Leigh jest spokojna i szczęśliwa. Lizzie jest dla niej czymś drogocennym – niczym zgubiona drachma z Biblii – jeszcze raz odnaleziona (1).

Susan jest niby światło, bo przyniosła wszystkim słońce. Dzieci dorastają obok niej i nazywają ją błogosławioną. Jedno z nich ma na imię Nanny, To właśnie ją często Lizzie zabiera na słoneczny cmentarz na wzgórzu i, kiedy ta mała istotka zbiera stokrotki i robi z nich wianuszki, siedzi przy małym grobie i gorzko płacze.


KONIEC


Tłumaczenie: Gosia

Przypisy:
1. Ewangelia wg św. Łukasza 15:8-9:
„Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie pozostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustkowiu i nie idzie za zagubioną, aż ją odnajdzie? A odnalazłszy, kładzie ją na ramiona swoje i raduje się. I przyszedłszy do domu, zwołuje przyjaciół i sąsiadów, mówiąc do nich: Weselcie się ze mną, gdyż odnalazłem moją zgubioną owcę! Powiadam wam: Większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się opamięta, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują opamiętania. Albo, która niewiasta, mając dziesięć drachm, gdy zgubi jedną drachmę, nie bierze światła, nie wymiata domu i nie szuka gorliwie, aż znajdzie? A znalazłszy, zwołuje przyjaciółki oraz sąsiadki i mówi: Weselcie się ze mną, gdyż znalazłam drachmę, którą zgubiłam".

Ilustracje:
1. Henry Peach Robinson, Fading Away, 1858
2. John Everett Millais, Never is very long word, 1862
3. William Paton Burton, The Weakest Thing, 1862
4. John Everett Millais, Irene, 1862 [z: Cornhill Magazine].
http://www.dmvi.cf.ac.uk/guide/

niedziela, 28 lutego 2010

Powrót do Cranford czyli Cranford Christmas Special

Ogromny sukces 5-odcinkowego serialu "Cranford", opartego na prozie Elizabeth Gaskell, który został wyemitowany w BBC w 2007 roku, skłonił twórców tego filmu do nakręcenia kontynuacji - dwóch 1,5-godzinnych odcinków specjalnych, które pojawiły się w tym kanale w Boże Narodzenie 2009 roku.

W scenariuszu pierwszej serii wykorzystano powieść Gaskell "Cranford" (przetłumaczoną na język polski pt. "Panie z Cranford"), a także jej dwa dłuższe opowiadania: "Wyznania doktora Harrisona" (moje tłumaczenie tego utworu jest dostępne na tej stronie) oraz "Lady Ludlow" (nie tłumaczone).

Scenarzystka Heidi Thomas, która niezwykle umiejętnie połączyła wątki tych utworów w jedną spójną całość, uczyniła to samo, pisząc scenariusz do świątecznych odcinków specjalnych. Oczywiście wykorzystała ponownie wątki obecne w powieści "Cranford", ale wplotła w nie fabuły kolejnych dwóch opowiadań: dłuższego "The Moorland Cottage" (wątek rodzeństwa i historia miłosna) i krótkiego "The Cage at Cranford" (bardzo zabawna historia papugi panny Pole).

Świąteczne odcinki specjalne zachowują atmosferę pierwszej serii "Cranford" - bawią i wzruszają do łez. Oczywiście trzeba się przygotować na smutne chwile (Gaskell lubi uśmiercać swoje postaci ;) ) ale i te bardzo zabawne. A nawet dramatyczne.

Ogólnie można powiedzieć, że tematem przewodnim jest konflikt starego z nowym, konwencji z nowoczesnością - wiąże się to z nadejściem kolei, ale i z nowym pokoleniem, które nieco inaczej widzi swoją przyszłość, niż chcą tego ich rodzice.

Prócz znanych nam już dobrze postaci, w tych dwóch dodatkowych odcinkach pojawiają się zupełnie nowi bohaterowie. Do miasta przybywa pan Buxton, wraz z wykształconym w Eton synem, Williamem oraz swoją podopieczną Erminią.

Pojawia się także Peggy, która mieszka wraz z bratem Edwardem i matką, którzy wobec dziewczyny mają tylko wymagania, a nie liczą się w ogóle z jej uczuciami.

Do snobistycznej pani Jamieson przyjeżdża w odwiedziny jej dobrze sytuowana kuzynka, Lady Glenmire. A Martha, służąca panny Matty, którą ona traktuje jak rodzinę, spodziewa się dziecka Jema.

Jednocześnie do posiadłości lady Ludlow przybywa jej długo oczekiwany syn, Lord Septimus. A w mieście szykuje się występ magika Siniora Brunoni, który ponoć występował przed samym lamą z Tybetu!

W tej części, tak samo jak w poprzedniej, dużą rolę grają także zwierzęta: znana nam już dobrze krówka w bieliźnie - Bessy, papuga Polly i niesforny pies.

Oczywiście komplikacji jest wiele, niektóre wiążą się z budową kolei i stosunkiem mieszkańców Cranford do tego wydarzenia. Wiadomo, że kolej dla ludzi przyzwyczajonych do spokojnego życia wydaje się czymś, co może przysporzyć jedynie kłopotów, ale jednak jest także nośnikiem pozytywnych zmian - rozwoju miasta. Czy panie z Cranford potrafią rozważyć za i przeciw, i wybrać to co słuszne? Czy Lord Septimus wypełni wolę matki? Czy Harry znajdzie pomoc i będzie mógł się uczyć? Czy panna Matty odzyska rodzinne szczęście? Czy Mary odnajdzie swoje szczęście, wybierając dla siebie to, co najlepsze? Czy miłość Edwarda i Peggy okaże się trwała?

Dobrze bawiłam się powracając do Cranford, do tych wszystkich ludzi, których tak dobrze znam i tak bardzo lubię. Już poprzednio pisałam, że jeśli pani Pole z jej powagą i przejęciem mnie bawi (jak sobie przypomnę jej minę przy klatce z papugą ;) ), to pani Forrester mnie bardzo wzrusza, a w tej części zachwyciłam się dodatkowo nowo odkrytym talentem grającej tą postać Julii McKenzie, którego dotąd byłam nieświadoma.

Bardzo będzie mi brakować Cranford i jego przeuroczych mieszkanek.

Po seansie filmowym obejrzałam jeszcze dodatek specjalny "Under the Bonnet" - materiał powstały w czasie kręcenia filmu. Pokazuje nie tylko scenki z planu i rozmowy z aktorami czy twórczyniami serialu, ale także mówi nieco o samej Gaskell i jej zacięciu społecznym, a także o jej nowatorstwie w podejmowaniu ważnych tematów dla ówczesnej Anglii.

niedziela, 21 lutego 2010

"Północ Południe" – nowa miłość wielbicielek "Dumy i uprzedzenia"

Znalazłam ostatnio bardzo ciekawy artykuł na temat powiązań fabularnych między "North and South" (Północ Południe) a "Pride and Prejudice" (Dumą i uprzedzeniem). Jednak zanim go zamieszczę, przypomnę tłumaczony kilka lat temu przez Alison artykulik na: JRinla.com, który dotyczy ekranizacji.
Oczywiście, czynię to za jej zgodą.

**********************************************************

Od chwili emisji w BBC, pod koniec 2004 roku, „Północ&Południe” zasłużyło sobie na miano filmu kultowego wśród tych z nas, które go odkryły. Przyznam, że pochłonął mnie tak bardzo, że teraz stał się moim absolutnym faworytem.

Jest bardzo wciągający, jako kombinacja romantycznej historii miłosnej, bogatej historycznej atmosfery, boskiego tła muzycznego i dzięki interesującym wątkom pobocznym, które nigdy nie pozwalają na zwolnienie tempa akcji.

(Proszę przyjmijcie do wiadomości: ten dramat nie ma absolutnie nic wspólnego z serialem telewizyjnym z lat osiemdziesiątych o wojnie domowej – oba są oparte na dwóch różnych powieściach, którym zdarzyło się dzielić ten sam tytuł).

Fanki „Północy&Południa” często wykrzykują „Jeśli podobała ci się „Duma i uprzedzenie”, ten film pokochasz jeszcze bardziej!”. Niektóre nawet twierdzą, że Richard Armitage (jako pan Thornton) „zdetronizował” Colina Firtha jako pana Darcy’ego, w roli jedynego w swoim rodzaju tajemniczego, romantycznego bohatera. No cóż, nie powiem czy Firth został czy nie został zdetronizowany. Nie zamierzam również dochodzić czy film jest lepszy niż jakakolwiek wersja „Dumy i uprzedzenia”. Myślę, że obie historie są na tyle różne, że fanki mogą kochać je jednakowo, lecz z nieznacznie różnych powodów.

Opowieść:

„Północ&Południe” jest nieco podobna do „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen. Podobnie jak tam, jest i tu nierozumiany, tajemniczy bohater, który musi cierpieć i czekać na swoją ukochaną aż do ostatniej sceny, kiedy to ona odwzajemnia jego uczucie. Jednakże sposób w jaki „P&P” różni się od „D&U” jest znaczny.

Oparty na powieści wiktoriańskiej autorki Elizabeth Gaskell, film nie ma w sobie odcienia lekkiej satyry, za którą lubimy powieści Austen, ale jest poważniejszą opowieścią opartą na społeczno-politycznym fundamencie. Gaskell przeciwstawia przemysłową Północ Anglii roku 1850 sielankowemu, żyjącemu w zwolnionym tempie, bardziej wykształconemu Południu.

Bohaterka (Margaret Hale) i jej rodzina zostają wyrwani z ich ukochanego domu na Południu i przeprowadzają się do zadymionego, zapylonego, przemysłowego miasta na Północy – Milton. Margaret bardzo tęskni za domem, ale nie cierpi północnych zwyczajów – szczególnie, od kiedy znajduje powód do tego, by pogardzać młodym właścicielem przędzalni, Johnem Thorntonem, szanowanym i uczciwym mężczyzną, który niefortunnie robi na niej początkowo bardzo złe wrażenie.

Z drugiej strony, pan Thornton szybko ulega silnemu wrażeniu, jakie zrobiła na nim Margaret, po części dlatego, że jest ona osobą o niezwykle silnej woli, szczerą, otwartą i być może trochę podobną do jego własnej matki (którą gra Sinead Cusack).

Thornton jest świadomy tego, że nie może być „wystarczająco dobry” dla niej, jako człowiek związany z handlem. (Dawniej, w tamtych czasach, ziemianie patrzyli z góry na ludzi związanych z handlem lub wytwarzających dobra –mówiono o nich „sprzedawcy”. Taki sam snobizm pojawia się też w „Dumie i uprzedzeniu”). Ale Thornton nic nie może poradzić na to, że ona go pociąga – a poza tym ma pewne powody, żeby mieć nadzieję, że może być dla niej odpowiednim konkurentem: jest bogaty, powszechnie szanowany w społeczności, a większość młodych kobiet w mieście uważa go za najlepszą partię.

Tak jak w „Dumie i uprzedzeniu”, ich romans nie przebiega gładko. Uprzedzenia i nieporozumienia muszą zostać zwalczone po obu stronach. Ich porozumieniu nie sprzyja to, że Margaret zaprzyjaźnia się z pracownikami Thorntona, którzy planują (wraz z innymi robotnikami w mieście) strajk. Thornton jest uważany za twardego, ale szczerego „pana” (tak byli nazywani właściciele fabryk), ale nie posiada tak miękkiego serca i takiej empatii dla robotników jak Margaret.

Biedna, będąca przedstawicielami klasy pracującej, rodzina Higginsa jest niezbędna do tego, by pokazać panujące w Milton stosunki pracy i groźbę strajku. Margaret jest samotna i szuka przyjaźni u Bessy Higgins, pracownicy Thorntona.

Tata Bessy, Nicholas (wspaniale sportretowany przez Brendana Coyle’a z jego roziskrzonymi oczami) jest związkowcem i próbuje zjednoczyć wszystkich robotników w Milton do walki o wyższe zarobki, poprzez zorganizowanie strajku. Higgins jest dzikim człowiekiem o bardzo silnej woli. Początkowo Thornton traktuje go jak radykalnego podżegacza. Ale przyjaźń Margaret z rodziną Higginsa wraz ze stopniowym wzrostem wiedzy Thorntona o jego robotnikach i interesach, powoduje zmianę stosunku pomiędzy tymi dwoma mężczyznami.

Co sprawia, że ten film jest tak dobry:

Kombinacja wspaniałej książki Gaskell, doskonały scenariusz Sandy Welch i wybitna gra stosunkowo mało znanego Richarda Armitage`a składają się na fenomenalnie pozytywny odbiór serialu. Armitage potrafi wyrazić tęsknotę i złamane serce swojej postaci poprzez subtelną grę ciała. Nie portretuje swojej postaci miękko i nadwrażliwie, ale zamiast tego epatuje siłą i męskością. I mimo że aktor nie ma może wyglądu gwiazdy filmowej w typie „ładnego chłopca”, jego zachowanie i postawa są bardzo atrakcyjne – tak bardzo, że przy końcu serialu, większość żeńskiej widowni nie może nie myśleć o nim jako o ekstremalnie przystojnym.

Pan Thornton różni się także od pana Darcy’ego tym, że w sposób bardziej oczywisty nosi swoje serce na dłoni (oczywiście w tajemniczy i skryty wiktoriański sposób), a poza tym więcej dowiadujemy się o tym, co przyspiesza tegoż serca bicie.

Podczas gdy pan Darcy jest doskonałym dżentelmenem, Thornton jest znacznie ostrzejszy – zawdzięczając samemu sobie wszystko, walczył o to by wyrwać się z poniżenia. Pan Darcy jest większą tajemnicą – uzyskujemy tylko kilka sygnałów dotyczących jego intymnych uczuć. Thorntona pozwolono nam obejrzeć pełniej, jako człowieka o wielu twarzach ze skomplikowaną osobowością, z wadami, niepewnością , a zarazem siłą.

Nieodparty urok pana Thorntona nie jest jedyną atrakcją serialu. Aktorka Daniela Denby-Ashe gra śliczną, pełną werwy Margaret Hale, która niewątpliwie może porwać serca wielu męskich widzów. Dobór drugoplanowej obsady jest równie doskonały.

W główny wątek wplątuje się związek robotników, potencjalny strajk, kilka obrazów pracującej przędzalni, a wszystkie szczegóły historyczne czynią „Północ&Południe” historią pociągającą i interesującą dla rozmaitej publiczności. Poza kilkoma mocniejszymi scenami, które są bardzo krótkie, można pokazać go każdemu członkowi swojej rodziny. Film nie potrzebuje krwi i seksu, aby zniewolić publiczność. To coś, co można nazwać „czystą” rozrywką – bezpieczną dla całej rodziny (no może z wyjątkiem bardzo małych dzieci).

Porównanie scenariusza do powieści Elizabeth Gaskell:

Czytałam powieść Gaskell (autorki współczesnej Dickensowi) już po obejrzeniu serialu, i nie mogę uznać wyższości książki nad filmem. Powiem, że telewizyjna adaptacja jest świetną robotą, zachowującą ducha powieści, mimo skrócenia i przytoczenia tylko niektórych wątków. Jednakże niektórzy fani Gaskell czują się zgorszeni dwoma elementami w szczególności.

Prawie na początku pierwszego odcinka, scenarzystka Sandy Welch uznała za niezbędne dać Margaret bardziej znaczący powód do tego, by nie polubiła Thorntona – jej snobizm dotyczący jego profesji nie byłby wystarczająco jasny dla współczesnej publiczności, trzeba więc było czegoś więcej. Dodano więc scenę, w której Thornton robi naprawdę (ale to naprawdę) bardzo złe wrażenie. Mimo że jego zachowanie jest później wyjaśnione i większość widzów może go zrozumieć, niektórzy mogą nie zaakceptować tej przemiany.

Inna duża zmiana w stosunku do powieści dotyczy ostatniej sceny, która wydaje się anachroniczna – historycznie niezgodna z obyczajami. Ale mimo to, wielu fanów książki obecnie woli nowe zakończenie. Bezpieczniej jest powiedzieć, że poza wszystkim większość widzów bardzo kocha zakończenie oraz czuje, że zachowało ono „ducha” książki.

Bogaty wybór drugoplanowych aktorów:

Wydaje się, że każdy w ekranizacji „Północy& Południa” jest na swój sposób interesujący. W ciągu całego filmu, żadnej części nie uznałam za dłużyznę, nie poczułam też, by jakikolwiek wątek okazał się nudny czy niepotrzebny.

Tim Pigott-Smith i Lesley Manville grają rodziców Margaret. Rupert Evans gra jej brata, Freda. Rodzina Hale`ów jest dystyngowana, dobrze wykształcona i elokwentna. Ich służąca (Pauline Quirke) jest z rodziną od zawsze i jest traktowana jak ktoś znaczniejszy niż zwykła służąca.

Sinead Cusack jest absolutnie znakomita jako „Stary Smok”, matka Thorntona. Jest trochę straszna, ale bardzo opiekuńcza wobec syna. W jakiś sposób ich związek nie wydaje się być niezdrowy lub ograniczający jego przestrzeń życiową. Cusack i Richard Armitage są doskonali w scenach, które grają razem – oboje subtelnie wyrażają wszystko językiem ciała, gestami i grą twarzy.

Komicznym urozmaiceniem jest wykonana przez Jo Joyner rola Fanny Thornton, siostry Johna Thorntona. Brian Protheroe gra figlarnego pana Bella, przyjaciela pana Hale’a i współwłaściciela fabryki Thorntonów.


Tłumaczenie: Alison
Źródło: http://www.jrinla.com/index.html

Ilustracje: wszystkie fotosy pochodzą z ekranizacji "North and South". BBC 2004