Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

środa, 25 marca 2009

Elizabeth Gaskell i Charlotte Bronte

Elizabeth Gaskell w 1857 roku napisała pierwszą biografię Charlotty Bronte "The Life of Charlotte Bronte".
Historię tej znajomości opisuje Anna Przedpełska-Trzeciakowska w książce "Na plebanii w Haworth".

Panie poznały się za pośrednictwem listu, który w 1849 roku wysłała na ręce wydawcy Charlotty autorka "Mary Barton". Było to już po opublikowaniu przez pannę Bronte powieści "Jane Eyre" i "Shirley".
"Ten list wycisnął mi łzy z oczu. To dobra, to wspaniała kobieta. Dumna jestem, że zdołałam poruszyć strunę sympatii w tak szlachetnych duszach" - zwierzała się później adresatka. - "Pani Gaskell powiada, że moje dzieła zachowa jak skarb dla swoich córek".

Charlotta, tak nieśmiała wobec obcych ludzi i niełatwa w nawiązywaniu nowych kontaktów, zbliżyła się jednak do pani Gaskell. Pisarki osobiście poznały się w 1850 r. w Windermere, u państwa Kay-Shuttleworth.

Elizabeth Gaskell, "choć powszechnie znana i ceniona wśród liberalnych kręgów za podjęcie problematyki, która z rozwojem przemysłowego społeczeństwa nabierała coraz większej wagi, nie była wówczas pisarką sławną i nie należała do liczących się potęg pióra. Zapewne nawet o tym nie marzyła. Była bystrą obserwatorką swego otoczenia, które opisywała w sposób prosty i bezpośredni, a problemy społeczne i moralne wprowadzała jako naturalny element przedstawionej rzeczywistości. Nade wszystko jednak była szczęśliwą żoną i matką, której udało się niezwykle pomyślnie połączyć zawód pisarki z absorbującym i atrakcyjnym życiem osobistym".

Listy pani Gaskell do przyjaciółek, pisane podczas wizyty w Windermere, noszą cechy przyszłej biografii panny Bronte. Pani Gaskell zobaczyła w niej bohaterkę powieści: kobietę dzielną, samotną, mieszkającą na odludziu, borykającą się z losem, świadomą swego talentu i odpowiedzialności, jaką za ten talent ponosi, która próbuje nadać kierunek biegowi zdarzeń.

Tak opisuje Elizabeth Gaskell w liście do przyjaciółki spotkanie z Charlottą:
"Był tam sir James i lady Kay-Shuttleworth, i malutka dama w czarnej jedwabnej sukni, trudno mi było ją z początku dojrzeć, bo stanęłam w pokoju oślepiona, podeszła zaraz i uścisnęła mi rękę. [...] Jest (jak sama powiedziała) nienaturalnie mała, chuda, o ponad pół głowy niższa ode mnie; miękkie kasztanowe włosy jaśniejsze od moich, oczy (bardzo jasne i wyraziste) patrzą prosto i szczerze [...] twarz rumiana, szerokie usta [..] w sumie nieładna. Ma niezwykle słodki głos [...] Jest ogromnie milcząca i bardzo nieśmiała, a kiedy mówi, szczególną uwagę zwraca jej niezwykła umiejętność posługiwania się prostymi słowami i sposób, w jaki używa języka do wyrażenia myśli. Różnimy się z nią i kłócimy niemal w każdym przedmiocie - ona nazywa mnie demokratką i nie znosi Tennysona - ale polubiłyśmy się chyba serdecznie i mam nadzieję, że wyjdzie z tego przyjaźń".

Od czasu tej wizyty Gaskell i Bronte wymieniały listy. Charlotte posłała pani Gaskell tomik wierszy, który wydała wraz z siostrami oraz czytała polecane przez nią lektury. Rok później Charlotte złożyła jej kilkudniową wizytę w Manchesterze.

"Dom państwa Gaskell - dostatni, obszerny, gościnny - był szeroko dla wszystkich otwarty. Bywali tu i wielcy pisarze - Thackeray, Dickens, Browning, Ruskin, Matthew Arnold - i ubogie dziewczęta z manchesterskich slumsów, którym pani Gaskell dawała co tydzień lekcje.[...] W ciepłej atmosferze szczęśliwego domu dwojga wiktoriańskich intelektualistów i społeczników, światłych i tolerancyjnych, poczuła się Charlotta zaskakująco swobodnie [..]. Państwo Gaskell mieli cztery córeczki, z których najmłodsza, pięcioletnia Julia, natychmiast podbiła serce gościa [...] Malutka, drobna, porcelanowa Julia która wsuwała ukradkiem rączkę w niewiele większą dłoń Charlotty, przypomina bardzo małą Paulinę z "Vilette" (pisaniem tej powieści Bronte właśnie się w tym czasie zajmowała).

Charlotte Bronte po raz drugi odwiedziła panią Gaskell w 1853 roku, podczas swego tygodniowego pobytu w Manchesterze. Pisarka wspominała potem nerwowość Charlotty, widoczne na jej twarzy napięcie i obawę przed odwiedzającymi ją gośćmi (było to związane z kłopotami Charlotty w związku z oświadczynami pastora Nichollsa, którym przeciwny był jej ojciec, a także z pojawiającymi się krytycznymi recenzjami jej nowej powieści "Vilette").

W tym samym roku odbyła się rewizyta - pani Gaskell po raz pierwszy była gościem plebanii w Haworth. Atmosfera panująca wówczas na plebanii była napięta, stosunki między córką a ojcem nie były najlepsze.

Pani Gaskell tak opisuje pierwsze wrażenia:
"Skręciliśmy w bok od kościółka w wąski zaułek, minęliśmy dom wikarego, szkołę i wzdłuż zapowietrzonego cmentarza dojechaliśmy do furtki ogródka plebanii. Weszłam - niemal wepchnął mnie z powrotem gwałtowny podmuch wiatru pędzącego po żwirowanej wąskiej dróżce [..] Panna Bronte przywitała mnie ogromnie serdecznie, a pokój stanowił uosobienie ciepła, przytulności i wygody [..] Wszystko proste, w dobrym gatunku, może zaspokoić wszelkie rozsądne potrzeby, a przy tym dokładnie, skrupulatnie czyste [..] Wiatr gwiżdże, jęczy i szlocha wokół tego kanciastego, nie osłoniętego budynku, dziwnie i niesamowicie". Z pewnością pisarka odczuła sama dziwną i nieco niesamowitą atmosferę tego domu i całego otoczenia, poznała także dzięki opowieściom służącej całą historię rodziny Bronte.

"Relacja pani Gaskell z tego czterodniowego pobytu jest zapisem fascynacji monotonią domu, życia i krajobrazu, pod którą, jak stwierdziła, tyle się kryło osobliwych, nieznanych treści".

Pisarka wspominała później: "Są ludzie, którym zapas tematów i wiadomości szybko się wyczerpuje, ale panna Bronte do nich nie należy. Ma w pamięci szalone, dziwne zdarzenia z życia własnych sióstr, a poza tym swoje własne, niezwykle sugestywne i oryginalne myśli - ostatniego dnia sądziłam, że nasza rozmowa może się tak ciągnąć, jak te wrzosowiska, w każdym kierunku, a mimo to żaden temat nigdy nie zostanie wyczerpany".

Panią Gaskell prócz samej pisarki, zafascynowała uroda tych wrzosowisk. Pisała w liście: "Poszłyśmy na cudowny spacer pod wiatr na wrzosowisko [..] które zaczyna się tuż za plebanią [..] nie spotkałyśmy żywej duszy. Tu i tam, w mroku jakiejś odległej kotlinki, pokazywała mi ciemny, szary budynek, obrośnięty na ogół kępami szkockich jodeł, i opowiadała niezwykłe historie o szalonych rodach, które tam żyją czy żyły [..]. Jacyż to śmiałkowie - zwłaszcza mężczyźni - i co za kobiety - okrutne i twarde, a jednocześnie jakże namiętne! Dziwni ludzie mieszkają w tych górach"

W "Życiu Charlotte Bronte" opisała później Gaskell to co zobaczyła własnymi oczami - ten dziwny, ale fascynujący dom, wraz z jego mieszkańcami obecnymi i dawno zmarłymi oraz wrzosowiska.

W maju 1854 roku Charlotta po raz trzeci złożyła krótką, trzydniową wizytę pani Gaskell w Manchesterze. Przyjaciółki rozmawiały głównie o nadchodzącym wydarzeniu, jakim miał być ślub Charlotty z pastorem anglikańskim Nichollsem. Wydarzenie to budziło obawy, czy przyszły mąż nie będzie nalegał, by Charlotta zerwała stosunki z unitariańską pisarką, gdyż Unitarianie przez kościół anglikański byli uważani za heretyków.

Już po śmierci Charlotty, w czerwcu 1855 roku pastor Bronte zwrócił się do Elizabeth Gaskell z prośbą o napisanie rzetelnej biografii Charlotty, w związku z licznymi niezgodnymi z prawdą informacjami, jakie pojawiały się w tym czasie w prasie.
Pisarka przystała na tę propozycję i odwiedziła ponownie Haworth, gdzie poznała pastora Nichollsa, który okazał się życzliwym człowiekiem i przyjął ją z szacunkiem. W czasie pisania przez nią biografii Charlotty służył pisarce wszelką pomocą.

Pani Gaskell okazała się sumiennym biografem, odwiedziła wszystkie miejsca, w których przebywała Charlotta, była nawet w Brukseli i rozmawiała z profesorem Hegerem. Biografia ukazała się w 1857 roku, dwa lata po śmierci Charlotty i stanowi najważniejsze źródło wiedzy o rodzinie Bronte.

* Trzeba tu dodać, że twórczość Charlotty miała wpływ na samą panią Gaskell. Wystarczy wspomnieć, że nazwa wioski Helstone z powieści "North and South" pochodzi prawdopodobnie od nazwiska bohaterki powieści Charlotte Bronte „Shirley”, Caroline Helstone.

Oprac.: Gosia na podstawie książki, z której pochodzą wszystkie cytaty:
Anna Przedpełska-Trzeciakowska, Na plebanii w Haworth.

Portret Charlotte Bronte - Evert A. Duyckinck, na podstawie rysunku George`a Richmonda.

sobota, 14 marca 2009

Robert Southey

Robert Southey (1774 - 1843) - angielski poeta, przedstawiciel romantyzmu w literaturze angielskiej. Uznawany za jednego z tzw. poetów jezior.
Swoje pierwsze utwory stworzył pod wpływem rewolucji francuskiej. W roku 1813 otrzymał największe wyróżnienie, jakie może spotkać poetę brytyjskiego - tytuł poeta laureatus (jako poeta laureatus do końca życia miał obowiązek raz w roku pisać wiersz na cześć Jerzego III i jego przybocznych). Po rozczarowaniu jaki przyniósł upadek haseł wolnościowych we Francji oraz po wielkiej kłótni z Coleridgem, Southey opuścił Anglię i na jakiś czas wyjechał do Portugalii. W 1803 roku wraz z żoną oraz dziećmi wprowadził się do ogromnego domu Coleridge'a Greta Hall w malowniczym Keswick w Krainie Jezior. Obaj przyjaciele pogodzili się i zapomnieli o dawnych urazach. Po śmierci żony Southey poślubił poetkę Caroline Bowles, z którą korespondował przez ostatnie dwadzieścia lat. Ostatnie lata swojego życie spędził w obłędzie. Southey był poetą bardzo pracowitym i zostawił po sobie duży dorobek literacki - żył z tego i zmuszony był pisać na zamówienie, co bardzo odbiło się na jakości jego utworów. Najbardziej cenione w dorobku Southeya pozostają ballady (powstałe w latach 1798-1803).

Źródło: wikipedia
Portret Southeya malowany przez Johna Opie, ryt. W. H. Eagleton.
-----------------------------------------------------------------
Gaskell w powieści "North and South" wykorzystała fragment wiersza Southeya "The Sailor`s Mother" jako motto rozdziału XIV "The Mutiny".
Rozdział ten mówi o sytuacji brata Margaret, Fredericka, po tym, jak uczestniczył on w buncie na statku (skierowanym przeciwko sadystycznemu kapitanowi) i uciekł z Anglii do Hiszpanii. aby uniknąć postawienia go przed sądem wojskowym za to, że nie podporządkował się swemu przełożonemu.


„I was used To sleep at nights as sweetly as a child,
Now if the wind blew rough, it made me start,
And think of my poor boy tossing about
Upon the roaring seas. And then I seemed
To feel that it was hard to take him from me
For such a little fault


Oto moje tłumaczenie tego fragmentu:

Kiedyś jak dziecko spałam słodko,
lecz teraz wiatr mnie ostry budzi
słyszę jak syn mój woła: "Matko!",
który na morze w noc wyruszył.
Gdzieś tam pośrodku burzy płynie
a statek walczy pośród fali
czemu po małej tak przewinie
okrutnie mi go odebrali?

niedziela, 8 marca 2009

Dojrzewające bohaterki powieści Elizabeth Gaskell cz. 4

CRANFORD

Zanim przyjrzymy się „Ruth”, zajmiemy się bardzo różniącą się od „Mary Barton” powieścią „Cranford”. Podczas gdy "Mary Barton" opowiada o walce ubogich ludzi o przetrwanie w zmieniającym się społeczeństwie, które potrzebuje ich tylko jako pracowników, a zamyka oczy na ich cierpienie, powieść „Cranford” jest skoncentrowana na zmaganiach się żyjącego tradycyjnie społeczeństwa ze zmianami społecznymi przynoszonymi przez industrializację.

W „Cranford” główne bohaterki dojrzewają i zmieniają się razem: młoda kobieta Mary Smith i jej starsza przyjaciółka Matylda Jenkyns. Przyjaźń tych dwóch kobiet symbolizuje związek nowej Anglii ze starymi wiktoriańskimi wartościami.

To oczywiste, że industrializacja powodowała, że trudno było żyć jak dawniej, zwłaszcza jeśli chodzi o przestrzeganie „dobrych manier”, które stanowią ważny element w życiu kobiet i mężczyzn w Cranford”. Jednak przekonujemy się na końcu, że to możliwe, żeby stare koegzystowało z nowym, podobnie jak Mary Smith łączy wartości i zalety starej generacji ze swoim pochodzeniem z Drumble.

Pierwotnie powieść “Cranford” była opublikowana w 8 częściach w czasopiśmie Dickensa „Household Words”. Pierwszy odcinek ukazał się w 1851 r. następne w 1852 , a ostatnie w 1853 r. Jak sugeruje Peter Keating w swoim wstępie do wydania Penguina, opóźnienie publikacji było spowodowane pisaniem przez Gaskell powieści „Ruth”, wydanej w 1853 r. „Cranford” jest inne niż pozostałe powieści Elizabeth Gaskell, ponieważ opisuje małą angielską wieś i zajmuje się w większym stopniu wypadkami dnia codziennego, głównie w życiu starszych pań, a nie wielkim społecznym problemem, który stanowi zagrożenie dla życia i bezpieczeństwa bohaterów.

Narratorem jest Mary Smith. Autorka nie podaje zbyt dużo informacji na jej temat, poza tym, że kiedyś mieszkała w Cranford, a potem przeniosła się do dużego miasta – Drumle z ojcem, który prowadzi interesy. W rzeczywistości tak mało wiemy o Mary, że jej imię pada dopiero w dalszej części powieści. Mary straciła matkę, choć nie wiemy w jaki sposób i kiedy, być może dlatego ona chętnie powraca do Cranford, które przynosi jej pociechę. Mary spędza czas w Cranford, gdy jej ojciec jest zajęty, a on jest zadowolony, zostawiając córkę na wsi z jej starymi znajomymi. Kiedy Mary przebywa w Cranford, mieszka głównie z Panną Matty Jenkyns, córką byłego rektora i ta przyjaźń między starą panną i młodą kobietą daje efekt spojrzenia z perspektywy ich wieku, na postawy i postaci.

Dowiadujemy się od Mary, że miasto znajduje się pod panowaniem kobiet: „cokolwiek dzieje się z panami – tu ich nie ma”. Społeczeństwo jest wysoko zorganizowane: są reguły dobrych manier i rytuały, które muszą być przestrzegane, jest „kodeks postępowania” i każdy ma rozwinięte przekonanie - co wypada, a czego robić nie wypada.

Mary zapewnia unikalny punkt widzenia kogoś, kto nie jest obcym w mieście, a jednak jest na tyle daleki od cranfordzkiego dnia codziennego, że może o nim swobodnie opowiadać. Ona opowiada nam o samym mieście i o życiu kobiet, włączając w to relacje o różnych dziwactwach i takich pomysłach, jak ściganie się z promieniami słońca w przykrywaniu dywanu gazetą, żeby nie wyblakł.
Panna Matty Jenkyns jest wspomniana jako osoba, u której Mary Smith zamieszkuje w czasie swoich wizyt w Cranford. Aby lepiej zrozumieć charakter panny Matty, warto przyjrzeć się jej siostrze, Deborze. Mary mówi o niej: „Miss Jenkyns… wyglądała na kobietę o silnym charakterze, chociaż z pogardą odrzuciłaby nowoczesny wygląd, że kobiety są równe mężczyznom. Równe, doprawdy! Wiedziała dobrze, że ich przewyższają”. Panna Jenkyns jest kobietą, która ma własny pogląd na wszystko i przekazuje go innym. Deborah Jenkyns jest największą zwolenniczką kodeksu grzeczności – ma własne zasady dotyczące prawie wszystkiego i narzuca je młodszej, i bardziej podatnej na wpływy, siostrze, Pannie Matty.

Obserwując charakter panny Matty, Mary mówi: “Panna Matilda Jenkyns… pisywała przyjemne, życzliwe listy i czasami odważała się wypowiadać na jakiś temat własne zdanie, lecz potem zwykle opamiętywała się nagle i albo prosiła, żebym nie wspominała o tym, bo Debora sądzi na ten temat co innego, a ona przecież wie lepiej, albo dodawała post scriptum w tym sensie, że po napisaniu powyższego omawiała tę sprawę z Deborą i jest przekonana, że… (Tu następowało zazwyczaj odwołanie każdego sądu, zawartego w liście)”.

W rezultacie panna Matty nie robiła niczego, co by mogło być nie akceptowane przez jej siostrę. To podporządkowanie opinii siostry trwa dalej, po śmierci Debory, być może jest ono nawet większe, niż kiedy żyła. Dochodzi nawet do tego, że panna Matty powstrzymuje się przed poślubieniem starego dżentelmena, którego zawsze kochała, ponieważ „nie był na tyle dżentelmenem, aby mógł spodobać się pastorowi i pannie Jenkyns”. To niewyobrażalne dla Mary: przecież to nie ojciec panny Jenkyns miał poślubić ukochanego panny Matty, więc nie miał prawa wpływać tak drastycznie na jej decyzję.

W tym przypadku, niezależność i samodzielność natury Mary Smith rodem z Drumle, buntuje się przeciw myśli o wtrącaniu się kogokolwiek w jej osobiste i życiowe decyzje. Jednak związek panny Matty z Mary pomaga jej wyjść w jakimś stopniu z cienia Debory i w końcu pozwala, by jej służąca Marta miała „chłopaka” (na co Debora nigdy by nie pozwoliła) i spotykać się z mężczyzną, którego kocha.

Jeszcze jedna zabawna scenka - obiad panny Matty z jej dawną miłością, panem Holbrookiem pokazuje jasno zdolność młodości do przystosowania się, a wieku do oporu. Dylemat dotyczy groszku: czy pozostawić go nietkniętym, bo „na pewno spadałby między zębami widelca” czy pójść przykładem pana Holbrooka i jeść go z użyciem noża.

Mary nie jest przywiązana do tak ścisłych reguł zachowania, jak cranfordzkie damy i nie zawaha się przyjąć tego nowego sposobu jedzenia groszku. Jej starszym towarzyszkom „brakowało odwagi, by zrobić rzecz tak nie comme il faut i [..] groszek zszedł ze stołu niemal nie tknięty”. Po udanym obiedzie, pan Holbrook proponuje spacer, ale tylko Mary ośmiela się mu towarzyszyć i pozwolić, by jej sukienka stała się wilgotna i zabrudzona, a ostrożne starsze kobiety pozostają w domu.

Podczas pobytu w Cranford, młodość Mary Smith objawia się w okazjonalnych komentarzach albo działaniach, podobnych do tych powyżej, ale ona także dostosowuje się do towarzystwa starszych kobiet, w tym co dotyczy jej samej.

Na początku, kiedy Mary przyjeżdża świeżo z Drumle jest trochę krytyczna wobec cranfordzkich zwyczajów, ale stopniowo staje się bardziej tolerancyjna i nawet je akceptuje. Nawet przyznaje się do swojego dziwactwa zbierania sznurków i gumek. Jednak ten fragment zwierzeń następuje w połowie książki, gdy Mary odgrywa aktywniejszą rolę w akcji, pisząc sekretne listy do człowieka, który, jak podejrzewa, jest zaginionym bratem panny Matty, Peterem.

Mary może wziąć większy udział w zdarzeniach dopiero po śmierci Debory Jenkyns, kiedy mocno zorganizowane społeczeństwo Cranford nieco się rozluźnia. Do tego czasu jest traktowana bardziej jako dziecko niż dojrzała kobieta i pewnego wieczoru znajduje się na spotkaniu pań, gdzie przyniesiono jej trochę „literatury pod postacią paru pięknie oprawnych egzemplarzy przeglądu mody sprzed dziesięciu czy dwunastu lat… [bo] młodzież lubi oglądać obrazki”.

Być może w ich własny sposób starsze panny z miasteczka są zbiorową figurą matki dla Mary Smith i ona staje się dzieckiem tak wielu starszych panien. W czasie każdej relacji dziecko-rodzic dziecko uczy się wielu rzeczy od rodziców, ale ma własne doświadczenia, które kształtują jego charakter na coś podobnego i jednocześnie innego od rodziców. W ten sposób, Mary przyjmuje wiele ze zwyczajów kobiet z Cranford, ale łączy je ze zwyczajami z Drumle.

To nie jest jednobiegunowy proces - kiedy Mary uczy się od swoich tradycjonalistycznych, przybranych matek, one także zmieniają się dzięki jej obecności. Znowu jest to przykład panny Matty, który wyraźnie pokazuje różnicę, spowodowaną jej bliską przyjaźnią z Mary Smith.

Kiedy miejski i okręgowy bank pada, a panna Matty jest zrujnowana, godzi się z sytuacją, sprzedaje swoje własności i wynajmuje mały pokój. Mary nie chce o tym słyszeć i nie ustępuje, dopóki nie przyjdzie jej do głowy pomysł o podjęciu jakiejś pracy przez pannę Matty, żeby mogła zarabiać pieniądze. Kiedy decyzja o sprzedawaniu herbaty zostaje podjęta, panna Matty jest „wstrząśnięta, ale nie dlatego, żeby uważała to za zajęcie niegodne osoby z jej sfery, lecz po prostu nie dowierzała, że starczy jej sił na pracę w tej nowej dla niej roli”.

Wrodzona nieśmiałość panny Matty nie zmienia się, ale tym razem ona nie rozważa, co jej siostra o tym by myślała, ale pozwala się kierować troskliwym dążeniem oraz biznesowym wyczuciem Mary Smith, która przybywa z Drumle, aby pomóc podstarzałej kobiecie. Jednak panna Matty ma ostatnie słowo, ponieważ upewnia się, że inny handlarz herbatą w Cranford nie będzie zmartwiony, że ona także zamierza się tym zajmować.

W tej historii społeczności starszych panien jest podkreślone „tam i tu” dzięki pojawieniu się w miasteczku młodej kobiety czy mężczyzny w jakimkolwiek wieku, następuje stopniowe mieszanie się staromodnych wartości współdziałania z nowoczesnym akcentem na indywidualizm.

Kiedy Mary Smith przynosi własną wiedzę z Drumle do wiejskiego miasteczka uczy się zachowania według zasad dawnej wiktoriańskiej Anglii, tak więc staje się ucieleśnieniem obu tych wartości: kapitalistycznych i komunalistycznych (Rosenthal). To być może dlatego damy wypełniają obowiązki matki wobec Mary, podczas gdy ojciec jest oddzielony od córki, zbyt zajęty zdobywaniem pieniędzy. […] Nie oznacza to, że Mary jest świadoma zmian zachodzących w jej zachowaniu i zwyczajach, dalekich od Drumle i bliskich cranfordzkim obyczajom.

Tłumaczenie: Gosia
Fragmenty powieści w tłumaczeniu Aldony Szpakowskiej, z jedynego wydania polskiego. [Warszawa: Czytelnik, 1970 r.]

Źródło:
"ELIZABETH GASKELL: GROWING HEROINES" by Elizabeth Malcolm, English Literature Senior Thesis - Hartwick College, January 1997

piątek, 6 marca 2009

Cranford


Pięcioodcinkowy miniserial telewizji BBC "Cranford" został nakręcony na podstawie trzech powieści Elizabeth Gaskell: "Cranford", "Dr Harrison`s Confessions" i "My Lady Ludlow".

Obsada: Eileen Atkins (Miss Deborah), Judi Dench (Miss Matty Jenkyns), Lisa Dillon (Mary Smith), Francesca Annis (Lady Ludlow), Alex Etel (Harry Gregson) Emma Fielding (Miss Galindo), Deborah Findlay (Miss Tomkinson), Michael Gambon (Mr. Holbrook), Philip Glenister (Mr. Carter) Selina Griffiths (Caroline Tomkinson), Lesley Manville (Mrs Rose) Joe McFadden (Dr. Jack Mashland), Julia McKenzie (Mrs Forrester), Kimberley Nixon (Sophy Hutton), Frank Harrison (Simon Woods), Imelda Staunton (Miss Pole).

Z trzech wspomnianych powyżej powieści, na język polski przetłumaczono jedynie pierwszą pod tytułem "Panie z Cranford". To bardzo pogodna książka, napisana z humorem, opowiadająca o życiu w małym handlowym miasteczku i ludziach z ich zaletami i wadami.

Akcja filmu rozgrywa się w Anglii w latach 40. XIX wieku, gdy małe miasteczko Cranford, w hrabstwie Cheshire, zamieszkałe głównie przez kobiety, staje w obliczu zmian. Film oddaje ducha książki, cała opowieść jest i smutna i pogodna jednocześnie. Potrafi rozbawić i rozczulić do łez. Jest uroczy i bezpretensjonalny. Wzruszające są postaci i postawa ludzi w obliczu trudnych, przełomowych chwil.

Ten serial jest w rzeczywistości dość smutny, oczywiście są przebłyski humoru, są zabawne sceny: w pierwszej części np. historia z kotem, który połknął cenną koronkę, w drugiej: historia z biedną krówką, w trzeciej strach przed włamaniami, w czwartej zabawne, ale i tragiczne dla doktora Harrisona miłosne nieporozumienie. Ale odcinki kończą się raczej smutno i pozostawiają może trochę pogodzoną z życiem, ale jednak melancholię.

A jednocześnie trudno się rozstać z bohaterami, tak łatwo się do nich przyzwyczaić. Każdy z nich ma urok i jest na swoim miejscu. To dobrze, że nie są tacy piękni i wymuskani (poza śliczną Sophy), bo to gwarantuje ich charakterystyczność. Z dużą dozą pogodnego, życzliwego humoru są pokazane panie zamieszkujące Cranford: siostry Matty i Deborah Jennings, rozplotkowana panna Pole, czy zabawna ale i wzruszająca do łez pani Forrester.

Bardzo subtelnie, delikatnie i z wyczuciem poprowadzony jest wątek dawnej, niespełnionej miłości - pięknie tu zagrali Michael Gambon i Judi Dench. Wielu wzruszeń może dostarczyć wątek chłopca - Harry`ego Gregsona, nad którym opiekę przejmuje zarządca Lady Ludlow - pan Carter. No i jest też prawdziwa miłosna historia z doktorem Harrisonem i Sophy Hutton w rolach głównych.

Polubiłam ten film, ale z pewnością wiem, że ktoś może powiedzieć, że niewiele się w nim dzieje. Mnie się jednak podoba ten klimat angielskiej prowincji i ci bohaterowie, właśnie tacy jacy są, z ich słabostkami, ale i poświęceniem, gdy sytuacja tego wymaga. Ten serial może dostarczyć wielu pięknych wzruszeń.
Bardzo go polecam!

Panie z Cranford


"A więc przede wszystkim Cranford jest we władaniu Amazonek; kobiety rządzą we wszystkich domach o nieco wyższym czynszu. Jeżeli jakaś małżeńska para przybędzie do miasta na stałe, dżentelmen, w ten czy inny sposób, znika.
Albo wypłasza go fakt, że na wieczornych przyjęciach on jeden reprezentuje płeć brzydką, albo tłumaczy jego nieobecność służba w pułku lub na okręcie czy też zaangażowanie sprawami handlowymi, zmuszające do spędzania wszystkich dni tygodnia w wielkim handlowym mieście Drumble, położonym przy linii kolejowej i odległym od Cranford zaledwie o dwadzieścia mil.
Jednym słowem, cokolwiek dzieje się z panami - tu ich nie ma. Bo i cóż by mogli tu robić, gdyby pozostali? Nasz doktor objeżdża pacjentów w promieniu trzydziestu mil i sypia w Cranford, ale nie każdy może być doktorem.".


Tak zaczyna się powieść Elizabeth Gaskell "Panie z Cranford" (oryg. Cranford), po polsku wydał ją w 1970 r. Czytelnik, a przetłumaczyła ją Aldona Szpakowska. Jak mówi tekst na zakładce tego wydania: W tej "idylli prozą" pani Gaskell kreśląc dzieje paru zwykłych osób, ukazuje atmosferę małego prowincjonalnego miasteczka - z lekkim przymrużeniem oka i z dobrotliwym humorem odkrywając przed nami radości i smutki, małe intrygi i drobne tajemnice tego światka, na który spogląda serdecznym i rozbawionym wzrokiem".

To książka pogodna, pełna nostalgicznego ciepła, pisarka posługuje się subtelnym i, jak to określono świetnie, "dobrotliwym humorem", kreśląc życie angielskiej prowincji i małomiasteczkowej społeczności, z jego wadami i zaletami, z jego śmiesznostkami i wielkością. Robi to z dużym taktem i wyczuciem.

Bohaterami są starsze panie, które dzielnie stawiają czoła przybyszom z zewnątrz i, co za tym idzie, - "nowemu", starając się zachować etykietę i nie zmieniać odwiecznych tradycji. Na codzień zachowują pozory, trzymają się narzuconych rygorów, związanych z tym, co wypada, a co nie, a jednak, gdy trzeba potrafią dać z siebie to, co najlepsze.

Przykładem niemal symbolicznym jest scena rytuału kosztowania pomarańczy:
„Kiedy zjawiły się pomarańcze, zachowywano dziwny ceremoniał. Panna Jenkyns nie lubiła krajać owocu, bo jak mówiła, sok wycieka nie wiadomo gdzie; w istocie więc, jedynym dobrym sposobem jedzenia pomarańcz jest ich ssanie (tylko zdaje się, użyła jakiegoś bardziej eleganckiego słowa), jednakże ta czynność nieprzyjemnie kojarzyła się z tym, co często przydarza się niemowlętom, toteż w sezonie pomarańczy panna Jenkyns i panna Matylda po obiedzie wstawały od stołu, brały w milczeniu po jednym owocu i wycofywały się w zacisze własnego pokoju, aby tam użyć sobie na ssaniu pomarańczy”.

Czy ten fragment: „ Stroje pań cechuje całkowita niezależność od mody. Powiadają: „Cóż to ma za znaczenie, jak się ubieramy tutaj, gdzie nas każdy zna?” A kiedy wyjeżdżają z domu, ich rozumowanie jest równie logiczne: „Cóż to ma za znaczenie, jak się ubierzemy tam, gdzie nikt nas nie zna?” Suknie ich są, na ogół rzecz biorąc, z materiałów dobrych, choć niepięknych, ale zaręczam, ostatni rękaw wydęty jak udziec barani, ostatnią obcisłą i skąpą spódnicę, noszoną w Anglii, oglądano właśnie w Cranford i spoglądano na nią bez uśmieszków”.

Takich przykładów jest wiele. Mnie najbardziej wzruszają dwa wątki: romans sprzed lat między panem Halbrookiem i panną Matyldą Jenkyns oraz sekwencja o tym jak zubożała panna Matylda musiała sprzedawać herbatę.

Opisywane przez Gaskell miasteczko przypominało Avonlea z "Ani z Zielonego Wzgorza" choć powieść jest pisana w pierwszej osobie i z punktu widzenia samej autorki czyli kogoś kto w tym mieście już nie mieszka, a tylko przyjeżdża czasem z wizytą, tak jak narratorka, Mary Smith.

Wiktoriańskie miasto przemysłowe i jego mieszkańcy

W 2005 roku ukazała się publikacja „Miasto. Przestrzeń, topos, człowiek” pod redakcją naukową Adriana Glenia. Według zamieszczonej notki, została „zredagowana przez środowisko polonistyczne i anglistyczne Uniwersytetu Opolskiego jako pokłosie konferencji młodych pracowników nauki (pt. Nasze przestrzenie. Figura miasta w kulturze i literaturze XX wieku”), która miała miejsce w Instytucie Filologii Polskiej (27-28 października 2003), duża część tekstów także powstała odeń niezależnie, jako rezultat seminariów prowadzonych przez zainteresowane tematem osoby”.

Znalazłam w tym tomiku artykuł dr hab. Ilony Dobosiewicz: Wiktoriańskie miasto przemysłowe i jego mieszkańcy w powieści Elizabeth Gaskell „North and South”, który mnie zainspirował do przygotowania tego wpisu, oczywiście pozwolę sobie odnieść się do tego artykułu, przytoczyć najważniejsze tezy i dodać co nieco od siebie.

Autorka zalicza powieść Gaskell do nowego gatunku literackiego w Anglii lat 40. i 50. XIX w. - powieści przemysłowej (to pojęcie wprowadzone przez Herberta Sussmana), do której należą także takie utwory, jak „Shirley” Charlotte Bronte, „Ciężkie czasy” Charlesa Dickensa czy inna powieść Gaskell – „Mary Barton”. Według Sussmana, powieść industrialna mówi o relacjach pomiędzy robotnikami a właścicielami fabryk, często obecny jest w tego typu powieściach motyw podróży – związany niejako z eksploracją nieznanych sobie terenów – dodam tu, że z jednej strony przez osoby ze środowisk wiejskich i mieszczańskich, które niewiele dotąd o życiu robotników wiedziały, ale z drugiej strony – przez robotników, którzy próbowali walczyć o swoje prawa (np. w powieści „Mary Barton” robotnicy odbywają podróż do Londynu).

Także w powieści „North and South” obecny i ważny jest topos podróży – odbywa ją w sensie dosłownym, a także symbolicznym sama bohaterka, Margaret Hale. Jednak początkowo zmiana w jej życiu jest narzucona z zewnątrz, nie ona o tym decyduje. To decyzja ojca, który odmawia złożenia przysięgi na Book Common Prayer, co powoduje, że rodzina Hale`ów musi opuścić probostwo w rolniczym Helstone na południu Anglii i przenieść się do przemysłowego miasta na Północy – Milton (w rzeczywistości Manchester, który w XIX wieku zyskał sobie miano najpotężniejszego mocarstwa przemysłowego w ówczesnej Europie, zwany "cottonpolis" (bawełniane miasto) lub warehouse city (miasto-magazyn) był najpotężniejszym producentem bawełny w świecie i odegrał pierwszorzędną rolę w czasach rewolucji przemysłowej, jednocześnie to tutaj wzrastały myśli i ruchy społeczne tego okresu).

Margaret Hale godzi się z losem, przyjmuje ze spokojem tę zmianę, choć życie w mieście wydaje się na początku bardzo trudne, a sami mieszkańcy chłodni, twardzi, skoncentrowani na pracy i obojętni wobec siebie, a nawet wrodzy. Robotnicy wydają jej się jedną, szarą masą, miasto przytłacza ją ciężką atmosferą. Kłęby gęstego dymu z kominów powodują, że nad miastem unosi się mgła, a w powietrzu jest pył, który osiada na domach i wszystkich przedmiotach.

Autorka artykułu opisuje, jakim dla Margaret szokiem był przyjazd do Milton. Przyzwyczajona do życia na wsi, blisko natury, musi opuścić swoje ukochane rodzinne Helstone, by pojechać do miejsca, które jest jego zaprzeczeniem. Przyzwyczajona do interpretacji zjawisk przy pomocy pojęć pochodzących ze świata przyrody, Margaret mylnie bierze kłąb dymu unoszący się z kominów nad miastem za chmurę niosącą deszcz, podobnie zresztą jak „wielookienne budynki fabryczne” porównuje w myślach do kurników.

Świat natury ustępuje tu jednak wytworom przemysłu, ulegają zmianie wrażenia zmysłowe: „Bliżej miasta powietrze miało nikły smak i zapach dymu, być może było raczej pozbawione woni trawy i ziół, niż miało jakiś wyraźny smak czy zapach.”

Ważne jest także opisywane przez Gaskell, towarzyszące bohaterom rzuconym w to odmienne od znanego sobie środowisko, poczucie przytłoczenia nieznanym sobie miejscem i panującym tu pośpiechem: „wielkie załadowane wozy blokowały niezbyt szerokie arterie”, „ludzie tłoczyli się na ścieżkach”, „w bocznych ulicach znajdowało się wiele fabryk, z których dwa czy trzy razy dziennie wylewały się strumienie mężczyzn i kobiet”.

Jak pisze Ilona Dobosiewicz, ludzka aktywność w mieście wydaje się w pełni skoncentrowana na osiągnięcie konkretnego materialnego celu, wszyscy się gdzieś pieszą i nie zwracają uwagi na otoczenie. Ludzie wydają się obojętni wobec siebie.

To z pewnością mogło rodzić u nowych przybyszów poczucie zagrożenia. Organizacja miasta także jest odmienna od świata przyrody z jego nieregularnością, ulice Milton były proste, zabudowane „regularnymi małymi ceglanymi domami”, niemal mechaniczne. Człowiek wydaje się tylko trybikiem potężnej maszyny, która może niemal zmielić go na popiół, taki właśnie los spotyka Bessy Higgins, która jest ofiarą pracy w przędzalni, o czym będzie mowa później.

Margaret jest przytłoczona Milton, czuje się w mieście źle i obco, ale zmienia się to z chwilą, gdy „znajduje jakiś osobisty cel”, gdy spotyka na ulicy robotnika, a potem zaprzyjaźnia się z jego córką – odwiedzając rodzinę Higginsów w robotniczej dzielnicy, odbywa swoją kolejną podróż – poznaje życie ludzi, których dotąd spotykała jedynie przelotnie na ulicy.

Młoda kobieta, która zna jedynie życie rolniczego południa oraz zamożnego londyńskiego mieszczaństwa odkrywa zupełnie sobie dotąd nieznany świat – życie robotników przemysłowego miasta, który muszą walczyć o byt, których nękają głód i choroby – jej przyjaciółka Bessy Higgins umiera w końcu na pylicę bawełnianą (włókienniczą, bawełnicę).

Choroba ta, po raz pierwszy medycznie opisana w 1860 roku, występuje u pracowników przemysłu tekstylnego, powstaje pod wpływem długotrwałego wdychania pyłu bawełnianego. Jest to rodzaj alergii błony śluzowej oskrzeli na ten pył, objawiający się dusznością, uczuciem ściskania w klatce piersiowej oraz kaszlem. To choroba związana z rozwijającym się przemysłem, który prócz niesamowitego rozwoju niósł za sobą także zagrożenia.

Jednak sami fabrykanci, tacy jak Thornton, wydają się rozumieć, że muszą myśleć o zdrowiu swych pracowników, co leży także w ich interesie – montują więc w fabrykach koła – rodzaj filtrów, które mają zapobiec wchłanianiu przez robotników śmiercionośnych bawełnianych pyłów.

Gaskell wprowadza do swojej fabuły postać Bouchera, człowieka, który znajduje się w jeszcze gorszej sytuacji niż Higginsowie - „mieszka w sąsiedniej sieni z chorą żoną i ośmioma dzieciakami, z których żadne nie jest jeszcze w takim wieku, by mogło pracować”, jego żona nie ma chleba dla siebie, ale dlatego że nie może znieść widoku głodujących maluchów”. Boucher mówi do Higginsa: „Pięć szylingów na tydzień może wystarczać dla ciebie, przy dwóch osobach do wykarmienia, z których jedna może łatwo sama zarobić na siebie, ale dla nas to głodówka”.

Pan Hale odwiedza Boucherów i tak mówi o życiu w mieście: „z trudem potrafię porównać jeden z tych domów z naszymi domkami w Helstone. Widziałem tu meble, których nasi robotnicy rolni nigdy by nie kupili, i zwykłe jedzenie, które oni skłonni są uważać za luksusowe, ale w końcu dla tych rodzin nie ma innego źródła utrzymania – teraz, gdy nie mają swoich zwykłych tygodniowych pensji – poza lombardami. Trzeba nauczyć się innego języka i inną miarą oceniać wszystko tutaj, w Milton”.


Wśród nowych zagrożeń w przemysłowym mieście jest także groźba strajków i rozruchów, które były wynikiem wzrastającej świadomości społecznej robotników i ich determinacji, ale także słabości nowej gałęzi przemysłu, jaką było przędzalnictwo, które musiało walczyć z tańszą konkurencją i znajdowało z trudem rynki zbytu dla swoich wyrobów. Z tym problemem musi borykać się John Thornton, ambitny fabrykant, dzierżawca przędzalni, który doszedł do majątku własnymi rękami i może powiedzieć z czystym sumieniem, że zawdzięcza to tylko własnej pracy. Strajk powoduje, że aby sprostać zamówieniom musi zatrudnić pomoc z zewnątrz – sprowadza Irlandczyków, co wywołuje rozruchy w mieście, wściekli robotnicy Thorntona wdzierają się na teren jego fabryki, rozlewowi krwi zapobiega dopiero interwencja Margaret, która przypłaca to raną głowy - rzucony przez jednego w robotników kamień, który miał dosięgnąć Thorntona, trafia właśnie ją, gdy kierując się zasadami chrześcijańskimi stanęła między podburzonym tłumem a fabrykantem.

Margaret, wiedząc jak żyje Boucher i jemu podobni, potrafi zrozumieć motywy działania robotników i ich determinację: „byli jak Boucher, z głodującymi dziećmi w domach, liczący na ostateczne zwycięstwo w swych staraniach o wyższe pensje i rozwścieczeni ponad miarę odkryciem, że sprowadzono Irlandczyków, którzy ograbią ich z okruchów chleba”. Życie w przemysłowym mieście przypomina twardą i bezlitosną walkę o byt.


Strajk jest zakończony, ale Thornton musi pokonać długą drogę, poznać „swoich ludzi”, zaprzyjaźnić się z robotnikiem, by zacząć „po ludzku” zarządzać fabryką. Jednak w momencie, gdy wydaje się, że jego eksperyment społeczny się powiódł, a robotnicy zaczynają mu ufać, następuje krach - rynek bawełny był wówczas słaby i reagował mocno na wszelkie wahania. Thornton traci wszystko, ale pozostaje z ambicjami na przyszłość, ale teraz już ma za sobą robotników, którzy widzą w nim uczciwego „pana” i podpisują petycję, że chcą dla niego pracować, jeśli znowu będzie mógł zatrudnić ludzi i rozpocząć produkcję.

Ci dwaj bohaterowie – dziewczyna z Południa, córka pastora, Margaret Hale i fabrykant z Północy, „self-made man”, John Thornton odbywają jeszcze jedną podróż - w głąb siebie, weryfikując własną świadomość, i w stronę innej osoby, niejako wychodząc jej naprzeciw (czego symbolem jest znane z adaptacji filmowej końcowe spotkanie dwojga kochanków na peronie w połowie drogi między Londynem i Milton) , bowiem najpierw poznają poglądy drugiej strony, spierają się, ona zarzuca mu brak humanitaryzmu (chodzi o stosunek do robotników), on jej – nieznajomość zasad panujących w handlu i przemyśle, jednak w końcu każde z nich modyfikuje swoje poglądy - ona pozbędzie się sielankowego wyobrażenia życia na Południu, zda sobie sprawę z jałowości życia londyńskich krewnych oraz doceni zalety ludzi z Milton, w tym zakochanego w niej Thorntona, a on z fabrykanta skoncentrowanego na własnych ambicjach i misji związanej z rozwijaniem nowej gałęzi przemysłu przemieni się w kogoś, kto będzie kierował fabryką zgodnie z zasadami chrześcijańskimi, który będzie w pracującym dla siebie robotniku widział człowieka, którego los nie będzie mu obojętny.

Ostatecznie to Margaret Hale, powierzając mu odziedziczony majątek i własną rękę, pomoże mu zrealizować te plany. Tak by przemysł był, według słów samej Gaskell: „A Great Engine for Good”.

Thornton pod koniec powieści mówi, że jest: "u ludzi potrzeba osiągnięcia wspólnego celu, który niezmiennie prowadzi do tego, że szukają możliwości i sposobów na to, żeby się wzajemnie rozumieć i poznawać ze sobą, a nawet zwyczajów czy sposobów przemawiania. Powinniśmy się lepiej rozumieć, a nawet ośmielam się powiedzieć, że więcej lubić nawzajem [...] Moim jedynym życzeniem jest mieć sposobność podtrzymania jakichś stosunków z robotnikami poza zwykłą „wypłatą gotówki”. A to może być poszukiwany punkt Archimedesa, z którego można poruszyć ziemię".

Margaret Hale ostatecznie pożegna swą młodość związaną z życiem na wiejskim Południu Anglii i zaakceptuje, mimo świadomości jego wad, przemysłowe północne miasto Milton i zwiąże z nim swą przyszłość, odnajdując swój cel w życiu, we wspólnej pracy z ukochanym dla dobra ogółu.


------------------------------------------------------------
1. Ilustracja pochodzi z czasopisma The Graphic - brytyjskiego tygodnika, ukazującego się od 1869 r.
2.Pracownicy przędzalni z okolicy Manchesteru 1851. Ilustracja pochodzi z The Illustrated London News
3. Fotos z filmu: Nicholas Higgins i Mary, jego córka
4. Fotos z filmu: Thornton i Margaret na tle zabudowań przędzalni