Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

piątek, 30 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 22

Rozdział 22

Byłem tchórzliwy. Wręcz bałem się powrotu do domu, ale w końcu musiałem tam wrócić. Zrobiłem wszystko, by uspokoić pana Morgana, ale on nie przyjmował pocieszenia. W końcu wyszedłem.

Zadzwoniłem do drzwi. Nie wiem, kto mi otworzył, ale sądzę, że była to pani Rose. Trzymałem chusteczkę przy twarzy i wymamrotałem coś o strasznym bólu zęba. Popędziłem do swojego pokoju i zaryglowałem drzwi. Nie miałem świecy, ale to nie miało znaczenia. Byłem bezpieczny. Nie mogłem spać, a kiedy wpadłem w coś w rodzaju drzemki, było to dziesięć razy gorsze, niż gdybym się przebudził. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy byłem zaręczony czy nie. Jeśli tak, to kim była ta dama?

Zawsze uważałem się za dość przeciętnego, ale z pewnością myliłem się. Muszę być fascynujący i przystojny. Kiedy tylko zaczęło świtać, wstałem, by to sprawdzić w lustrze. Nawet jeśli bardzo się starałem, nie mogłem dostrzec żadnej uderzającej urody w mojej okrągłej twarzy, z nieogoloną brodą i szlafmycą, wyglądającą jak błazeńska czapka. Nie! Muszę być zadowolony z tego, że jestem zwyczajny, ale za to sympatyczny. Wszystko to mówię ci w zaufaniu. Nie ma we mnie ani grama próżności.

Zasnąłem o poranku. Obudziło mnie stukanie do drzwi. To była Peggy. Trzymała w ręku kartkę. Odebrałem ją.
- Czy to nie jest list od panny Horsman? – zapytałem na poły żartobliwie, a na poły z najpoważniejszym strachem.
- Nie, proszę pana. Przyniósł to służący pana Morgana.

Otworzyłem liścik. Szybko przeczytałem treść:

„Mój drogi panie. Minęło prawie 20 lat, odkąd nie miałem urlopu. Stwierdziłem, że moje zdrowie wymaga odpoczynku. Mam do pana wielkie zaufanie i jestem pewien, że nasi pacjenci podzielają moje uczucia. Nie odczuwam zatem skrupułów, by wykonać mój naprędce powzięty zamiar udania się do Chesterton, by złapać wczesny pociąg do Paryża. Pozostanę tam prawdopodobnie około dwóch tygodni. Zatrzymam się w hotelu Meurice.
Z poważaniem
J. Morgan.
P.S. Być może będzie lepiej, gdy nie będzie pan mówił, dokąd dokładnie się udałem, zwłaszcza pannie Tomkinson.”


Zostawił mnie. On – po jednej tylko pogłosce – zostawił mnie, bym stawił pola trzem.

- Proszę przyjąć wyrazy szacunku od pani Rose. Już prawie dziewiąta. O tej godzinie będzie gotowe śniadanie, proszę pana.

- Proszę powiedzieć pani Rose, że nie będę jadł śniadania. Albo zjem tutaj - (bo byłem bardzo głodny). – Poproszę filiżankę herbaty i kilka tostów.

Peggy przyniosła tacę pod drzwi.
- Mam nadzieję, że pan nie jest chory, proszę pana? – zapytała grzecznie.
- Raczej nie. Poczuję się lepiej, gdy wyjdę na powietrze.
- Pani Rose jest tym zmartwiona. – dodała. – Wydaje się taka zasmucona.

Skorzystałem z okazji i wyszedłem bocznymi drzwiami do ogrodu.



Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

środa, 28 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 21

Rozdział 21

Pan Morgan wyglądał poważnie. Po minucie lub dwóch mruczenia i pochrząkiwania powiedział:
- Zostałem wezwany do panny Caroline Tomkinson, panie Harrison. Przykro mi to było usłyszeć. Boleję nad tym, że ta zacna dama wydawała mi się bardzo poruszona. Panna Tomkinson, która jest przygnębiona, powiedziała mi, że miała powody, by wierzyć, że pan jest przywiązany do jej siostry. Mogę zapytać, czy pan nie ma zamiaru jej poślubić?

Powiedziałem, że podobna myśl nie postała nawet w mojej głowie.
- Mój drogi panie – dodał pan Morgan nieco wzburzony. – Proszę by nie wypowiadał się pan tak zdecydowanie i gwałtownie. To jest uwłaczające dla płci, o której mówimy. W takim przypadku należy z szacunkiem odpowiedzieć, że pan nie ośmiela się żywić nadziei. Taki sposób zachowania jest powszechnie przyjęty i nie brzmi tak, jakby to był wyraźny sprzeciw.

- Nie mogę nic na to poradzić, proszę pana. Muszę prowadzić rozmowy w mój własny naturalny sposób. Nie mógłbym wyrażać się niegrzecznie o żadnej kobiecie, ale nic nie może skłonić mnie do poślubienia panny Caroline Tomkinson, nawet jeśli byłaby samą Wenus i Królową Anglii, w dodatku. Nie mogę zrozumieć, skąd ten pomysł.

- W istocie, proszę pana, myślę, że to jest bardzo jasne. Zajmuje się pan w tym domu bardzo prostym przypadkiem, który stanowi pretekst, by widzieć się i rozmawiać z tą damą.
- To ona szukała pretekstu, a nie ja! – odpowiedziałem gwałtownie.

- Proszę pozwolić mi kontynuować. Widziano pana klęczącego przed nią na kolanach – niewątpliwa szkoda, jak panna Tomkinson zauważyła. Przysłano najżarliwszą walentynkę i kiedy zadano panu pytanie, pan potwierdził, że przywiązuje znaczenie do podobnych gestów.

Zatrzymał się, ponieważ w swojej powadze mówił szybciej niż zwykle i zabrakło mu oddechu. Przerwałem mu moimi wyjaśnieniami.
- Nic nie wiem o walentynce.
- To pana pismo – odparł chłodno. – Powinienem być najgłębiej tym zmartwiony, gdyż nie sądziłem, że to możliwe w przypadku syna takiego ojca. Ale muszę powiedzieć, że to jest pana pismo.

Usiłowałem znowu mu tłumaczyć i w końcu udało mi się go przekonać, że byłem tylko niefortunnie, a nie umyślnie, winny zdobycia uczuć panny Caroline. Powiedziałem, że bardzo się starałem, to prawda, przyswoić ten sposób zachowania, który on mi rekomendował, pełen zrozumienia wobec wszystkich. Przypomniałem mu także kilka rad, których mi udzielał.

Dodał szybko:
- Ale mój drogi panie, nie mam pojęcia, jak to mogło doprowadzić do takiego rezultatu. „Flirtowanie”, jak określiła to panna Tomkinson. To mocne słowo, proszę pana. Mój sposób bycia był zawsze uprzejmy i współczujący, ale nigdy nie czułem, że wzbudzam jakiekolwiek nadzieje. Nigdy do mnie nie zgłaszano żadnych zastrzeżeń. Sądzę, że żadna z pań nigdy nie była do mnie przywiązana. Pan musi osiągnąć złoty środek, proszę pana.

Byłem wciąż zdenerwowany. Pan Morgan słyszał tylko o jednej, ale były trzy damy (włączając w to pannę Bullock), które miały nadzieję za mnie wyjść za mąż. Dostrzegł moje rozdrażnienie.
- Proszę się tak bardzo nie irytować z tego powodu, mój drogi panie. Byłem pewny od zawsze, że jest pan zbyt prawym mężczyzną. Z sumieniem, takim jak pańskie, mógłbym przeciwstawić się całemu światu.

Chciał mnie pocieszyć. Właśnie wahałem się, czy powiedzieć mu o wszystkich tych trzech problemach, gdy przyniesiono mu liścik. Od pani Munton. Pokazał mi go, a na jego twarzy widoczna była konsternacja.

„ Mój drogi panie Morgan. Muszę panu szczerze pogratulować szczęśliwych zaręczyn z panną Tomkinson, o których się właśnie dowiedziałam. Wszystkie poprzedzające okoliczności, o których nie omieszkałam wspomnieć przed chwilą pannie Horsman, zwiastują panu szczęście. Życzę panu, by błogosławieństwo towarzyszyło panu w jego małżeńskim życiu.
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Jane Munton”.


Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, on przecież tak gratulował sobie, że nie ma żadnych pogłosek na jego temat. Powiedział:
- Proszę pana! To nie temat do śmiechu. Zapewniam, że nie.

Nie mogłem nie zapytać, czy nie ma podstaw, by myśleć, że w tej pogłosce jest prawda.
- Prawda, proszę pana? To kłamstwo, od początku do końca. Nie lubię mówić zbyt zdecydowanie o jakiejkolwiek damie. Mam ogromny szacunek do panny Tomkinson, ale zapewniam pana, że prędzej poślubiłbym jedną z gwardii konnych Jego Królewskiej Mości. To by było właściwsze. Panna Tomkinson jest bardzo wartościową damą, ale jest doskonałym grenadierem.

Zdenerwował się, był wyraźnie niepewny. Zastanawiał się, czy to możliwe, by panna Tomkinson przyszła i poślubiła go „vi et armis” (1). Jestem pewien, że przemknęła mu przez głowę jakaś mglista myśl o porwaniu.

Wciąż jednak był w lepszej sytuacji niż ja, ponieważ był we własnym domu i pogłoska zaręczyła go jedynie z jedną damą, podczas gdy ja stałem jak Parys pomiędzy trzema rywalizującymi ze sobą pięknościami.

Z pewnością jabłko niezgody (2) zostało wrzucone do naszego małego miasta. Podejrzewałem wówczas to, co wiem teraz, że to dzieło panny Horsman, całkiem nieświadome - muszę jej oddać sprawiedliwość. Ale ona wykrzykiwała do trąbki panny Munton historię mojego zachowania wobec panny Caroline, a ta dama, opanowana myślą, że ja zaręczyłem się z panią Rose, wyobraziła sobie, że męski zaimek odnosi się do pana Morgana, którego widziała na popołudniowym spotkaniu z panną Tomkinson, gdy uspokajał ją w swój czuły i pełen szacunku sposób. Jestem pewien, że tak było.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. Vi et armis (łac.) – siłą.
2. Jabłko niezgody – w mitologii greckiej złote jabłko z napisem "dla najpiękniejszej. rzucone przez boginię Eris podczas wesela Tetydy i Peleusa. Stało się ono przyczyną sporu pomiędzy Herą, Afrodytą i Ateną. Konkurs piękności z polecenia Zeusa rozstrzygnął Parys. "Jabłko niezgody" oznacza przyczynę konfliktu, powód kłótni.

poniedziałek, 26 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 20

Rozdział 20

Tego popołudnia spotkałem na ulicy pana Bullocka. Byłem tak pogrążony w myślach o sprawie z panną Tomkinson, że minąłbym go bez zauważenia, gdyby nie zatrzymał mnie nagle, mówiąc, że musi ze mną porozmawiać. Sądziłem, że rozmowa będzie dotyczyła moich pięciu tysięcy funtów. Ale nie dbałem o nie teraz.

- Co ja słyszę? – powiedział surowym głosem. – Zaręczył się pan z panią Rose?
- Z panią Rose? – niemal wykrzyknąłem, chociaż było mi dość ciężko na sercu.
- Tak! Z panią Rose! – odparł poważnie.
- Nie jestem zaręczony z panią Rose – odpowiedziałem. – To jakaś pomyłka.
- Cieszę się, że to słyszę – powiedział. – Bardzo się cieszę. To wymaga jednak jakichś wyjaśnień. Złożono pani Rose gratulacje i uznano relację za prawdziwą. Wiele faktów to potwierdza. Kupił pan stoliczek do robótek, aby dać go przyszłej żonie i podarował go pan pani Rose. Jak pan to wyjaśni?

Powiedziałem, że nie roszczę sobie prawa do tego, by się tłumaczyć. Obecnie wiele rzeczy trudno wyjaśnić. A jeśli mógłbym podać wyjaśnienie, uważam, że nie muszę akurat podawać je jemu.

- Bardzo dobrze, proszę pana. Bardzo dobrze. – odpowiedział, czerwieniejąc. – Zadbam o to, by pan Morgan poznał opinię, jaką mam o panu. A według pana, jak można nazwać człowieka, który wchodzi do rodziny pod pretekstem przyjaźni i czerpie korzyści z tych stosunków, by zdobyć uczucia córki, a potem zaręcza się z inną kobietą?

Sądziłem, że wspomina pannę Tomkinson i odparłem po prostu, że mogę tylko powiedzieć, że nie jestem zaangażowany i że panna Tomkinson była w błędzie przypuszczając, że zalecałem się do jej siostry. Moje zachowaniem było podyktowane zwykłą uprzejmością.

- Panna Tomkinson! Panna Caroline! Nie rozumiem, o czym pan mówi! Czy jest jeszcze inna ofiara pańskiej perfidii? To o czym mówiłem, odnosi się do pańskich zalotów do mojej córki, panny Bullock.

Kolejna! Mogłem jedynie zaprzeczyć, tak jak w przypadku panny Caroline, ale powoli zacząłem wpadać w rozpacz. Może panna Horsman zgłosi się także jako ofiara moich czułych atencji? To wszystko wina pana Morgana, który pouczał mnie na temat tych pełnych szacunku manier. Ale jeśli chodzi o pannę Bullock, byłem ufny w swą niewinność. Naprawdę jej nie cierpiałem i powiedziałem to jej ojcu, chociaż w bardziej uprzejmy i wyważony sposób, dodając, że jestem pewien, że te moje uczucia ona podziela.

Spojrzał, jakby chciał mnie uderzyć szpicrutą. Pragnąłem mu oddać.
- Mam nadzieję, że moja córka ma dość rozumu, by panem wzgardzić. Mam taką nadzieję. To wszystko. Ufałem mojej żonie, która być może myliła się co do jej uczuć.

Więc on to wszystko usłyszał z ust żony. To wiele wyjaśniało i nieco mnie uspokoiło. Poprosiłem, by zapytał pannę Bullock czy kiedykolwiek sądziła, że w kontaktach z nią kierował mną jakikolwiek ukryty powód, poza tym co było zwykłą życzliwością (i nawet tego nie było, muszę dodać). Mogę się do niej odwołać.

- Dziewczęta – powiedział pan Bullock, trochę spokojniej – nie lubią przyznawać się do zawodów i rozczarowań. Uważam w związku z tym zeznanie mojej żony za prawdopodobnie bliższe prawdy niż słowa mojej córki. A żona mówi, że nie ma wątpliwości, że jeśli nawet nie jesteście zaręczeni, to rozumiecie się wzajemnie doskonale. Ona jest pewna, że Jemina jest głęboko urażona pańskimi zaręczynami z panią Rose.

- Raz na zawsze – nie jestem zaręczony z nikim. Kiedy pan zobaczy się ze swoją córką, dowie się pan prawdy od niej. Pożegnam pana.

Skłoniłem mu się w sztywny, wyniosły sposób i poszedłem w stronę domu. Ale kiedy dotarłem do własnych drzwi, przypomniałem sobie o pani Rose i tym wszystkim co pan Bullock powiedział, że ona potwierdziła prawdziwość pogłoski o moich zaręczynach.

Gdzie mógłbym się udać, by być bezpiecznym? Pani Rose, panna Bullock, panna Caroline – mieszkały jakby w trzech punktach równobocznego trójkąta, a ja byłem w centrum.
Mógłbym pójść do pana Morgana i wypić z nim herbatę. Tam, w każdym razie, byłem bezpieczny przed kimkolwiek, kto chciałby za mnie wyjść. Mogłem tam być tak profesjonalnie beznamiętny, jak tego pragnąłem, bez groźby nieporozumienia.
Ale tam także oczekiwała mnie sprzeczka.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

niedziela, 25 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 19

Rozdział 19

Wyszedłem ze smutkiem. W małym mieście takie wydarzenie z pewnością będzie komentowane i wyrządzi wiele szkody. Kiedy poszedłem do domu na obiad, byłem tak tą myślą przepełniony i przewidywałem tak wyraźnie, że będę potrzebował wkrótce obrońcy, który by postawił sprawę w odpowiednim świetle, że zdecydowałem się uczynić moją powiernicą dobrą panią Rose.

Nie mogłem jeść. Ona spoglądała na mnie czule i westchnęła, kiedy spostrzegła mój brak apetytu.
- Jestem pewna, że coś pana martwi, panie Harrison. Czy dałoby panu ulgę, gdyby pan zwierzył się jakiemuś współczującemu przyjacielowi?
Tego właśnie potrzebowałem.
- Moja droga, miła pani Rose – zacząłem. – Muszę pani to powiedzieć, jeśli pani zechce posłuchać.

Podniosła ekranik i trzymała go, tak jak wczoraj, między sobą a mną.
- Doszło do najbardziej niefortunnego nieporozumienia. Panna Tomkinson uważa, że zalecałem się do panny Caroline. Tymczasem, w rzeczywistości - mogę to pani powiedzieć, pani Rose – moje uczucia są ulokowane gdzie indziej. Być może pani to już odkryła?

Powiedziałem tak, ponieważ w istocie uważałem, że byłem zbyt zakochany, by ukryć moje przywiązanie do Sophy przed kimś, kto znał moje poczynania tak dobrze jak pani Rose.

Spuściła głowę i powiedziała, że chyba odkryła mój sekret.
- A zatem proszę tylko pomyśleć, w jak niefortunnym znajduję się położeniu. Czy mogę mieć jakąkolwiek nadzieję - och pani Rose – czy pani sądzi, że mam jakąś nadzieję…

Trzymała ekranik jeszcze bliżej swojej twarzy, a potem po chwili wahania powiedziała, że sądzi, że „Jeśli wytrwam… - z czasem … mogę mieć nadzieję…”
A potem nagle wstała i opuściła pokój.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

sobota, 24 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 18

Rozdział 18

Następnego ranka miałem, wcześniej uzgodnione, spotkanie z panem Bullockiem. Mieliśmy porozmawiać o legacie, który był wypłacany na moje ręce. Kiedy opuszczałem jego biuro, pełen bogactw, spotkałem pannę Horsman. Uśmiechnęła się nieco ponuro i powiedziała:
- Och, panie Harrison, muszę panu pogratulować, jak przypuszczam. Nie wiem, czy powinnam wiedzieć, ale skoro tak jest, muszę życzyć panu powodzenia. Bardzo miłej sumki także. Zawsze mówiłam, że powinien pan mieć pieniądze.

Więc dowiedziała się o moim legacie? Dobrze, to nie sekret, a każdy lubi być uważany za majętnego człowieka. Dlatego uśmiechnąłem się i powiedziałem, że jestem jej zobowiązany, ale gdybym mógł zmienić cyfry zgodnie ze swoim upodobaniem, mogłaby mi jeszcze bardziej gratulować.
Odpowiedziała:
- Och, panie Harrison, pan nie może mieć wszystkiego. Z drugiej strony, z pewnością jednak mogłoby być lepiej. Pieniądze są wielką rzeczą, gdy się je znajduje. Krewny zmarł w odpowiednim momencie, muszę powiedzieć.
- On nie był krewnym – odpowiedziałem – tylko bliskim przyjacielem.
- Ojej! Myślałam, że to był brat! Dobrze więc. W każdym razie zapis jest bezpieczny.
Życzyłem jej dobrego dnia i odszedłem.

Wkrótce zostałem wezwany do panien Tomkinson.
Panna Tomkinson przyjęła mnie, siedząc z poważną miną. Wszedłem, będąc w swobodnym nastroju, ale czułem się tam zawsze nieswojo.
- Czy to prawda, co słyszałam? – zapytała jak inkwizytor.

Pomyślałam, że nawiązuje do moich pięciuset funtów, więc uśmiechnąłem się i odparłem, że sądzę, że tak.
- Czy pieniądze są dla pana tak ważne, panie Harrison? – zapytała mnie znowu.

Powiedziałem, że nigdy o nie bardzo nie dbałem, poza tym, że mogą pomóc zrealizować jakiś plan na życie, a potem, ponieważ nie podobało mi się jej poważne traktowanie tej sprawy, dodałem, że chciałbym, żeby każdy czuł się dobrze. Chociaż oczywiście oczekiwałem, że ktoś zachoruje i mnie wezwą.

Panna Tomkinson wyglądała na bardzo poważną i smutną. Odpowiedziała:
- Caroline bardzo źle się czuje. Ma dawne kołatanie serca, ale oczywiście to nic dla pana nie znaczy.

Powiedziałem, że jest mi bardzo przykro. Ona ma słabe serce, o tym wiem. Czy mógłbym ją zobaczyć? Może będę mógł coś dla niej zrobić.

Usłyszałem, jak mi się wydaje, że panna Tomkinson szepnęła cicho do siebie, że jestem nieczułym oszustem. Potem powiedziała głośniej:
- Zawsze byłam nieufna wobec pana, panie Harrison. Nigdy pan mi się nie podobał. Błagałam cały czas Caroline, by nie miała do pana pełnego zaufania. Przewidywałam, jak to może się skończyć. A teraz, obawiam się, jej drogocenne życie zostanie poświęcone.

Prosiłem, by się nie trapiła, ponieważ najpewniej jej siostra nie czuje się tak źle. Czy mogę ją zobaczyć?
- Nie! – odpowiedziała krótko, wstając, jakby chciała mnie odpędzić. – Było już zbyt wiele tych widzeń i wizyt. Według mnie, pan nie powinien jej już nigdy zobaczyć.

Skłoniłem głowę. Oczywiście byłem rozdrażniony. Taka odprawa mogła narazić na szwank moją medyczną praktykę i to właśnie wtedy, gdy najbardziej zależało mi na tym, by ją rozwinąć.
- Nie ma pan nic na swoje usprawiedliwienie? Żadnych przeprosin?

Odparłem, że zrobiłem wszystko co mogłem i nie czuję, że jest jakiś powód do przeprosin. Życzyłem jej dobrego dnia. Nagle ona wystąpiła do przodu.
- Och, panie Harrison – powiedziała. – Jeśli naprawdę kocha pan Caroline, proszę nie pozwolić, aby tych kilka nędznych groszy sprawiło, że pan ją opuści dla innej.

Oniemiałem z zaskoczenia. Kochać pannę Caroline! Kochałem pannę Tomkinson o wiele bardziej, a jej nie lubiłem.

Kontynuowała:
- Oszczędziłam prawie trzy tysiące funtów. Jeśli pan sądzi, że jest pan zbyt biedny, by żenić się, nie mając pieniędzy, ja dam to wszystko Caroline. Jestem silna i mogę pracować, ale ona jest słaba. To rozczarowanie ją zabije.

Nagle usiadła i zakryła twarz rękoma. Potem podniosła głowę.

- Pan się opiera, jak widzę. Proszę nie sądzić, że mogłabym nakłaniać pana, ze względu na siebie. Ale ona jest pogrążona w tak wielkim smutku.

A teraz głośno płakała. Próbowałem tłumaczyć, ale nie chciała słyszeć, tylko wciąż powtarzała:
- Proszę opuścić dom, proszę pana! Proszę opuścić dom!

Jednak to usłyszała:
- Nigdy nie żywiłem cieplejszych uczuć, poza szacunkiem, wobec panny Caroline. I nigdy nie okazałem żadnych innych uczuć. Nigdy nawet na chwilę nie pomyślałem, że mogłaby być moją żoną, więc nie dałem powodu swoim zachowaniem, by wyobrażała sobie, że miałem jakikolwiek podobny zamiar.
- Miarka się przebrała! – wykrzyknęła. – Niech pan natychmiast opuści ten dom!


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

wtorek, 20 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 17

Rozdział 17

To było kilka dni po wyprzedaży. Siedziałem właśnie w gabinecie lekarskim. Służąca, jak przypuszczam, musiała zostawić nieco uchylone składane drzwi.

Przyszła pani Munton, by złożyć wizytę pani Rose. Ta pierwsza była nieco głucha, więc słyszałem słowa tej drugiej damy, gdyż musiała mówić bardzo głośno, by zostać usłyszaną. Przywitała ją słowami:
- To wielka przyjemność, pani Munton, tak rzadko pani czuje się na tyle dobrze, by wyjść na zewnątrz.

Spoza drzwi słychać było mamrotanie.

- Och, bardzo dobrze, dziękuję pani. Proszę usiąść, a potem może pani podziwiać mój nowy stoliczek do robótek, prezent od pana Harrisona.

Znowu usłyszałem mamrotanie.
- Kto to pani powiedział? Panna Horsman? Och, tak, to na pewno panna Horsman.
Mamrotanie i mamrotanie.
- Nie całkiem panią rozumiem.
Mamrotanie i mamrotanie.
- Nie rumienię się, jak przypuszczam. Naprawdę nie jestem świadoma, co pani ma na myśli.
Mamrotanie, mamrotanie.
- Och, tak. Panu Harrisonowi i mnie dobrze się mieszka razem. On mi tak bardzo przypomina mojego drogiego pana Rose, jest tak samo energiczny i zaangażowany w swoją pracę.
Mamrotanie, mamrotanie.
- Jestem pewna, że pani teraz żartuje.

Potem usłyszałem całkiem głośne:
- Och, nie!
Znowu mamrotanie przez długi czas.
- Czy on naprawdę…? Ależ jestem pewna, że nie wiem. Przykro mi by było pomyśleć, że byłby nieszczęśliwie zawiedziony w tak poważnej sprawie, ale zna pani moje dozgonne przywiązanie do zmarłego pana Rose.

Jeszcze jedno długie mamrotanie.
- Pani jest bardzo uprzejma. Pan Rose zawsze miał na uwadze przede wszystkim moje szczęście, a nie własne – mówiła płaczącym tonem – ale turkawka była zawsze moim ideałem, proszę pani.

Znowu mamrotanie.
- Nikt nie może być szczęśliwszy niż ja. Jak pani powiedziałam, to jest pochwała małżeństwa.
Mamrotanie.
- Och! Ale pani nie może powtarzać takich rzeczy. Panu Harrisonowi to się nie będzie podobało. Nie znosi, by mówiono o jego sprawach.

Potem nastąpiła zmiana tematu, pytanie o jakieś biedne osoby, jak przypuszczam. Usłyszałem, jak pani Rose odpowiada:
- Obawiam się, że ona miała śluzówkę, proszę pani.

Usłyszałem pełne współczucia mamrotanie.
- Nie zawsze śmiertelny. Sądzę, że pan Rose znał osoby z podobną dolegliwością, które żyły latami po tym, jak odkryły, że mają śluzówkę.

Pauza. Potem pani Rose powiedziała innym tonem:
- Czy pani jest pewna, że nie ma pomyłki w tym co pani powiedziała?
Mamrotanie.
- Błagam, niech pani nie będzie tak spostrzegawcza, pani Munton. Pani odkryła za wiele. Każdy może mieć swoje małe sekrety.

Wizyta dobiegła końca i usłyszałem głos pani Munton, który rozległ się w przedpokoju.
- Życzę pani szczęścia, proszę pani, z całego serca. Nie ma co zaprzeczać, ponieważ wiedziałam cały czas, co się dzieje.

Kiedy pojawiłem się na obiedzie, powiedziałem do pani Rose:
- Odwiedziła panią, jak przypuszczam, pani Munton. Przyniosła jakieś wieści?

Ku mojemu zaskoczeniu, obruszyła się, uśmiechnęła się głupawo i odpowiedziała:
- Och, proszę o to nie pytać, panie Harrison. To takie szalone pogłoski.

Nie zapytałem, ponieważ wydawało mi się, że sobie tego nie życzy i spodziewałem się, że były to jakieś głupstwa. Potem pomyślałem, że jest zawiedziona, że nie zapytałem. W sumie zachowywała się tak dziwnie, że nie mogłem się jej nie przyglądać.
Potem podniosła ekranik i trzymała go pomiędzy sobą a mną. Byłem naprawdę nieco zaniepokojony.
- Czy nie czuje się pani dobrze? – zapytałem niewinnie.
- Och, dziękuję panu. Sądzę, że dość dobrze. Tylko w pokoju jest tak gorąco, prawda?
- Czy pozwoli pani, że opuszczę rolety? Słońce zaczyna przygrzewać.
Podniosłem się i zrobiłem to.

- Pan jest tak troskliwy, panie Harrison. Sam pan Rose nigdy lepiej nie spełniał moich małych życzeń.
- Chciałbym czynić więcej – chciałbym móc okazać jak bardzo czuję …

Zamierzałem powiedzieć: jej dobroć wobec Johna Brounckera – ale zostałem właśnie w tym momencie wezwany do pacjenta.
Zanim wyszedłem, odwróciłem się i powiedziałem:
- Proszę dbać o siebie, moja droga pani Rose, pani powinna trochę odpocząć.
- Zrobię to, ze względu na pana.

Nie dbałem o to, że względu na kogo ona to zrobi. Tyle, że naprawdę uważałem, że ona nie czuje się całkiem dobrze i że wymaga odpoczynku. Pomyślałem, że była bardziej wzburzona niż zwykle w czasie tej herbatki. Mogłem być poirytowany jej niedorzecznym zachowaniem, raz czy dwukrotnie, ale znałem prawdziwą dobroć jej serca.

Powiedziała, że chciałaby mieć siłę, by osłodzić mi życie tak jak herbatę. Odpowiedziałem, że ulgą była dla mnie jej obecność w czasie ostatnich niespokojnych dni, a potem wyślizgnąłem się, by stanąć blisko ogrodowego muru i posłuchać wieczornego bicia dzwonów w probostwie.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. Turkawka – ptak z rodziny gołębiowatych, uważanych za gatunek, który często tworzy monogamiczne pary.

piątek, 16 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 16

Rozdział 16

Kiedy wróciłem do domu z obchodu, zastałem panią Rose w smutnym nastroju.
- Po pana wyjściu złożyła mi wizytę panna Horsman – powiedziała. – Czy wie pan, jak się ma John Brouncker w Highport?
- Bardzo dobrze – odparłem. – Właśnie odwiedziłem jego żonę i powiedziała mi, że dopiero co otrzymała od niego list. Niepokoiła się o niego, bo od tygodnia nie miała żadnej wiadomości. Jednak wszystko jest teraz w porządku, a ona ma dużo pracy u pani Munton, której służąca jest chora. Poradzą sobie, bez obaw.

- U pani Munton? Ach, więc to tłumaczy wszystko. Ona jest tak głucha i mówi takie głupstwa.
- Co tłumaczy? – zapytałem.
- Och, być może lepiej będzie, jeśli panu nie powiem – zawahała się pani Rose.
- Ależ niech pani mi zaraz powie o co chodzi. Proszę o wybaczenie, ale nienawidzę tajemnic.

- Pan jest taki sam jak mój drogi pan Rose. On zwykł mówić do mnie właśnie w taki ostry i bezpośredni sposób. Ale to tylko słowa panny Horsman. Ona zrobiła zbiórkę dla wdowy po Johnie Brounckerze i…
- Ale jej mąż żyje! – wykrzyknąłem.
- Tak się wydaje. Ale pani Munton powiedziała jej, że zmarł. I ona umieściła nazwiska pana Morgana i pana Bullocka na czele tej listy.

Pan Morgan i ja zwykliśmy ostatnio rozmawiać w krótki i chłodny sposób, od czasu gdy poróżniliśmy się w kwestii leczenia ręki Brounckera. Wiedziałem, że raz czy dwa razy kręcił głową nad przypadkiem Johna. Jednak nie protestował publicznie przeciwko mojej metodzie leczenia, więc uważałem, że ukrywa swoje obawy.

- Panna Horsman jest bardzo nieprzyjemna – westchnęła głośno pani Rose.

Zdawałem sobie sprawę, że jest coś jeszcze, o czym nie wiedziałem, gdyż prosty fakt zbierania pieniędzy dla wdowy był życzliwym aktem, niezależnie od tego, kto by to robił, więc zapytałem spokojnie, co powiedziała.

- Och, nie wiem, czy powinnam mówić. Tylko, że ona doprowadziła mnie do płaczu, bo nie czuję się dobrze, i nie mogę znieść, gdy ktoś z kim mieszkam jest obrażany.

No! To było bardzo proste.

- Co panna Horsman mówiła o mnie? – zapytałem, nieco się uśmiechając, bo wiedziałem, że ona i ja nie darzymy się specjalnym uczuciem.
- Och, ona tylko powiedziała, że zdumiała się, że poszedł pan na wyprzedaż i wydał tam pieniądze, kiedy pana niewiedza doprowadziła do tego, że Jane Brouncker została wdową, a jej dzieci sierotami.

- Phi! John żyje i prawdopodobnie żyć będzie tak długo jak pani i ja. I to dzięki pani, pani Rose.

Kiedy przyniesiono mój stoliczek do robótek, pani Rose była tak oczarowana jego pięknem i wyposażeniem, a ja byłem jej zobowiązany za to, że utożsamia swoje sprawy z moimi, za jej dobroć wobec Johna, że poprosiłem, aby go przyjęła. Wydaje mi się, że bardzo się ucieszyła i po kilku naleganiach, zdecydowała się go przyjąć i postawić w najbardziej widocznej części frontowej salonu - tam, gdzie zwykle siedziała.

Było wiele wezwań do Duncombe tego ranka po wyprzedaży. W tym czasie, wiadomość o tym, że John żyje, stała się powszechnie znana i trafiła do przekonania wszystkich mieszkańców, poza panią Horsman, która, jak przypuszczam, wciąż w to wątpiła.
Osobiście zawiadomiłem o tym pana Morgana, który natychmiast poszedł odebrać swoje pieniądze. Powiedział mi, że jest wdzięczny za tę informację. Naprawdę się z niej cieszył. Pierwszy raz od miesiąca potrząsnął serdecznie moją rękę.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

wtorek, 13 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 15

Rozdział 15

W tym czasie odbyła się wyprzedaż w Ashmeadow, ładnym domu w sąsiedztwie Duncombe. Wiosenny dzień i łatwa droga sprawiły, że okazja ta skusiła wielu mieszkańców Duncombe, którzy nie mieli zamiaru nic kupić, ale podobał im się pomysł wędrowania przez las, pełen wczesnych pierwiosnków i dzikich żonkili, a przy tym oglądania ogrodów i domów, które do tej pory były zamykane i niedostępne dla ludzi z miasta. Pani Rose miała zamiar pójść na tę przechadzkę, ale niestety przeziębienie jej to uniemożliwiło. Prosiła, bym zdał jej później drobiazgową relację, gdyż twierdziła, że uwielbia szczegóły i zawsze wypytywała pana Rose o przystawki do obiadów, na które był zapraszany. Nawiasem mówiąc, postępowanie zmarłego pana Rose było zawsze stawiane mi za wzór.

Wybrałem się do Ashmeadow, zatrzymując się i, co chwilę, spacerując z różnymi grupkami ludzi z miasta. Wszyscy zmierzali w tym samym kierunku. Wreszcie odnalazłem pastora i Sophy, i z nimi już zostałem. Usiadłem obok Sophy, rozmawiałem z nią i słuchałem jej słów.

Aukcja to, mimo wszystko, bardzo przyjemne zgromadzenie. Aukcjoner na wsi, stojąc na swoim podium, czasami pozwala sobie, znając osobiście wielu z tych ludzi, na bystre uwagi odnoszące się do ich sytuacji i żartuje sobie z nich.

Na przykład, był tam obecny hodowca z żoną, którą była siwa jak kobyła kobieta (1).
Prowadzący licytację sprzedawał właśnie jakieś końskie derki i, wyczytując tę pozycję, polecał jej głośno ten artykuł, mówiąc, z porozumiewawczym spojrzeniem w stronę zgromadzonych, że można z nich zrobić stylową parę spodni, jeśli brakuje jej tego artykułu.

Wyprostowała się z godnością i powiedziała:
- Chodź, John. Mamy już tego dość.
Sala wybuchła śmiechem, a pośród tego John potulnie podążył za swoją żoną do wyjścia.

Meble do salonu były, jak przypuszczam, bardzo piękne, ale nie zwróciłem na nie większej uwagi. Nagle usłyszałem, że aukcjoner zwraca się do mnie:
- Panie Harrison, czy nie stanie pan do licytacji tego stoliczka?

To był ładny mebelek z drzewa orzechowego. Pomyślałem, że mógłby pasować do mojego gabinetu, więc złożyłem ofertę. Zobaczyłem, że panna Horsman włączyła się do licytacji, więc przebiłem jej ofertę, a w końcu młotek uderzył o podium na moją korzyść.

Prowadzący licytację uśmiechnął się i pogratulował mi:
- To będzie najbardziej użyteczny prezent dla pana Harrisona, kiedy ta dama się wprowadzi.

Wszyscy się śmiali. Lubili żarty z małżeństwa, bo było je tak łatwo zrozumieć. Ale mebel, który, jak sądziłem, mógł służyć do pisania, okazał się stoliczkiem do robótek ręcznych, pełnym nożyczek i naparstków. Nic dziwnego, że wyglądałem niemądrze. Sophy nie patrzyła na mnie, to była jedyna pociecha. Była zajęta układaniem bukiecika z zawilców i dzikiego szczawiu.

Panna Horsman podeszła do mnie ze swoimi ciekawskim spojrzeniem.
- Nie miałam pojęcia, że sprawy są tak bardzo zaawansowane, skoro pan kupił stoliczek do robótek, panie Harrison.

Obróciłem w żart moje skrępowanie.
- Czyż nie, panno Horsman? Pani jest bardzo spóźniona. Nie słyszała pani zatem o moim pianinie?
- Nie, rzeczywiście – odparła na poły niepewna, czy mówię poważnie czy nie.
- Zatem brakuje tylko damy.
- Być może nie brakuje – odpowiedziałem, ponieważ chciałem wprawić w zakłopotanie tę ciekawską osobę.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. Trudne do przełożenia - w oryg. gray mere – siwa kobyła. To cytat z przysłowia: “The grey mare is the better horse” (“The grey mare being a wife”). “W tym domu rządzi kobieta” (mąż siedzi pod kloszem).

piątek, 9 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 14

Rozdział 14

Sprawy szły gładko, ogólnie biorąc. Zapis pana Holdena nadszedł we właściwym momencie, więc czułem, że jestem dość bogaty. Pomyślałem, że kiedy pani Rose opuści dom, a Sophy się do niego wprowadzi, pięćset funtów pozwoli mi go umeblować. Cieszyłem się, wyobrażając sobie także, że Sophy zauważy, jak różni się mój stosunek do niej wobec tego jak odnoszę się do innych osób, i że w rezultacie będzie zakłopotana i nieśmiała, ale że nie będzie ze mnie niezadowolona. Wszystko jawiło mi się w tak radosnych barwach, że wydawało mi się, że latam na skrzydłach, a nie chodzę na nogach.

Byliśmy bardzo zaabsorbowani pracą, ale nie mieliśmy zmartwień. Mój spadek trafił na ręce pana Bullocka, który do swej prawniczej profesji, dołączył kwestie rozliczeń bankowych. W odpowiedzi na jego radę dotyczącą inwestycji (których nigdy nie zamierzałem podejmować, mając w głowie bardziej czarujący, jeśli nawet mniej korzystny sposób ulokowania gotówki) zacząłem uczyć go chemii rolnej. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że pragnąłem sprawiać każdemu przyjemność.

Mając w pamięci ogólne zaproszenie pani Bullock na obiad, pewnego dnia wybrałem się tam niespodziewanie. Ale było tyle zamieszania, spowodowanego źle ukrytymi przygotowaniami, wynikającymi z mojego przybycia, że nigdy więcej się tam nie pojawiłem. Jej mały chłopiec wszedł do pokoju, aby powtórzyć wyraźnie słyszalne zapytanie kucharki:
- Czy jeśli to dżentelmen, to ona ma wysłać najlepszą zastawę obiadową i deserową?

Udałem głuchego, ale zdecydowałem, że nigdy więcej tam nie pójdę.
Panna Bullock i ja tymczasem zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Odkryliśmy, że wzajemnie nie darzymy się sympatią i ucieszyło nas to odkrycie, Jeśli ludzie są coś warci, ten rodzaj niechęci jest dobrym początkiem przyjaźni. Spostrzegłem, że panna Bullock jest rozsądna i nawet łagodna, kiedy tylko nie jest poirytowana wysiłkami swej macochy, która próbowała się nią chwalić przed innymi. Jednak mogła dąsać się godzinami po tym, jak pani Bullock napastliwie wyrażała pochwały jej zalet. A nigdy nie widziałem tak dzikiej pasji, jak w chwili, gdy weszła do pokoju, gdy pani Bullock mówiła mi o wszystkich propozycjach małżeństwa, jakie jej złożono.

Mój spadek sprawił, że czułem, że stać mnie na rozrzutność. Przetrząsnąłem wieś w poszukiwaniu pięknych bukiecików kamelii, które wysłałem Sophy na Walentynki. Nie ośmieliłem się dołączyć wiersza, ale chciałem, by kwiaty przemówiły w moim imieniu i powiedziały, jak ją kocham.

Złożyłem tego dnia wizytę pannie Tyrrell. Panna Caroline uśmiechała się głupio bardziej niż zwykle i była bardziej pretensjonalna niż zawsze, pełna aluzji odnoszących się do tego dnia.
- Czy pan przywiązuje wagę do małych uprzejmości w tym dniu, panie Harrison? – zapytała w cierpiącym tonie.

Pomyślałem o moich kameliach i odpowiedziałem, że sądzę, że ktoś może wykorzystać taki moment, aby wspomnieć o uczuciu, którego w pełni nie potrafi wyrazić.
Przypomniałem sobie później, że po wyjściu panny Tyrell, zrobiła wymuszony pokaz kart walentynkowych. Ale nie zwróciłem na to wówczas uwagi. Moja głowa była zbyt zajęta myślą o Sophy.

To stało się w dzień, kiedy John Brouncker, ogrodnik, który miał pieczę nad naszymi ogródkami, upadł i zranił się poważnie w nadgarstek (Nie podam ci szczegółów tego przypadku, ponieważ one cię nie zainteresują, są zbyt techniczne. Jeśli to jednak cię ciekawi, znajdę je w „Lancecie” z sierpnia tego roku).
Wszyscy lubiliśmy Johna i ten wypadek był nieszczęściem całego miasta. Ogrody potrzebowały fachowej ręki.

Obaj, pan Morgan i ja, poszliśmy do niego. To był bardzo trudny przypadek, a jego żona i dzieci płakały z żałości. On sam był w wielkiej zgryzocie, ponieważ został wytrącony z pracy. Błagał nas, byśmy zrobili coś, żeby mógł wykurować się szybko, bo nie może sobie pozwolić na unieruchomienie, mając szóstkę dzieci, które od niego zależą. Nie porozumieliśmy się w jego obecności, ale obaj wiedzieliśmy, że może stracić rękę, a to była ręka prawa. Przegadaliśmy ten temat w drodze do domu. Pan Morgan nie miał wątpliwości, że tak się stanie.

Wróciłem w porze obiadu, aby zobaczyć tego biednego człowieka. Był rozgorączkowany i zaniepokojony. Pochwycił jakieś słowa wypowiedziane przez pana Morgana tego ranka i zgadywał, podjęcie jakich środków rozważaliśmy. Kazał żonie opuścić pokój, by porozmawiać ze mną na osobności.
- Jeśli mogę pana prosić, proszę pana, wolałbym raczej umrzeć od razu niż mieć uciętą rękę i być ciężarem dla mojej rodziny. Nie boję się śmierci, ale nie zniosę tego, że będę kaleką całe życie, jedząc chleb i nie mogąc na niego zarobić.
Łzy widoczne były w jego oczach.

Cały czas miałem więcej wątpliwości związanych z koniecznością amputacji niż pan Morgan. Znałem ulepszoną metodę leczenia takich przypadków. Za jego czasów stosowane były w chirurgii metody agresywne i szybkie. Dałem więc temu człowiekowi pewną nadzieję.

W to popołudnie spotkałem pana Bullocka.
- Słyszałem, że spróbuje pan jutro przeprowadzić amputację ręki. Biedny John Brouncker! Mówiłem mu, że nie jest dość uważny, wchodząc na drabinę. Pan Morgan jest tym podekscytowany. Prosił mnie, bym był obecny, by zobaczyć, jak dobrze operuje człowiek z Guys Hospital. Jest pewien, że pan to wspaniale wykona. Fe! Dziękuję za takie widoki.
Rumiany pan Bullock stał się nieco bledszy na myśl o tym.
- Ciekawe, jak w sposób profesjonalny człowiek patrzy na te rzeczy. Taki pan Morgan - cały czas jest tak dumny z pana, jakby był pan jego własnym synem, pocierając dosłownie ręce na myśl o tym największym osiągnięciu, tym powodzie do dumy. Powiedział mi właśnie, że zdaje sobie sprawę, że jest zbyt nerwowy, by być dobrym chirurgiem i wolał posyłać po White`a (1) do Chesterton. Ale teraz każdy, kto chce, może mieć poważny wypadek, bo on ma pana w pobliżu.

Powiedziałem panu Bullockowi, że naprawdę sądzę, że można uniknąć amputacji, ale był zbyt zaabsorbowany myślą o niej i nie zależało mu na tym, by mnie wysłuchać.
Całe Duncombe o tym mówiło. To urok małego miasta, które jest tak współczująco przepełnione tym samym wydarzeniem. Nawet panna Horman zatrzymała mnie, by zapytać o Johna Brounckera z zainteresowaniem. Wylała jednak zimną wodę na moją głowę, którą przepełniała myśl o uratowaniu ramienia.
- Jeśli chodzi o żonę i rodzinę, zadbamy o nich. Panie Harrison, proszę pomyśleć o tym, że to świetna okazja dla pana, aby się pan pokazał.
To było w jej stylu. Zawsze gotowa była robić nieprzyjemne aluzje, sugerujące interesowne motywy postępowania.

Pan Morgan usłyszał moją propozycję dotyczącą sposobu leczenia, dzięki której można by było uratować rękę.
- Nie zgadzam się z panem, panie Harrison. – powiedział – Żałuję tego, ale „in toto” (2) różnimy się w tym względzie. Pana czułe serce zwodzi pana w tym przypadku. Nie ma wątpliwości, że trzeba wykonać amputację, nie później niż jutro rano, muszę to powiedzieć. Tak się urządziłem, że jutro nie mam wizyt i mogę być przy tym obecny, proszę pana. Będę szczęśliwy, że będę mógł panu asystować. To taki moment, że mógłbym wykorzystać swoje zwierzchnictwo, aby operować, ale małe drżenie w mojej ręce mi to uniemożliwia.

Wymieniałem ponownie powody, dla których nie chcę przeprowadzać operacji, ale on był uparty. W istocie, chwalił się tak bardzo moimi zdolnościami chirurga, że z niechęcią myślał o tym, że utracę taką okazję pokazania swoich umiejętności. Nie zdawał sobie sprawy, że większą sztuką było uratowanie tej ręki albo nie myślał o tym w tym czasie. Złościłem się na jego staromodne ograniczenie, jak sądziłem, i zacząłem upierać się przy mojej decyzji. Rozeszliśmy się bardzo chłodno i poszedłem do Johna Brounckera, aby powiedzieć mu, że mogę uratować rękę, jeśli on odmawia zgody na amputację.

Kiedy trochę się uspokoiłem, zanim do niego się wybrałem, pomyślałem, że muszę zaradzić niebezpieczeństwu związanemu ze szczękościskiem, ale ogólnie biorąc, po gruntownym przemyśleniu całego tego przypadku, byłem pewny, że moja metoda leczenia powinna być najlepsza.

On był rozsądnym człowiekiem. Powiedziałem mu o różnicy zdań między mną a panem Morganem. Przyznałem, że istnieje pewne ryzyko, towarzyszące metodzie nie opartej na amputacji, ale powinienem sobie z tym poradzić, i że sądzę, że potrafię zachować jego rękę.
- Z Bożą pomocą – powiedział z czcią.

Skłoniłem głowę. Nie lubię mówić zbyt często o wierze, która zawsze jest we mnie obecna, w to boskie błogosławieństwo, które jest wynikiem moich starań. Ale byłem zadowolony, że usłyszałem te słowa Johna, ponieważ przekonało mnie to, jak spokojne i pełne wiary jest jego serce. Pokładałem więc w nim od tego czasu wielkie nadzieje.
Zgodziliśmy się, że powinienem opowiedzieć panu Morganowi o powodach moich zastrzeżeń wobec amputacji i o zaufaniu Johna do mojej metody.

Zdecydowałem się uciec po pomoc do każdej książki, w której mógłbym znaleźć odniesienie do tego przypadku, aby przekonać pana Morgana, że mam wiedzę na ten temat.
Niefortunnie, odkryłem później, że w tym czasie spotkał pannę Horsman, co zdarzyło się, zanim zobaczyłem się z nim ponownie w jego własnym domu tego wieczoru. Ona napomknęła o tym, że bez wątpienia nie bez przyczyny wzbraniam się przed przeprowadzeniem operacji. Słyszała, że studenci medycyny w Londynie są bardzo źle przygotowani i nie słyną z regularnej obecności na zajęciach w szpitalach. Ona może się mylić, ale sądzi, że to może dobrze, że John Brouncker nie będzie miał amputowanej ręki, bo mogłaby powstać zgorzel po nieudanej operacji. To, być może, jedynie wybór między różnymi rodzajami śmierci.

Pan Morgan osłupiał, słuchając tego wszystkiego. Być może nie wyrażałem się z pełnym szacunkiem: byłem bardzo podekscytowany. Byliśmy tylko źli na siebie, chociaż on, muszę oddać mu sprawiedliwość, był bardzo uprzejmy cały czas, sądząc, że w ten sposób ukryje przykrość i rozczarowanie, jakie odczuwał. Nie próbował ukryć niepokoju stanem biednego Johna.

Poszedłem do domu znużony i przygnębiony. Przygotowałem dla Johna niezbędne środki i obiecując powrócić o świcie (chętnie bym został, ale nie chciałem, by niepokoił się swoim stanem), udałem się do domu. Zdecydowałem się usiąść i przestudiować metody leczenia podobnych przypadków.

Pani Rose zapukała do drzwi.
- Wejść! – powiedziałem wyraźnie.
Powiedziała, że widzi, że mam cały dzień jakiś problem, a ona nie może położyć się spać, zanim nie zapyta, czy nie może czegoś dla mnie zrobić. Była dobra i miła, więc musiałem powiedzieć jej coś na ten temat. Słuchała uprzejmie, a ja potrząsnąłem jej dłoń serdecznie, myśląc, że może nie jest bardzo mądra, ale jej dobre serce sprawia, że jest warta tuzin bystrych, twardych ludzi, takich jak panna Horsman.

Kiedy zjawiłem się tam o świcie, widziałem żonę Johna przez kilka minut za drzwiami. Wydawało się, że życzy swemu mężowi, by był raczej w rękach pana Morgana niż w moich, ale zdała mi tak dobrą relację, że ośmieliłem się mieć nadzieję, sądząc ze sposobu, w jaki jej mąż spędził noc. Zostało to potwierdzone w czasie moich oględzin.

Kiedy pan Morgan i ja odwiedziliśmy go razem później, w ciągu dnia, John powiedział, że zgodziliśmy się co do tego dzień wcześniej, a ja powiedziałem panu Morganowi otwarcie, że to była moja rada, żeby odrzucić amputację.

Nie odezwał się do mnie, póki nie opuściliśmy domu. Potem powiedział:
- Teraz, proszę pana, od tej chwili, ten przypadek jest całkowicie w pana rękach. Tylko proszę pamiętać, że ten biedny człowiek ma żonę i sześcioro dzieci. W przypadku, gdy przychyli się pan do mojej opinii, pan White może przyjechać na tę operację, kiedy zostanie o tym powiadomiony.

Więc pan Morgan sądził, że ja wycofałem się z przeprowadzenia operacji, ponieważ nie czułem się zdolny do jej przeprowadzenia! Bardzo dobrze!
Byłem bardzo upokorzony. Godzinę po tym, jak się rozstaliśmy, otrzymałem notkę:
„Drogi panie, wyruszam dziś w długi obchód, aby dać panu swobodę w zajmowaniu się przypadkiem Brounckera, który, jak sądzę, jest bardzo odpowiedzialny. John Morgan”.
To było uprzejme.

Powróciłem tak szybko, jak mogłem, do domku Johna. Gdy byłem z nim w środkowym pokoju, usłyszałem głosy panien Tomkinson na zewnątrz. Złożyły wizytę, aby zapytać o stan zdrowia ogrodnika.

Panna Tomkinson weszła do pokoju, i wyraźnie rozglądała się i węszyła. (Pani Brouncker powiedziała jej, że jestem w środku i postanowiłem tam pozostać, dopóki nie wyjdą.)
- Co to za dziwny zapach? – zapytała. – Obawiam się, że u pani nie jest czysto. Ser! Ser jest w tym kredensie. Nic dziwnego, że tu pachnie tak nieprzyjemnie. Czy pani nie wie, jak szczególnie powinna pani dbać o czystość, kiedy chory jest w domu?

Pani Brouncker była kobietą naprawdę czystą, i została urażona tymi uwagami.
- Jeśli pani pozwoli, nie mogłam zostawić wczoraj Johna, by zająć się jakąkolwiek pracą w domu, a Jenny po prostu wszystko odłożyła. Ona ma tylko 8 lat.

Ale to nie zadowoliło panny Tomkinson, która, jak widać, kontynuowała obserwacje.
- Świeże masło, jak się zdaje. Otóż tak! Pani Brouncker, czy pani wie, że ja nie pozwalam sobie na świeże masło o tej porze roku? Jak można was ratować, skoro pozwalacie sobie na taka ekstrawagancję!
- Proszę pani – odpowiedziała pani Brouncker. – Czy pani sądzi, że to by było dziwne, gdybym zachowywała się tak swobodnie w pani domu, jak pani w moim?

Oczekiwałem, że usłyszę szorstką odpowiedź. Nie! Pannie Tomkinson podobała się szczerość. Jedyna osoba, u której mogła tolerować zawoalowany sposób mówienia, była jej siostra.
- Dobrze, to prawda – powiedziała. – Wciąż jednak nadal nie może pani unikać przyjmowania rad. Świeże masło jest ekstrawagancją o tej porze roku. Ale pani jest kochającą żoną, a ja mam wielki szacunek do Johna. Proszę przysłać Jenny po trochę bulionu, tak szybko, jak to będzie możliwe. Chodź, Caroline, pójdziemy do Williamsów.

Ale panna Caroline powiedziała, że jest zmęczona i zaproponowała, że zostanie na miejscu, dopóki panna Tomkinson nie wróci. Stwierdziłem, że zostałem uwięziony na jakiś czas.

Kiedy była sama z panią Brouncker, powiedziała:
- Pani nie powinna czuć się urażona bezceremonialnym zachowaniem mojej siostry. Ona ma dobre intencje, ale nie ma zbyt dużej wyobraźni ani empatii, i nie może pojąć rozterki spowodowanej chorobą uwielbianego męża.

Usłyszałem głośne westchnienie współczucia, które nastąpiło po tych słowach. Pani Brouncker odparła:
- Proszę pani, ja nie uwielbiam męża, nie mogłabym być tak niegodziwa.
- Boże! Nie uważa pani, że to uwielbienie? Jeśli o mnie chodzi, jeślibym …. Powinnam wielbić i podziwiać go.

Pomyślałem, że ona nie potrzebuje wyobrażać sobie aż tak nieprawdopodobnych przypadków.
Ale pani Brouncker powiedziała znowu:
- Mam nadzieję, że znam lepiej mój obowiązek. Nie uczyłam się przykazań po nic. Wiem, KOMU jestem winna uwielbienie.

Właśnie wtedy weszły dzieci, zabrudzone i bez wątpienia nieumyte. Teraz właśnie ujawniła się prawdziwa natura panny Caroline. Odezwała się do nich szorstko i stwierdziła, że jeśli nie mają manier, te małe świnki, nie powinny podchodzić blisko, bo mogą ocierając się, pobrudzić jej jedwabną suknię. Złagodniała ponownie i była słodka jak cukierek, kiedy wróciła panna Tomkinson w towarzystwie głosu, który był jak „westchnienie letniego wiatru”. Wiedziałem, że to była moja droga Sophy.

Nie odzywała się wiele, ale to co mówiła i sposób w jaki mówiła, było delikatne i pełne najgłębszego współczucia. Przyszła, by zabrać do probostwa czwórkę najmłodszych dzieci, by nie przeszkadzały matce. Dwójka starszych miała pomagać w domu. Zaofiarowała się, że umyje im ręce i twarze, i kiedy wynurzyłem się ze środkowego pokoju, po odejściu panien Tomkinson, znalazłem ją z pucołowatym malcem na kolanach, który bulgotał i parskał przed jej białą, mokrą ręką, a twarz jego była wesoła i rumiana w czasie tej operacji.

Akurat kiedy wszedłem, ona mówiła do dziecka:
- No, Jemmy, teraz mogę pocałować tę miłą, czystą buzię.
Zarumieniła się, kiedy mnie ujrzała. Lubiłem, kiedy mówiła i lubiłem jej milczenie. Była teraz cicha i „kochałem ją jeszcze bardziej”. Udzieliłem pani Brouncker wskazówek i pośpieszyłem, by dogonić Sophy i dzieci, ale oni poszli leśnym duktem, jak sądzę, ponieważ nie zobaczyłem żadnego z nich.

Byłem bardzo przejęty tym medycznym przypadkiem. Wieczorem poszedłem tam znowu. Panna Horsman była tam także. Przypuszczam, że naprawdę była uprzejma dla biednych, ale nie mogła się powstrzymać, by nie wbić wszędzie szpilki. Przestraszyła panią Brouncker, co do stanu jej męża. Bez wątpienia musiała wyrazić swoje wątpliwości, dotyczące moich umiejętności, gdyż pani Brouncker znowu zaczęła mówić:
- Och, proszę pana, jeśli by pan tylko pozwolił panu Morganowi operować rękę, ja nigdy nie pomyślę, że pan jest gorszy, dlatego, że nie może pan tego przeprowadzić.

Powiedziałem jej, że bez wątpienia potrafię operować, ale chcę uratować rękę, a on sam obawia się ją utracić.
- Tak jest, dzięki Bogu! On martwi się, że nie będzie mógł zarabiać na życie, aby nas utrzymać, jeśli zostanie kaleką, ale proszę pana, ja nie dbam o to. Mogłabym zedrzeć ręce do kości dla niego i dla dzieci. Jestem pewna, że bylibyśmy dumni, że możemy zrobić to dla niego i utrzymywać go. Niech Bóg go błogosławi. Byłoby lepiej, gdyby miał jedną rękę, niż gdyby leżał na cmentarzu. Panna Horsman mówiła…
- Do diabła z panną Horsman… - przerwałem jej.
- Dziękuję panu, panie Harrison – odpowiedział za mną jej dobrze znany głos.

Weszła, ponura, by podać pani Brouncker jakieś stare płótno, ponieważ, jak mówiłem wcześniej, była uprzejma dla wszystkich biednych ludzi w Duncombe.
- Proszę o wybaczenie. – ponieważ naprawdę było mi przykro z powodu słów, które wypowiedziałem, albo raczej dlatego, że ona je usłyszała.
- Nie ma powodu do przeprosin. – odpowiedziała, prostując się i ściskając usta w jadowity wyraz.

John miał się dobrze, ale oczywiście niebezpieczeństwo szczękościsku nie minęło. Zanim wyszedłem, jego żona poprosiła mnie usilnie, bym uciął mu rękę, składając ręce w błagalnym geście.
- Niech pan go dla mnie uratuje, panie Harrison.
Panna Horsman stała w miejscu, przyglądając się. To było dość krępujące, ale pomyślałem o mocy moich rąk i stale wierzyłem, że uratuję tę kończynę. Byłem nieugięty.

Nie możesz sobie wyobrazić, jak przyjemne było spotkać się po powrocie do domu ze współczuciem ze strony pani Rose. Bądź pewny, że ona nie rozumiała ani słowa z tego przypadku, który szczegółowo opisałem, ale słuchała mnie z zainteresowaniem, i póki nie odzywała się, sądziłem, że naprawdę wszystko pojmuje. Ale jej pierwsze słowa były tak bardzo nie a propos, jak to tylko jest możliwe.
- Zależy panu, by uratować kość piszczelową, wiem jakie to trudne. Mój zmarły mąż miał bardzo podobny przypadek i pamiętam jego obawy. Ale pan nie powinien tak bardzo się trapić, mój drogi panie Harrison.

Nie miałem pewności, czy to skończy się dobrze, i wiedziałem, że ona nie ma powodu do takiego przekonania, mimo to przyniosło mi to ulgę. Jednak tak właśnie się stało.

John tak wyzdrowiał, jak tylko mogłem sobie życzyć. Oczywiście proces odzyskiwania sił był długi i do całkowitego wyleczenia potrzebne było morskie powietrze. Przyjął z wdzięcznością propozycję pani Rose, by wyjechać do Highport na dwa czy trzy tygodnie. Jej uprzejma hojność w tej sprawie sprawiła, że pragnąłem bardziej niż dotąd okazywać jej szacunek i uwagę.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. Peter Holand, wuj Elizabeth Gaskell, terminował u Charlesa White`a z Manchesteru, który wprowadził „zachowawczą” chirurgię.
2. in toto (łac.) – całkowicie.

środa, 7 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 13

Rozdział 13

Im lepiej poznawałem panią Rose, tym bardziej ją lubiłem. Była tak miła, uprzejma i macierzyńska, i nie mieliśmy żadnej sprzeczki. Zraniłem ją raz czy dwa razy, jak przypuszczam, przerywając gwałtownie jej długie opowieści o panu Rose. Odkryłem, że kiedy miała dużo pracy, nie myślała o nim zbyt wiele, więc mówiłem, że chciałbym mieć włoską koszulę (1), i zastanawiając się nad jej krojem, zapominała na jakiś czas o panu Rose.
Cieszyłem się z jej stosunku do spadku, jaki pozostawił jej starszy brat. Nie znałem sumy, ale musiała być pokaźna, a ona miała pieniądze na życie, ale zamiast tego powiedziała panu Morganowi (który mi to powtórzył), że będzie dalej mieszkała ze mną, ponieważ interesuje się mną prawie tak jak starsza siostra.

Młoda dama „z ziemiańskiej rodziny”, panna Tyrrell, powróciła do panny Tomkinson po świętach. Miała powiększone migdałki, które wymagały częstego stosowania medykamentów, byłem więc często do niej wzywany. Panna Caroline zawsze mnie przyjmowała i zatrzymywała mnie, gdy wychodziłem od pacjentki i konwersowała ze mną w swoim mdłym stylu.

Pewnego dnia powiedziała mi, że sądzi, że ma słabe serce i zapytała, czy mógłbym przynieść stetoskop następnym razem, co też uczyniłem.
Gdy na kolanach słuchałem tętna, weszła jedna z młodych dam i zawołała:
- Ojej! A to dopiero! Proszę o wybaczenie, proszę pani.” – i pośpiesznie się wycofała.

Nie chodziło tu o chore serce panny Caroline, miała słabe tętno, ale to była raczej kwestia zwyczajnego osłabienia i ogólnego rozleniwienia.

Kiedy zszedłem na dół, zobaczyłem dwie lub trzy młode dziewczęta wyglądające spoza na wpół przymkniętych drzwi sali szkolnej, ale zaraz je zamknięto i usłyszałem śmiechy.

Następnym razem, kiedy złożyłem wizytę, panna Tomkinson siedziała uroczyście, by mnie przyjąć.
- Nie wydaje mi się, by stan gardła panny Tyrrell uległ poprawie. Czy pan zna się na takich przypadkach, panie Harrisom? A może powinniśmy zasięgnąć jeszcze jakieś porady? Przypuszczam, że pan Morgan wie na ten temat więcej.

Zapewniłem ją, że to najprostszy przypadek pod słońcem, ale powoduje pewną apatię. A my wolimy oddziaływać na cały organizm. Dodałem, że to oczywiście powolny proces, i że leki, które zażywa młoda dama (jodek żelaza) odnoszą skutek, mimo swego powolnego działania.
Skłoniła głowę i powiedziała:
- Tak może się stać, ale ona przyznaje, że ma więcej zaufania do leków, które wywierają pewien skutek.

Wydawało się, że oczekiwała, że coś jeszcze dodam, ale nie miałem nic więcej do powiedzenia i dlatego pożegnałem się. W jakiś sposób panna Tomkinson, swoimi niegrzecznościami, zawsze sprawiała, że czułem się bardzo mały, i za każdym razem, kiedy opuszczałem ją, musiałem się pocieszać, mówiąc sobie: „Jej słowa tak działają, nie ona sama”.
Mogłem też wymyślać celne odpowiedzi, których mógłbym udzielić we właściwym momencie, na jej szorstkie przemowy, zamiast myśleć o nich. Ale to było zastanawiające, że nie zachowywałem na tyle przytomności umysłu, aby przypominać je sobie, w chwili, gdy ich potrzebowałem.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. W oryginale: Corazza shirts – włoska koszula w stylu rewolucyjnym. Modna w Anglii w XIX wieku.

niedziela, 4 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 12

Rozdział 12

Następnego ranka spotkałem pannę Horsman.
- Więc był pan na obiedzie u pana Bullocka? To było rodzinne przyjęcie, jak słyszałam. Są oczarowani panem i pana znajomością chemii. Pan Bullock powiedział mi to przed chwilą w sklepie Hodgsona, Panna Bullock to miła dziewczyna, prawda, panie Harrison? Patrzyła na mnie ostro. Oczywiście, cokolwiek bym sądziła, mogę się tylko na to zgodzić. Milutka fortunka również – trzy tysiące funtów, papiery wartościowe po jej własnej matce.

Czy dbałem o to? Dla mnie mogła mieć i trzy miliony. Zacząłem dużo myśleć o pieniądzach, ale nie miało to z nią związku. Przeglądałem nasze księgi, przygotowując się do wysłania świątecznych rachunków. Zastanawiałem się, czy pastor mógł wziąć pod uwagę sumę trzystu funtów rocznie z perspektywą jej powiększenia, co pozwoliłoby mi myśleć o Sophy.
Nie mogłem nie myśleć o niej, tym bardziej, że była taka dobra, słodka i piękna. Im bardziej o tym myślałem, tym bardziej czułem, że zasługuje na więcej, niż ja mogę jej ofiarować. Poza tym, mój ojciec był właścicielem sklepu, a wiedziałem, jak duże znaczenie przywiązuje pastor do rodziny.

Postanowiłem spróbować i być bardzo uważny w mojej profesji. Byłem tak uprzejmy jak każdy, zdarłem meszek na brzegu kapelusza przez zdejmowanie go tak często.
Starałem się o każde przelotne spojrzenie Sophy. Miałem za dużo rękawiczek, które kupowałem w tym czasie, gdyż często wpadałem do sklepu, gdzie widziałem jej czarną suknię. Kupowałem funt po funcie mączki arrarutowej, aż zacząłem być zmęczony wiecznymi puddingami, które przygotowywała mi pani Rose. Zapytałem ją, czy by nie mogła piec z niej chleba, ale uważała, że to będzie zbyt kosztowne. Kupowałem więc mydło, sadząc, że to będzie bezpieczniejszy zakup. Przypuszczam, że mydło się poprawia, kiedy je się przechowuje.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

sobota, 3 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 11

Rozdział 11

Dałem upust złemu nastrojowi, spóźniając się na obiad u Bullocków. Był tam jeden czy dwóch duchownych, wobec których pan Bullock był protekcjonalny i natarczywy. Pani Bullock była ubrana wyjątkowo wytwornie. Panna Bullock wyglądała nieładniej niż zwykle, ale miała na sobie starą suknię albo coś podobnego, tak sądzę, ponieważ słyszałem, jak pani Bullock mówiła jej, że zawsze miała jej figurę.

Zacząłem dziś podejrzewać, że matka nie miałaby nic przeciwko temu, żeby pasierbica wpadła mi w oko. Znowu posadzono mnie przy niej na obiedzie i kiedy malcy weszli, aby zjeść deser, zauważyłem, jak bardzo lubiła dzieci, i rzeczywiście, kiedy jedno z dzieci przytuliło się do niej, jej twarz rozjaśniła się. Ale kiedy tylko usłyszała głośno wypowiedzianą uwagę, powróciło na jej twarzy przygnębienie, a nawet coś w jej spojrzeniu, co było gniewem. Była nieco nadąsana i uparta, kiedy zachęcano ją, by zaśpiewała w salonie.

Pani Bullock zwróciła się do mnie:
- Niektóre młode damy nie chcą śpiewać, dopóki nie poprosi je jakiś gentleman.
Dodała ostro:
- Jeśli pan poprosi Jemimę, prawdopodobnie zaśpiewa. Dla mnie tego nie zrobi.

Uważałem, że śpiew, kiedy się do tego zabierzemy, może być bardzo nudny, jednak uczyniłem to, o co mnie prosiła i zaniosłem prośbę do młodej damy, która siedziała z boku. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez i odparła stanowczym tonem głosu (który, gdybym nie widział jej oczu, uważałbym za bardzo ostry):
- Nie, proszę pana, Nie zaśpiewam.

Wstała i opuściła pokój. Oczekiwałem gorzkich słów dotyczących uporu panny Bullock z ust jej matki. Zamiast tego zaczęła mi mówić o pieniądzach, które wydała na jej edukację, i że każda umiejętność była kosztowna.
- Jest nieśmiała – powiedziała. – Ale bardzo muzykalna. Gdziekolwiek będzie jej przyszły dom, nie będzie brakować w nim muzyki.

Tak ją chwaliła, że aż ją znienawidziłem. Jeśli sądzili, że zamierzam poślubić tę niemrawą dziewczynę, byli w błędzie.

Pojawił się pan Bullock i duchowni. Podjął temat Liebiga i opowiadał mi o nim.
- Mogę rozumieć dużo z agrochemii – mówił – ale wprowadzam ją w życie bez większego powodzenia, co przyznaję. Ale te niepowiązane ze sobą litery stanowią dla mnie zagadkę. Przypuszczam, że mają jakieś znaczenie, w przeciwnym razie uznam, że umieszczono je tam, by stworzyć książkę.

- Myślę, że nadają książce wygląd czegoś nieuporządkowanego – powiedziała pani Bullock, która dołączyła do nas. – Odziedziczyłam nieco gustu do książek po moim zmarłym ojcu i muszę powiedzieć, że lubię ładną czcionkę, szerokie marginesy i elegancką oprawę. Mój ojciec nie lubił zróżnicowania, z przerażeniem wziąłby do ręki tanią literaturę naszych czasów! Nie potrzebował wielu książek, ale mógł mieć dwadzieścia wydań tych samych, a płacił więcej za oprawę, niż za same książki. Ale elegancję cenił zawsze. Mógł nie uznawać twojego Liebiga, panie Bullock. Mógł mu nie odpowiadać temat, zwykła czcionka, i sposób w jaki książki stoją.

- Idź i przygotuj herbatę, moja droga i pozwól mi porozmawiać z panem Harrisonem o kilku z tych nawozów.

Usiedliśmy w tym celu, wyjaśniałem znaczenie symboli i teorię o ich chemicznych odpowiednikach. W końcu powiedział:
- Doktorze, podaje mi pan zbyt dużą dawkę wiedzy naraz. Zażyjmy niewielką ilość „hodie” – jakby powiedział profesjonalnie pan Morgan. Niech pan przychodzi, kiedy będzie pan miał wolną chwilę i daje mi lekcję abecadła. Z tego wszystkiego, co mi pan powiedział, zapamiętałem, że C oznacza węgiel, a O – tlen. Widzę jednak, że trzeba poznać znaczenie wszystkich tych przeklętych liter, zanim można będzie popracować z Liebigiem.
- Jemy obiad o trzeciej – powiedziała pani Bullock. – Zawsze znajdzie się nóż i widelec dla pana Harrisona. Bullock! Proszę nie ograniczaj naszych zaproszeń tylko do wieczorów.
- Ale widzisz, ja zawsze ucinam sobie drzemkę po obiedzie, więc nie mogę uczyć się chemii później.
- Nie bądź egoistą, panie Bullock. Pomyśl o przyjemności Jemimy i mojej, jeśli będziemy tu miały pana Harrisona do towarzystwa.

Położyłem kres tej dyskusji mówiąc, że mógłbym czasami wpadać wieczorami i udzielać panu Bullockowi lekcji, ale że moje zawodowe obowiązki niezmiennie zajmują mi czas aż do tej pory.
Lubiłem pana Bullocka. Był prosty i bystry, a przebywać z mężczyzną było ulgą po całym tym damskim towarzystwie, z którym miałem do czynienia codziennie.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)

Przypisy:
1. Hodie (łac.) - dzisiaj.

piątek, 2 października 2009

Wyznania pana Harrisona, rozdz. 10

Rozdział 10

Dwa lub trzy dni przedtem otrzymałem zaproszenie od państwa Bullock, by zjeść z nimi wieczerzę w Boże Narodzenie. Pani Rose miała zamiar spędzić tydzień z przyjaciółmi w mieście, w którym dawniej mieszkała, a mi sprawiała przyjemność myśl, że zostanę przyjęty w rodzinie i spędzę trochę czasu z panem Bullockiem, który wydawał mi się prostodusznym, zacnym człowiekiem.

Ale we wtorek przed świętami przyszło zaproszenie na obiad do pastora, miała tam być tylko jego rodzina i pan Morgan. „Tylko jego rodzina”. To był dla mnie cały świat. Byłem zirytowany, że tak ochoczo przyjąłem zaproszenie pana Bullocka, takiego jakim był – pospolitego i mało dżentelmeńskiego, z jego żoną, panią Bullock - pełną pretensji i z panną Bullock – nie odznaczającą się rozumem.

Przemyślałem tę kwestię.
„Nie!” Nie mogłem mieć bólu głowy, który mógłby zapobiec udaniu się w miejsce, o które nie dbałem, a pozwoliłby mi pójść tam, gdzie chciałem.

Wszystko, co mogłem zrobić, to dołączyć do dziewcząt z probostwa po mszy w kościele i pójść przy ich boku na długą, wiejską, pieszą wycieczkę. Były spokojne, ale nie smutne, jednak wyraźnie było widać, że tego dnia błądziły myślami wokół Waltera. Szliśmy przez zagajnik, gdzie było dużo wiecznie zielonych drzew, posadzonych jako osłona dla miejsca zabaw. Śnieg leżał na ziemi, ale niebo było czyste i jasne, a słońce świeciło na gładkich liściach ostrokrzewu.

Lizzie poprosiła mnie, abym zebrał trochę błyszczących, czerwonych jagód i zaczęła wypowiadać zdanie: „Czy pamiętasz?”, kiedy Helen szepnęła: : „Ćśśś” i spojrzała w kierunku Sophy, która spacerowała sama, płacząc cicho.
Był najwyraźniej jakiś związek pomiędzy Walterem i jagodami, bo Lizzie odrzuciła owoce, ujrzawszy łzy Sophy.

Wkrótce dotarliśmy do przełazu, który prowadził na otwarty wygon, w połowie pokryty krzewami kolcolistu. Pomogłem po kolei małym dziewczętom przejść przez niego i stawiałem je po drugiej stronie, by mogły pójść dalej zboczem.

Wziąłem rękę Sophy w swoją dłoń i chociaż nie mogłem nic powiedzieć, myślę, że poznała, co do niej czuję.
Z trudem mogłem znieść rozstanie przy furtce pastora, bo wydawało mi się, że powinienem wejść do środka i spędzić z nią ten dzień.


Tłumaczenie: Gosia
Zdjęcia pochodzą z miniserialu "Cranford" (BBC 2007)