Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

sobota, 26 grudnia 2009

Lizzie Leigh, rozdz. 2 cz. 2

Ale nowa myśl pojawiła się w głowie pani Leigh. Pomyślała, że powinna zobaczyć się z Susan Palmer, pomówić z nią o Willu i powiedzieć jej prawdę o Lizzie. Zależnie od tego, czy będzie miała współczucie wobec biednej grzesznicy, czy nie, okaże się warta lub niewarta jego uczuć.

Zdecydowała, że pójdzie tam następnego popołudnia, ale nikomu nie powie o swoim zamiarze. Odszukała więc swoje niedzielne ubranie, którego nie miała serca rozpakować odkąd przybyła do Manchesteru. Ale teraz chciała je założyć ze względu na Willa. Założyła swój staromodny czarny czepek, przystrojony prawdziwą koronką, szkarłatną pelerynę, której nie miała na sobie, odkąd wyszła za mąż, która zawsze była nieskazitelnie czysta, i wyruszyła spełnić swoje nieupoważnione poselstwo.

Wiedziała, że Palmerowie mieszkają na Crown Street, chociaż gdzie dokładnie, tego nie mogła powiedzieć. Wstydliwie pytała o drogę i kiedy przybyła na właściwą ulicę, była godzina blisko za kwadrans czwarta.

Zatrzymała się, by odszukać dokładny numer, a kobieta, do której się skierowała z zapytaniem, powiedziała jej, że lekcje Susan Palmer trwają do czwartej. Poprosiła, by wstąpiła do niej i zaczekała w jej domu.
- Tych – powiedziała, uśmiechając się – którzy potrzebują Susan Palmer, naszej miłej przyjaciółki, uważamy za przyjaciół, więc możemy się nazwać kuzynami. Proszę usiąść, proszę pani. Przetrę krzesło, żeby pani nie pobrudziła sobie ubrania. Moja matka nosiła takie jasne ubrania.

- Dawno pani zna Susan Palmer? – zapytała pani Leigh, ucieszona z pochwały swego ubrania.
- Odkąd zamieszkała na naszej ulicy. Nasza Sally chodzi do jej szkoły.
- Jaką ona jest dziewczyną? Pytam, bo nigdy jej nie widziałam.

- Więc, nie mogę powiedzieć, jak ona wygląda. To tak długo, odkąd ją znam, że zapomniałam, co o niej pomyślałam. Najlepszą rzeczą, jaką mogę powiedzieć o tym jaka jest, jest to, że była jedyną obcą osobą na ulicy, którą można było zaczepić na ulicy i poprosić o pomoc, jeśli się pomocy potrzebowało. Wszystkie małe dzieci podchodzą do niej tak blisko, jak tylko mogą. Zawsze jest przy niej trójka czy czwórka dzieci, które czepiają się jej fartuszka.

- Czy ona zadziera nosa?
- Zadziera nosa? Wszelki duch Pana Boga chwali! Nie widziałam istoty, która tak mało pozowałaby na kogoś innego. Jej ojciec to co innego. Nie! Ona nie zadziera nosa. Pani nie słyszała zbyt wiele o Susan Palmer, jak sądzę, jeśli pani myśli o niej w ten sposób. Ona jest jedyną, która robi po cichu wiele najbardziej potrzebnych rzeczy, małych rzeczy dla innych, których, być może, nikt inny by nie zrobił, albo mało by pomyślało o nich. Ona przyniesie swój naparstek i zaceruje w nocy dziecięce ubranka. I pisze wszystkie listy Betty Harker do jej wnuka, który wyjechał za pracą. I ona nikomu nie zawadza, a to ma znaczenie, ręczę za to. Och, dzieci wybiegają. Lekcje się skończyły. Teraz panią wysłucha i pomoże. Ale nikt z nas nie odwiedza jej w czasie lekcji, by nie przeszkadzać.

Serce biednej pani Leigh zaczęło bić mocno i ona niemal chciała się odwrócić i wracać do domu. Jej wiejskie wychowanie sprawiło, że była nieśmiała wobec nieznajomych i ta Susan Palmer wydała jej się niczym prawdziwa urodzona dama, jak mówiono.

Tak więc zapukała bojaźliwie we wskazane drzwi, a kiedy się otworzyły, dygnęła bez słowa. Susan trzymała swoją małą siostrzenicę w ramionach, zwiniętą z czułością na jej piersi, ale ona delikatnie opuściła ją na ziemię i zaraz postawiła krzesło w najlepszym rogu pokoju dla pani Leigh, kiedy powiedziała, kim jest.

- Will nie prosił mnie żebym przyszła. – powiedziała matka przepraszająco. – To ja sama chciałam z panią porozmawiać.

Susan zarumieniła się mocno i schyliła się, by podnieść małą drepczącą dziewczynkę. Za minutę czy dwie pani Leigh przemówiła ponownie.
- Will uważa, że pani nie będzie nas szanowała, jeśli dowie się o wszystkim, ale ja sądzę, że pani nie może winić nas za ten smutek, który Bóg na nas zesłał, więc założyłam mój czepek i wyszłam bez wiedzy moich chłopców. Każdy mówi, że pani jest bardzo dobra i że Bóg nie pozwala pani zejść z tej drogi, ale być może pani nigdy nie była poddana takim próbom i pokusom, jak niektórzy. Być może mówię zbyt otwarcie, ale moje serce jest złamane i nie wybieram słów jak ci, którzy szczęśliwie mogą je wybierać. Otóż tak! Powiem pani prawdę. Will bał się tego mówić, ale ja po prostu to pani powiem. Musi pani wiedzieć… - ale słowa biednej kobiety uwięzły w gardle i ona mogła tylko kołysać się w te i we wte, i smutnymi oczami patrzeć wprost na twarz Susan, jakby one mogły opowiedzieć jej historię o cierpieniu, którego drżące wargi nie mogły wypowiedzieć. Te nieszczęsne, kamienne oczy wycisnęły łzy z oczu Susan. To współczucie dodało siły matce, która przemówiła cichym głosem.

- Miałam kiedyś córkę, była droga mojemu sercu. Jej ojciec uważał, że robiłam zbyt wiele dla niej i że pozostawanie w domu ją psuje, więc powiedział, że musi pójść do obcych i uczyć się obywać bez wygód. Była młoda i podobała mi się myśl o tym, że zobaczy trochę świata. Jej ojciec dowiedział się, że jest wolne miejsce w Manchesterze. Dobrze! Nie będę pani nużyć. Ta biedna dziewczyna została sprowadzona na złą drogę. I pierwszą rzeczą jaką się dowiedzieliśmy na jej temat, był list jej ojca odesłany przez jej panią, który mówił, że porzuciła służbę, albo, żeby powiedzieć właściwie, pan wysłał ją na ulicę, gdy tylko dowiedział się o jej stanie – a ona nie miała nawet siedemnastu lat!

Teraz szlochała na głos, a Susan także płakała. Małe dziecko patrzyło na ich twarze i widząc ich smutek, zaczęło chlipać i zawodzić. Susan podniosła je delikatnie i wtulając swoją twarz na jej malutkiej szyi, próbowała powstrzymać swoje łzy i pomyśleć o pocieszeniu matki. W końcu zapytała:

- Gdzie ona jest teraz?
- Nie wiem. – odparła pani Leigh, hamując swoje łkania, aby powiedzieć to, co dodawało jej jeszcze cierpienia. – Pani Lomax powiedziała mi, że ona poszła…

- Pani Lomax…. Jaka pani Lomax?
- Ona mieszka na Brabazon Street. Powiedziała mi, że moja biedna dziewczyna poszła stamtąd do przytułku. Nie powiem nic przeciwko zmarłemu, ale gdyby jej ojciec mi pozwolił… ale on był jedynym, który nie miał pojęcia… nie, nie powiem tego, najlepiej nic nie mówić. Przebaczył jej na łożu śmierci. Obawiam się, że ja nie zrobiłam tego co powinnam.

- Czy może pani na chwilę potrzymać dziecko? – zapytała Susan.
- Tak, jeśli przyjdzie do mnie. Dzieci lubiły mnie dopóki nie było tego smutnego wyrazu na mojej twarzy, którego się bały, jak przypuszczam.

Ale mała dziewczynka przylgnęła kurczowo do Susan, więc zabrała ją na górę. Pani Leigh siedziała sama – jak długo, nie wiedziała.

Tłumaczenie: Gosia


Ilustracje:
1. George du Maurier "Daylight Wisdom"
2. E. Borough Johnson

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Cranford: jak kręciliśmy świąteczne odcinki specjalne

Ponieważ wczoraj wieczorem
w BBC One pokazano pierwszy z dwóch świątecznych odcinków specjalnych "Cranford", poniżej zamieszczam artykuł na temat tej produkcji.


Cranford: jak kręciliśmy świąteczne odcinki specjalne.
Simon Curtis, reżyser „Cranford”, opowiada o pracy z Judi Dench – i o kłopotliwej papudze.


Nawet po sukcesie pierwszej serii filmu „Cranford” (mającego widownię ponad 10-milionową), bynajmniej nie mieliśmy pewności, w obecnej atmosferze, jaka panuje w BBC, czy znajdą się środki, by nakręcić dwa nowe filmy na święta.

Sprawiło mi ogromną przyjemność reżyserowanie tego serialu dwa lata temu, zwłaszcza kiedy stało się jasne, że w opozycji do tak wielu filmów telewizyjnych, które są natychmiast zapominane, pamięć o tej produkcji będzie pielęgnowana przez wiele lat. Ale kiedy producent Sue Birtwistle dała produkcji zielone światło, pojawiło się pytanie czy możemy odtworzyć ducha oryginału, jak również zgromadzić ponownie tak wybitną ekipę i zespół.

Scenarzystka Heidi Thomas znowu świetnie wykorzystała historie napisane przez Elizabeth Gaskell tworząc coś wspaniałego, coś większego niż tylko prosta suma poszczególnych elementów. Zirytowało mnie, gdy film określono jako „costume drama”, ponieważ zdaję sobie sprawę, że to jest oryginalna praca Heidi, oparta na klasycznych krótkich opowieściach. Sądzę, że pierwsza seria cieszyła się takim sukcesem, gdyż widzowie byli zaskoczeni narracją – ponieważ nie wiedzieli, co jest głównym tematem – a także wyraźnie komicznym charakterem i dziwnymi wydarzeniami, których świadkiem, w wiktoriańskim Cheshire, była pani Gaskell.

W telewizji termin „aspirujący” jest używany do opisu filmu takiego jak „Desperate Housewives” (Gotowe na wszystko), oznacza, że widzowie chcieliby żyć tak jak postaci. Myślę, że to samo było z „Cranford”: ludzie chcieli żyć w takiej małej społeczności, gdzie wszyscy się znają i panują określone zasady i zwyczaje. Sądzę także, że widzowie polubili film zdominowany przez silne, charakterystyczne kobiece postaci.

Zgromadzić ponownie obsadę nie było sprawą łatwą. Na szczęście Judi Dench uzgodniła od początku terminy, ale problemy związane z ustaleniem zobowiązań innych osób - co do ich obecności na planie oraz inne elementy sprawiły, że przygotowanie całego harmonogramu było koszmarem.

Jedna sekwencja wymagała zgromadzenia na planie całego prawie 40-osobowego zespołu w sobotni wieczór w Ealing Studio – i bez zdradzania fabuły, dodam, że uchwyciliśmy w filmie wielu największych aktorów w kraju, musieliśmy także poradzić sobie z eksplozjami, zbiorowym tańcem, który wymagał próby i z bliźniakami, które płakały cały czas, kiedy znajdowały się blisko kamery.

Reżyserzy zawsze narzekają na ścisłe harmonogramy, ale oczekiwaliśmy, że będziemy kręcić dwa 90-minutowe odcinki przez dwa miesiące – mniej więcej taki sam harmonogram dotyczy pojedynczego brytyjskiego filmu.

Każda scena wymagała od nas radzenia sobie z takimi problemami jak wyczyn kaskaderski, grające w filmie dziecko, skomplikowany rekwizyt lub tresowane zwierzę mające przed sobą bardzo specyficzne wyzwanie aktorskie – wszystko to spowalniało pracę w ciągu dnia. W czasie kręcenia pierwszej serii musieliśmy doprowadzić do tego, by kot był chory na rozkaz i tym razem, tak samo jak ubranie krowy w piżamę, musieliśmy namówić papugę do pewnych całkiem skomplikowanych zadań i doprowadzić do tego, by pies zachował się haniebnie w kościele.

Sprawy nie miały się tak dobrze z papugą, gdyż bała się jej jedna z aktorek. Aby ją uspokoić, wziąłem papugę na ramię – ale w chwili jakiegoś roztargnienia, pozwoliłem, by ciężko upadła na ziemię. Zapadła niezręczna cisza, gdyż wszyscy baliśmy się najgorszego.
Później kiedy skarżyłem się scenarzystce Heidi, że umieściła w scenariuszu rolę dla psa, ona powiedziała: „Jestem pewna, że możesz znaleźć tresowanego psa w jakimś cyrku…”

Największą przyjemnością w reżyserowaniu “Cranford” była praca z aktorami. Obsada to miniatura brytyjskiego aktorstwa, a dwa odcinki zyskały kilka nowych wspaniałych twarzy w osobach Jonathana Pryce`a, Celii Imrie, Lesley Sharp i Tima Curry. Byliśmy także szczęśliwi, że zdobyliśmy najlepszych młodych brytyjskich aktorów: Toma Hiddlestona, Rory Kinneara i Jodie Whittaker. Ucieszyłem się naprawdę, że Deborah Findlay [gra panią Tomkinson – przypisek mój] jest w obsadzie, gdyż pracowałem z nią w 1982 roku, kiedy zacząłem pracować jako asystent reżysera w premierowej produkcji Caryla Churchilla „Top Girls”.

Często mnie pytają, jak to jest reżyserować takie legendy jak Dame Judi [panna Matti], Julia McKenzie [pani Forrester] czy Imelda Stauton [panna Pole] i, żeby odpowiedzieć zgodnie z prawdą, muszę powiedzieć, że chociaż to może być wykańczające nerwowo, jest to jednak zaszczyt, zwłaszcza, kiedy one wnoszą na plan tyle dowcipu i człowieczeństwa i są zawsze tak dobrze przygotowane. Czasami nie mogę uwierzyć własnym oczom, jak one kreują swoje postaci.

W czasie kręcenia poprzedniej serii, kiedy miałem zespół aktorów-seniorów, jej agent poradził mi: „Nie pozwól, by wyczuła twój strach”, ale wszystkie damy z Cranford są tak nieprawdopodobnie konstruktywne, jak większość aktorów – w rzeczywistości potrzebują rozmowy z reżyserem na temat ich interpretacji. Zauważyłem, że zwykle mają lepsze pojęcie na temat wyglądu sceny niż ja i usiłowały zapamiętać podstawowe wskazania reżysera – aby zadać właściwe pytanie i słuchać. Pamiętam także radę Richarda Eyre, że nie zawsze trzeba udzielać odpowiedzi, a w czasie kręcenia „Cranford” byłem otoczony przez wspaniały zespół, w którym wszyscy byli ekspertami w swojej dziedzinie.

W czasie pewnego napiętego dnia walczyliśmy jak zwykle z czasem, a ja patrzyłem na monitor i zastanawiałem się, co mógłby pomyśleć ten szalony na punkcie teatru młodszy ja - oglądałem Judi jako Lady Mackbeth i Jonathana jako Hamleta w Royal Court Theatre - o mnie pracującym teraz na planie z nimi? Była potem scena z nimi dwojgiem, kiedy mieliśmy zwykłą pilną próbą, zanim pokazaliśmy to ekipie i powiedziałem, co powinniśmy według mnie tu zrobić, a oni oboje odwrócili się do mnie z podniesionymi brwiami i powiedzieli: „Naprawdę? Jesteś całkowicie pewien?” Więc zrobiliśmy tak, jak oni chcieli i oczywiście, to oni mieli znowu rację.

Tłumaczenie: Gosia

Ilustracja: Czepkowa brygada: damy z Cranford: (od lewej: Barbara Flynn, Judi Dench, Julia McKenzie, Imelda Staunton i Deborah Findlay) Photo: BBC

Źródło:
Cranford: 'How we made the Christmas special'
http://www.telegraph.co.uk/culture/tvandradio/6841015/Cranford-How-we-made-the-Christmas-special.html

sobota, 19 grudnia 2009

Lizzie Leigh, rozdz. 2 cz. 1

Rozdział II


- Matko! – potem powiedział Will – dlaczego upierasz się, że ona żyje? Gdyby była martwa, nie potrzebowalibyśmy ponownie wymawiać jej imienia. Nie mieliśmy od niej żadnej wiadomości, odkąd ojciec napisał ten list, nie dowiedzieliśmy się, czy ona go otrzymała czy nie. Opuściła służbę wcześniej. Wielu umiera w …

- Och, mój chłopcze! Nie mów tak do mnie, bo mi serce pęknie. – przerwała matka, prawie krzycząc. Potem uspokoiła się, ponieważ pragnęła przekonać go, by podzielił jej przekonanie. – Nigdy nie zapytałeś i jesteś dla mnie taki, jakim był twój ojciec, nie mówiłam więc nie pytana – ale zrobiłam wszystko, by być blisko dawnej posady Lizzie. Zamieszkaliśmy w tej stronie Manchesteru, i tego samego dnia, gdy przybyliśmy, poszłam do jej dawnej pani i poprosiłam, czybym mogła zamienić z nią kilka słów. Byłam zdecydowana zarzucić jej to, że nie powinna odsyłać mojej biednej dziewczyny, bez powiedzenia nam o tym najpierw, ale ona była w czerni i wyglądała tak smutno, że nie miałam serca z nią się spierać. Ale zapytałam ją o Lizzie. Panicz odwrócił się od niej w dzień wypowiedzenia (odszedł w inne miejsce, mam nadzieję, że znajdzie tam więcej miłosierdzia, niż okazał je naszej Lizzie - tak ) i kiedy pani powiedziała, że powinna do nas napisać, Lizzie potrząsnęła głową, a kiedy zapytała ją znowu, biedna dziewczyna padła na kolana i prosiła ją, żeby tego nie robiła, ponieważ, jak mówiła, to mogło złamać mi serce (tak się stało, Will – Bóg wie, że tak) – powiedziała biedna matka, usiłując powstrzymać swoją wielką, obezwładniającą mękę. - A jej ojciec przeklął ją… Och, Boże, naucz mnie być cierpliwą. – nie mogła mówić przez kilka minut. – I dziewczyna powiedziała, że utopi się kanale, jeśli jej pani napisze do domu… i tak….

- Więc miałam ślad mojej córki… jej pani pomyślała, że ona odeszła do przytułku, aby być nianią, więc tam poszłam, i tam, jak można było oczekiwać, była i odesłali ją, jak tylko poczuła się silniejsza i powiedzieli, że jest młoda, więc może pracować, ale jaki rodzaj pracy był dla niej, dziewczyny, otwarty, i jej dziecka, z której mogliby się utrzymać?

Will słuchał opowieści swej matki z głębokim współczuciem, bez dawnego gorzkiego wstydu. Ale to, że otworzyła przed nim swoje serce, spowodowało, że jego serce otworzyło się również, i po chwili odpowiedział:

- Matko! Myślę, że lepiej będzie, gdy wrócę do domu. Tom może zostać z tobą. Wiem, że powinienem zostać także, ale nie mogę być spokojny, tak blisko … niej… bez pragnienia by ją zobaczyć… mam na myśli Susan Palmer.

- Stary pan Palmer, o którym mi mówiłeś, ma córkę? – zapytała pani Leigh.
- Tak, ma. I kocham ją za bardzo. I ponieważ ją kocham, chcę opuścić Manchester. To wszystko.

Pani Leigh próbowała zrozumieć te słowa przez jakiś czas, ale okazało się to zbyt trudne do wyjaśnienia.

- Dlaczego nie możesz jej powiedzieć o swojej miłości? Jesteś miłym chłopcem i solidnym w pracy. Dostaniesz Upclose Farm po mojej śmierci, Jeśli chodzi o to, mogę zostawić ci farmę teraz i utrzymywać się jako sprzątaczka. To według mnie bardzo nieśmiały sposób zdobycia jej, skoro myślisz o opuszczeniu Manchesteru.

- Och matko, ona jest tak dobrze urodzona i tak dobra... ona jest po prostu świętą. Nigdy nie zaznała grzechu, i jak mogę poprosić ją, by za mnie wyszła, skoro wiem, co się stało z Lizzie i obawiam się najgorszego? Wątpię, czy ktoś taki jak ona może dbać o mnie, ale gdyby dowiedziała się o mojej siostrze, to mogłoby postawić przepaść pomiędzy nami i ona będzie się wzdragać przed myślą o związaniu się ze mną. Nie wiesz, jaka ona jest dobra, matko!

- Will, Will. Jeśli jest taka dobra jak mówisz, zlituje się nad naszą Lizzie. Jeśli nie będzie miała litości, to oznacza, że jest okrutną faryzeuszką i tobie będzie lepiej bez niej.

Ale on tylko potrząsnął głową i westchnął, na jakiś czas zarzucono rozmowę.


Tłumaczenie: Gosia

Ilustracja:
1. Portrait of young woman - Oscar Gustave Rejlander (1813-1875) - fot. znanego wiktoriańskiego fotografa.

niedziela, 13 grudnia 2009

Lizzie Leigh, rozdz. 1 cz. 3

Zanim dzikie żonkile zakwitły w zacienionym zagajniku otaczającym Upclose Farm, rodzina Leighów osiedliła się w Manchesterze. Jak oni kiedykolwiek mogliby uważać to miejsce za swój dom, nie było tam ogrodu ani pomieszczeń gospodarczych, ani świeżego, rześkiego odpływu, ani rozległego widoku na wrzosowiska i dolinę, - nie było zwierząt, by je doglądać i, za czym najbardziej tęsknili, nie było dawnych wspomnień, nawet mimo tych myśli o smutku, o zmarłym, i tym co odeszło.

Pani Leigh nie dbała o to, co stracili, bardziej od swoich synów. Było więcej energii w jej obliczu niż przez ostatnie miesiące, gdyż teraz miała nadzieję, nie pozbawioną smutku, z pewnością, ale nadzieję. Wykonywała wszystkie domowe obowiązki, dziwne i skomplikowane, oszołomiona tymi wszystkimi rzeczami, które są niezbędne, kiedy żyje się w mieście.

Ale kiedy dom był już posprzątany, a chłopcy wracali wieczorem ze swoich zajęć do domu, mogła odłożyć naczynia i wykraść się, niezauważona, jak sądziła, ale nie bez wielu znaczących spojrzeń Willa, potem zamykała drzwi do domu i wychodziła. Często wracała po północy, blada i znużona, i niemal ze wzrokiem winowajcy, ale ta twarz była tak pełna rozczarowania i utraconej nadziei, że Will nie miał serca powiedzieć, co sądzi o szaleństwie i beznadziejności poszukiwań.

Noc po nocy było to ponawiane, aż dnie zmieniły się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Cały ten czas Will spełniał swoje obowiązki wobec niej, tak dobrze jak mógł, nie popierając jej działań. Pozostawał w domu wieczorami ze względu na Toma i często żałował, że nie umiał czerpać przyjemności z czytania, tak jak Tom. W czasie tych wieczorów opierał się ciężko na rękach, zajmując miejsce matki.

Nie muszę mówić, jak matka spędzała męczące godziny. A jednak coś wam powiem. Ona wędrowała, na początku bez celu, aż zebrała myśli, i swoją energię skierowała w określonym kierunku; potem szła z ogromną cierpliwością najmniej znanymi drogami do jakiejś nowej części miasta, patrząc tęsknie, z niemym błaganiem na ludzkie twarze. Czasami chwytała przelotne spojrzenie kogoś, kto przez chwilę wydawał jej się podobny do jej dziecka i śledziła tę osobę z nieskończoną wytrwałością, aż jakieś światło ze sklepu albo lampka nie pokazała jej chłodnego, obcego oblicza kobiety, która nie była jej córką.

Raz czy dwa razy jakiś życzliwy przechodzień, wstrząśnięty jej spojrzeniem, pełnym tęsknej zgryzoty, odwrócił się i ofiarował jej pomoc, albo zapytał, czego potrzebuje. Kiedy tak się stawało, odpowiadała tylko: „Czy nie zna pan biednej dziewczyny nazywającej się Lizzie Leigh?" – a kiedy odpowiadali, że nie znają, potrząsała głową i odchodziła. Pewnie myśleli, że jest szalona. Ale ona nigdy nie odzywała się do nikogo jako pierwsza.

Czasami odpoczywała przez kilka minut na schodach, a czasami (bardzo rzadko) zakrywała twarz i płakała. Ale nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu, gdy jej oczy zaślepione były łzami, zaginiona mogła przejść niezauważona.

Pewnego wieczora w czasie krótkich jesiennych dni, Will zobaczył starego człowieka, który być może nie był pijany, ale nie mógł iść prosto chodnikiem i był wyszydzany z powodu niepewnych kroków, jakie stawiał, przez próżnujących chłopców z sąsiedztwa. Ze względu na ojca Will traktował starszy wiek z troską, nawet kiedy wiele surowych zalet, wyróżniających ojca, przestało być tak wyraźnych. Tak więc zabrał tego starego człowieka do domu i wydawał się wierzyć w jego często powtarzane zapewnienia, że on nie pił nic prócz wody. Nieznajomy próbował wstać, gdyż był blisko domu, jakby tam był ktoś, dla kogo żywił szacunek nawet w tym w połowie nietrzeźwym stanie albo którego obawiał się zmartwić.

Jego dom był bardzo czysty i schludny, nawet na zewnątrz; próg, okno, parapet były znakiem schludności wewnątrz budynku. Will został nagrodzony za swą troskę błyszczącym spojrzeniem, wyrażającym podziękowania, który zastąpił rumieniec wstydu na twarzy młodej kobiety lat dwudziestu lub coś koło tego. Nie przemówiła, ani nie poparła uprzejmej prośby swego ojca, aby usiadł. Wydawała się nie życzyć sobie, żeby obcy był świadkiem prób ojca w trzeźwości, a Will nie mógł znieść tego, że musiałby zostać i widzieć jej udrękę. Will zauważył jej spuszczone oczy i chociaż on nie mógł odczytać ich ukrytego znaczenia, powiedział nieśmiało:
- Jeśli państwo się na to zgodzą, ja już pójdę. Dziękuję państwu.

Ale dziewczyna nic nie odpowiedziała, a do niej te słowa były naprawdę skierowane, Will opuścił dom, tym bardziej podobała mu się za to, że nic nie powiedziała.
Myślał o niej dużo przez następny dzień lub dwa. Beształ sam siebie za to, że był tak nierozsądny, a potem wpadł w to ze świeżym zapałem i myślał o niej jeszcze więcej.

Próbował osłabić w sobie to wrażenie, mówił sobie, że nie jest taka ładna, a potem odpowiadał oburzony, że jej uroda podoba mu się o wiele bardziej niż jakiejkolwiek innej piękności. Wolałby nie wyglądać jak chłopak ze wsi, o czerwonej twarzy, kiedy ona wyglądała jak dama, ze swoją delikatną, pozbawioną koloru cerą, lśniącymi, czarnymi włosami i nieskazitelną sukienką. Ładna czy nieładna - przyciągała go do siebie.

Nie mógł powstrzymać przed tym, by ją zobaczyć raz jeszcze i znaleźć jakąś wadę, która uwolniłaby od niej jego serce. Ale ona była czysta i dziewczęca jak wcześniej. Siedział i patrzył, odpowiadając jej ojcu, podczas gdy ona coraz bardziej kryła się w cień przypiecka poza zasięg jego wzroku. Potem myśl, która go opanowała (to nie on, z pewnością, zrobił tak zuchwałą rzecz!), sprawiła, że wstał i przeniósł świecę na inne miejsce, pod pretekstem, że chce jej dać więcej światła do szycia, ale w rzeczywistości, żeby widzieć ją lepiej.

Nie mogła znieść tego dłużej - podskoczyła i powiedziała, że musi położyć siostrzenicę do łóżka, a zapewne to nie było, przedtem ani potem, nieznośne dwuletnie dziecko – ponieważ nie przyszła ponownie, pomimo tego, że Will został półtorej godziny dłużej.

Zdobył serce ojca, bo był wdzięcznym słuchaczem, gdyż niektórzy ludzie nie są wymagający, i mogą mówić nieprzerwanie, a nie są aż tak nierozsądni, by oczekiwać, że ktoś uważa na to co mówią. Will dowiedział się jednak wiele ze słów starego człowieka.

Kiedyś zajmował się całkiem dobrą branżą, ale stracił więcej pieniędzy niż jakikolwiek właściciel sklepu owocowo-warzywniczego, o jakim słyszał. [...] Ten ogromny błąd wydawał się być wydarzeniem w jego życiu i jedynym, które rozpamiętywał z dziwnym rodzajem dumy. Wydawało się, jakby obecnie czerpał ze swoich dawnych wysiłków (w swoim bankructwie) i polegał na córce, która prowadziła szkółkę dla najmłodszych dzieci.

Ale wszystkie te szczegóły Will przypomniał sobie i zrozumiał dopiero wtedy, gdy opuścił ich dom, bo w czasie kiedy go słuchał, jego myśli wypełniała Susan. Potem kiedy zawarł znajomość z panem Palmerem, zawsze miał jakiś powód, można być tego pewnym, aby wracać tam znowu i znowu.

Słuchał ojca, rozmawiał z małą siostrzenicą, ale patrzył na Susan, zarówno, gdy słuchał, jak i gdy mówił. Jej ojciec obstawał przy swojej dawnym szlacheckim pochodzeniu, szczegóły te wydawałyby się Willowi bardzo wątpliwe, gdyby słodka, skromna Susan nie dodawała do tego otaczającej ją niewytłumaczalnej aury wytworności. Wiele nie mówiła, była przeważnie staranna w pracy, ale kiedy poruszała się, to było tak bezgłośne, a kiedy przemawiała, jej głos był tak głęboki i cichy; ta cisza, słowa, ruch i bezruch, jednako wydawały się tak niedoścignione dla Willa, że przechodziły w rodzaj świętości i niedostępnej chwały – była dla niego nieosiągalna, nawet jeśli go znała!

I, gdyby poznała ciemny sekret – hańbę jego siostry - zawsze obecny w jego umyśle z powodu matczynych nocnych poszukiwań wśród wyrzutków i porzuconych, czyby Susan nie wzdrygnęła się ze wstrętem, jakby był splamiony tym mimowolnym pokrewieństwem? To był jego lęk, i w związku z tym podjął postanowienie, że zrezygnuje z jej słodkiego towarzystwa, zanim nie będzie za późno.

Tak więc opierał się wewnętrznym pokusom i pozostawał w domu, cierpiał i wzdychał. Stał się zły na matkę za jej niestrudzoną cierpliwość w poszukiwaniu kogoś, kto – nie mógł poradzić na to, że nie miał nadziei – raczej już nie żył niż żył. Odzywał się do niej ostro i otrzymywał jedynie takie smutne, przepraszające odpowiedzi, które sprawiały, że wyrzucał to sobie samemu, i coraz bardziej tracił spokój umysłu.

Ta walka nie pozostawała bez wpływu na jego zdrowie, a Tom, jego jedyny towarzysz w czasie długich wieczorów, dostrzegał z niepokojem jego wzrastającą tęsknotę, jego niespokojną drażliwość, i w końcu zdecydował się zwrócić uwagę matki na zmizernienie brata, jego udręczony wygląd. Słuchała tego zaskoczona, przypominając sobie narzekania Willa na jej miłość. Zauważyła jego malejący apetyt i w połowie zauważane westchnienia.
- Will, chłopcze! Co z tobą? – zapytała go, kiedy usiadł apatycznie wpatrując się w ogień.
- To nie chodzi o mnie. – odparł, jakby zirytowała go ta wzmianka.
- Nie! Ale o coś chodzi.

Nie zabrał ponownie głosu, aby zaprzeczyć, w istocie nie wiedziała czy ją usłyszał, tak nieruchomy był jego wzrok.
- Chciałbyś wrócić do Upclose Farm? – zapytała, pełna smutku.
- To sezon owocowania jeżyn. – wtrącił Tom.

Will potrząsnął głową. Patrzyła na niego przez chwilę, jakby usiłowała odczytać to wrażenie przygnębienia i znaleźć jego źródło.
- Ty i Tom możecie jechać. – powiedziała. – Ja muszę tu zostać, dopóki jej nie znajdę, wiesz o tym. – kontynuowała zniżając głos.

Odwrócił się szybko, rozglądając się, stwierdził, że przez cały czas jest obecny Tom, kazał mu więc iść do łóżka.
Kiedy Tom opuścił pokój, przygotował się do rozmowy.


Tłumaczenie: Gosia

Ilustracje:
1. "Manchester from Kersal Moor" - Manchester od strony wrzosowisk Kersal. Ryt. Edward Goodall (1794-1870), wg obrazu William Wylda (1808-1889) z 1852.
2. "Sewing young woman at the window" albo "Lady Sewing by a Window" Knud Erik Larsen (1865 - 1922).

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Lizzie Leigh, rozdz. 1 cz. 2

Kiedy wszedł do domu, siedziała przed ogniem, patrząc w żar paleniska. Nie usłyszała, jak wchodził, na jakiś czas utraciła poczucie rzeczywistości.

- Matko! O co chodzi z tym wyjazdem do Manchesteru? – zapytał.
- Och, chłopcze! – odparła, odwracając się i mówiąc błagalnym tonem. – Muszę wyjechać i odszukać Lizzie. Nie mogę przestać o niej myśleć. Wiele razy zostawiałam twojego ojca, śpiącego w łóżku i przekradałam się do okna, i patrzyłam, patrzyłam w kierunku Manchesteru, aż pomyślałam, że muszę wyruszyć i brnąć przez wrzosowiska i prosto, dopóki tam nie dotrę, a potem przeszukam wszystkie kąty, dopóki nie znajdę naszej Lizzie. Często, kiedy południowy wiatr wiał łagodnie w dolinie, wydawało mi się (to tylko złudzenie, ja wiem), że słyszałam, jak płacze za mną. I myślałam, że ten głos się zbliża, aż w końcu słyszałam szloch „Matko” tuż przy drzwiach. Skradałam się i otwierałam zasuwę i wpatrywałam się w nieruchomą ciemność, myśląc, że ją zobaczę – i wracałam chora i przepełniona smutkiem, kiedy nie mogłam usłyszeć żadnego dźwięku poza zawodzeniem wiatru. Och! Nic mnie tu nie zatrzyma, kiedy ona może umiera z głodu, tak jak biedny chłopiec w biblijnej przypowieści.

Podniosła głos i głośno zapłakała.
Will był głęboko zasmucony. Był na tyle dorosły, że wiedział o rodzinnej hańbie, kiedy to dwa lata wcześniej jego ojciec otrzymał list do córki zwrócony przez jej panią w Manchesterze, która informowała go, że Lizzie porzuciła u niej służbę – i z jakiego powodu.

Podzielał surowy gniew ojca, chociaż uważał go za twardego, to prawda, kiedy nie pozwalał płakać swej szlochającej, zrozpaczonej żonie ani wyjechać i spróbować znaleźć jej biedne, grzeszne dziecko i oznajmił, że nie mają już córki, że powinna być uważana za martwą, a jej imię nigdy więcej nie będzie wymawiane publicznie ani w porze posiłku, ani w błogosławieństwie ani w modlitwie.

Zachowywał milczenie, ściskając usta, marszcząc brwi, kiedy sąsiedzi zwracali mu uwagę, jak śmierć biednej Lizzie postarzyła ich oboje, ojca i matkę, i jak oni myślą, że pogrążeni w żałobie małżonkowie nigdy więcej nie podnosili głowy. On sam czuł, że to jedno wydarzenie postarzyło go, i zazdrościł Tomowi łez, które ten wylał nad biedną, śliczną, niewinną, zmarłą Lizzie.

Myślał o niej czasami, aż zaciskał zęby, i pogrążał ją w jej wstydzie. Jego matka nigdy nie wspomniała mu o niej, aż do tej chwili.
- Matko! – powiedział w końcu. – Może ona nie żyje. Najprawdopodobniej tak jest.

- Nie, Will. Ona nie umarła –odparła pani Leigh. – Bóg nie pozwoli jej umrzeć, dopóki nie zobaczę jej znowu. Nie wiesz, jak modliłam się, żeby jeszcze raz zobaczyć jej słodką twarz i powiedzieć, że jej wybaczyłam, chociaż złamała mi serce. Ona żyje, Will. – Nie mogła mówić dalej przez minutę czy dwie, gdyż tak bardzo szlochała. – Nie wiesz tego, więc nie możesz mówić, że ona nie żyje. Bóg jest bardzo miłościwy, Will. Jest. On jest dużo bardziej litościwy niż człowiek. Nigdy nie mogłam mówić do twojego ojca, tak jak mówię do niego. W dodatku twój ojciec w końcu jej wybaczył. W swoich ostatnich słowach powiedział, że jej wybaczył. Nie możesz być twardszy od swego ojca, Will. Nie próbuj powstrzymywać mnie przed tym, bym ją zobaczyła, to bezskuteczne.

Will siedział nieruchomo przez długi czas, zanim przemówił, W końcu powiedział:
- Nie będę cię od tego odwodził. Myślę, że ona nie żyje, ale to nie ma znaczenia.
- Ona nie jest martwa – odparła matka z powagą.

Will nie zwrócił na to uwagi.
- Wszyscy pojedziemy na rok do Manchesteru i wynajmiemy farmę Tomowi Higginbothamowi. Podejmę pracę kowala, a Tom może przez ten czas się uczyć, na co zawsze miał ochotę. Pod koniec roku wrócisz, matko, i przestaniesz martwić się o Lizzie i zgodzisz się ze mną, że ona nie żyje. A, moim zdaniem, to może być większa ulga niż dziękowanie za jej życie. – obniżył głos, kiedy mówił ostatnie słowa.

Wstrząsnęła głową, ale nie odpowiedziała. Zapytał znowu:
- Zgodzisz się na to, matko?
- Zgodzę się na to (choć to niewystarczające) – powiedziała. – Jeśli nie usłyszę i nie zobaczę jej po roku poszukiwań w Manchesterze, złamie mi to pewnie serce, zanim ten rok się skończy, a potem nie zaznam ani miłości ani smutku, kiedy będę spoczywała w grobie. Zgadzam się na to, Will.

- Więc, przypuszczam, że tak musi zostać. Nie powiem Tomowi, dlaczego przeprowadzamy się do Manchesteru. Najlepiej będzie mu tego oszczędzić.
- Jeśli taka jest twoja wola – powiedziała ze smutkiem – więc tak zrobimy. To wszystko.

Tłumaczenie: Gosia

Ilustracje:
1. "A Portrait of Victorian Girl".

piątek, 4 grudnia 2009

Lizzie Leigh, rozdz. 1 cz. 1

"Lizzie Leigh"
by Elizabeth Gaskell

Rozdział I

Kiedy śmierć nawiedza dom w dzień Bożego Narodzenia, kontrast między tą chwilą i atmosferą panującą zwykle w tym dniu, wywołuje przejmujący smutek – całkowitą pustkę osamotnienia.

James Leigh zmarł właśnie wtedy, gdy z oddali dzwony kościoła w Rochdale (1) biły na poranną mszę w Dzień Bożego Narodzenia 1836 roku. Kilka minut przed śmiercią otworzył swoje szklące się już oczy i dał znak żonie słabym ruchem warg, że ma coś jej do powiedzenia. Stanęła blisko niego i usłyszała słaby szept:
- Wybaczam jej, Anno! Może Bóg i mi wybaczy!
- O Mój Boże! Mój drogi! Tylko wyzdrowiej, a ja nigdy nie przestanę być wdzięczna za te słowa. Może Bóg w niebie pobłogosławi cię za te słowa. Nie niepokój się, mój chłopcze! Może… O Boże!

W chwili, gdy mówiła te słowa, on umarł.

Przez 22 lata byli małżonkami, z tego przez 19 lat ich życie było tak spokojne i szczęśliwe, jak tylko być mogło, ponieważ z jednej strony była najdoskonalsza uczciwość, a z drugiej strony pełne zaufanie i miłosne posłuszeństwo. Sławny cytat z Miltona (2) mógł być oprawiony w ramki i powieszony jako reguła ich małżeńskiego życia, gdyż on był tak naprawdę tłumaczem, który stał pomiędzy Bogiem a nią.

Uważałaby siebie za osobę niegodziwą, gdyby ośmieliła się myśleć o nim surowo, chociaż w jednakim stopniu był prostym człowiekiem, jak i stanowczym, surowym i nieugiętym. Ale z wyjątkiem tych trzech lat żadne narzekania nie wyszły z jej serca. Zbuntowała się przeciw mężowi jak przeciwko tyranowi, z nakazującym, ponurym buntem, który rozerwał dawne oznaki żoninego obowiązku i uczucia, i zatruł na zawsze źródła, skąd kiedyś wypłynęła najczulsza miłość i cześć.

Ale te ostatnie błogosławione słowa stały się dla niej święte i wywołały skruchę wobec całego tego gorzkiego oziębienia ostatnich lat. To dlatego odpowiadała odmownie na błagania swych synów, by zobaczyła życzliwych sąsiadów, którzy przybyli z kościoła, aby współczuć i nieść pocieszenie. Nie! Ona zostanie ze zmarłym mężem, który tak czule przemówił na końcu, jakby milczał przez te lata. Gdyby tylko zdołała być lepsza i mniej w swoim gniewie powściągliwa, mógł ustąpić wcześniej – i w odpowiednim czasie!

Usiadła, by kołysać się na brzegu łóżka, podczas gdy jej stopy poniżej poruszały się miarowo; zbyt długo była pogrążona w smutku, aby teraz wybuchnąć jakimkolwiek gwałtownym i głębokim żalem; bruzdy były wyrzeźbione na jej policzkach i łzy płynęły spokojnie, jakby ustawicznie, cały dzień.

Ale kiedy nadciągnęła zimowa noc, a sąsiedzi odeszli do swoich domów, zakradła się do okna i spoglądała długo i tęsknie na ciemnoszare wrzosowiska. Nie słyszała głosu syna, który mówił do niej od drzwi, ani jego kroków, kiedy podszedł bliżej. Podskoczyła, gdy ją dotknął.

- Matko! Chodź do nas. Nie ma nikogo prócz Willa i mnie. Najdroższa matko, uczynimy co zechcesz.

Głos biednego chłopca drżał, zaczął płakać. Wydawało się, że wymaga wysiłku ze strony pani Leigh oderwanie się od okna, ale z westchnieniem podporządkowała się jego prośbie.

Dwaj chłopcy (chociaż Will miał prawie dwadzieścia jeden lat, wciąż myślała o nim jako o chłopcu) zrobili wszystko co w ich mocy, by uczynić dom wygodnym dla niej. Ona sama w czasie tego smutku, nigdy nie rozpaliła jaśniejszego ognia ani nie uporządkowała tak paleniska, gotowa na powrót męża do domu, niż teraz gdy ją oczekiwano.

Naczynia do herbaty leżały przygotowane na stole, czajnik stał na ogniu, a chłopcy przemienili swój żal w rodzaj spokojnej pogody ducha. Zwracali uwagę na najdrobniejszą rzecz, która im przyszła do głowy, ale ona w zamian nie czyniła żadnych uwag – nie opierała się – raczej zgadzała się na wszystko, ale nie widzieli, by to ją wzruszyło.

Kiedy herbata została wypita – to była jedynie forma podwieczorku – Will przeniósł naczynia na komodę. Jego matka oparła się apatycznie na krześle.

- Matko, może Tom przeczyta ci rozdział? On jest lepszym uczniem niż ja.
- Tak, chłopcze! – powiedziała skwapliwie. – Tak jest. Przeczytaj o synu marnotrawnym. Tak, chłopcze. Dziękuję ci.

Tom odszukał rozdział i przeczytał go wysokim głosem, przyjętym w wiejskich szkołach. Jego matka zgięła się do przodu, jej usta rozsunęły się, oczy rozszerzyły, jej całe ciało wyrażało wyczekującą uwagę. Will siedział z pochyloną głową.

Wiedział, dlaczego ten rozdział został wybrany; i to przypomniało mu rodzinną hańbę. Kiedy lektura dobiegła końca, wciąż trzymał nisko głowę w posępnej ciszy. Ale jego twarz nieco rozjaśniła się. Jego oczy wydawały się rozmarzone, jakby miał wizję, i wkrótce położył Biblię koło niej, i kładąc palec poniżej każdego słowa, zaczął czytać je na głos niskim głosem. Ona powtarzała słowa o gorzkim smutku i głębokim upokorzeniu, ale przede wszystkim zatrzymywała się i rozjaśniała się czytając o czułym przyjęciu przez ojca marnotrawnego syna.
Tak przebiegł wieczór Bożego Narodzenia na Upclose Farm.

Śnieg mocno padał na ciemne, falujące wrzosowisko dzień przed pogrzebem. Czarne, burzowe niebo wisiało nieruchome, nisko nad białą ziemią, kiedy wynieśli ciało z domu, w którym tak długo gospodarował. Dwie pary żałobników podążały w czarnej procesji, idąc w niepokonanym śniegu w stronę kościoła w Milne-Row – co chwila gubiącym się w jakimś zagłębieniu czarnych wrzosowisk, a co chwila powoli wyłaniającym się i wznoszącym się ku niebu. Nie było zbyt długiego zwlekania po pogrzebie, ponieważ wielu z sąsiadów, którzy przeprowadzali ciału do grobu, miało długą drogę do domu, a wielkie białe płatki śniegu, które padały wolno z nieba, były zwiastunem dużej burzy. Pewien stary przyjaciel sam towarzyszył wdowie i jej synom do domu.

The Upclose Farm przez pokolenia należała do Leighów, mimo to ich własności ledwie awansowały ich do rangi trochę wyższej niż robotników rolnych. Stał tam dom i budynki gospodarcze, wszystkie w staromodnym stylu i około siedem akrów nieurodzajnej, jałowej ziemi, która nigdy nie zapewniła im kapitału wystarczającego, by podnieść jej wartość. W istocie ledwie mogli liczyć na to, że ich utrzyma. Przyjęło się, że synów kształcono do wykonywania określonego zawodu – takiego, jak kołodziej czy kowal.

James Leigh pozostawił testament w rękach starego człowieka, który towarzyszył im do domu. Odczytał go na głos. James zostawił w spadku farmę swojej wiernej żonie, Annie Leigh na dożywocie, a potem swemu synowi, Williamowi. Przeszło sto funtów na rachunku oszczędnościowym było zbierane dla Tomasa.

Po odczytaniu tego testamentu, Anne Leigh usiadła cicho na chwilę, a potem poprosiła Samuela Orme o rozmowę na osobności.

Synowie wyszli do kuchni, a stamtąd mimo padającego śniegu wyszli pospacerować przez pola. Bracia bardzo się lubili się, chociaż mieli różne charaktery. Will, starszy, był tak jak ojciec surowy, powściągliwy i bardzo uczciwy. Tom (dziesięć lat młodszy) był miły i delikatny jak dziewczyna, zarówno pod względem urody, jak i charakteru. Trzymał się blisko matki i bał się ojca.

Nie rozmawiali w czasie tej przechadzki ponieważ zwykle rozmawiali o faktach i z trudem posługiwali się wyszukanym językiem stosowanym do opisywania uczuć.

W tym czasie ich matka trzymała trzęsącą się ręką ramię Samuela Orme`a.
- Samuel, muszę wynająć farmę – Muszę…
- Wynająć farmę! Co przychodzi ci do głowy, kobieto?
- Och, Samuel! – powiedziała, jej oczy były wypełnione łzami – Jestem gotowa wyjechać i mieszkać w Manchesterze. Muszę wynająć farmę.

Samuel przyglądał się jej i zamyślił się, ale nic nie mówił przez jakiś czas. W końcu odparł:
- Jeśli zdecydowałaś się na to, nie rozmawiajmy już o tym, musisz wyjechać. Będzie ci smutno w Manchesterze, ale to nie moja sprawa. Będziesz musiała kupować ziemniaki, a tego nigdy w całym swoim życiu nie robiłaś. Dobrze! To nie moja sprawa. To raczej dobrze dla mnie. Nasza Jenny zamierza poślubić Toma Higginbothama, a on mówił, że poszukuje kawałka ziemi. Jego ojciec kiedyś umrze, jak sądzę, a potem on wejdzie w posiadanie Croft Farm. Ale do tego czasu...
- Więc wydzierżaw farmę. – powiedziała wciąż tak samo gorliwie.
- Tak, tak, on weźmie ją dość szybko, mam wrażenie. Ale ja nie będę teraz z tobą zawierał umowy, to by nie było właściwe. Poczekajmy trochę.
- Nie, ja nie mogę czekać. Ustalmy to od razu.
- Dobrze, dobrze. Porozmawiam o tym z Willem. Widzę go tam na zewnątrz. Pójdę do niego i porozmawiam o tym.

Zgodnie z tym co powiedział, wyszedł i dołączył do chłopców, bez ceregieli podjął temat wynajmu.
- Will, twoja matka jest gotowa mieszkać w Manchesterze i chce wynająć farmę. Więc postanowiłem wydzierżawić ją dla Toma Higginbothama, ale chciałbym wytargować niską cenę, a to niewłaściwe targować się z twoją matką właśnie teraz. Pozwól, że ty i ja spróbujemy pogadać o tym, mój chłopcze. To rozgrzeje nas w ten zimny dzień.

- Wynająć farmę?! – powiedzieli obaj chłopcy naraz z niezmiernym zaskoczeniem. – Mieszkać w Manchesterze?!

Kiedy Sauel Orme odkrył, że o tym planie nic nie wie ani Will, ani Tom, powiedział, że nic z tym nie zrobi, dopóki oni nie porozmawiają z matką, zapewne jest „oszołomiona” śmiercią męża. On zaczeka dzień lub dwa i nie wspomni o tym nikomu, nawet samemu Tomowi Higginbothamowi, bo on może zapalić się do tego pomysłu. Lepiej będzie, gdy chłopcy wejdą do środka i przedyskutują to z matką. Życzył im dobrego dnia i opuścił ich.

Will wyglądał bardzo ponuro, ale nie przemówił, dopóki nie znaleźli się w pobliżu domu. Potem powiedział
- Tom, idź do zwierząt i nakarm krowy. Chcę sam porozmawiać z matką.



Tłumaczenie: Gosia

Przypisy:
1. Rochdale – fabryczne miasteczko około 10 mil na północny-wschód od Manchesteru położone wśród wrzosowisk. Lokalizacja została wybrana przez pisarkę celowo, gdyż chciała pokazać dawną rolniczą kulturę w osadzie znajdującej się w okolicy nowego przemysłowego miasta.
2. John Milton „Raj Utracony” IV, 299. Aluzja do dzieła Miltona była czytelna dla czytelników z połowy XIX wieku.


Ilustracje:
1. Myles Birket Foster (1825-1899)
2. Roger Fenton (1819-1869), September Clouds, 1859. fotografia.
3. Myles Birket Foster (1825-1899)

środa, 2 grudnia 2009

Lizzie Leigh

Kolejnym utworem Elizabeth Gaskell, który postanowiłam przełożyć na język polski, jest czteroczęściowe opowiadanie "Lizzie Leigh".

Ma ono zupełnie inny charakter niż tłumaczone przeze mnie wcześniej "Wyznania pana Harrisona".

Tam mieliśmy do czynienia z dziełem niemal komediowym, tymczasem "Lizzie Leigh" jest nieco smutnym, a nawet wzruszającym utworem, podejmującym ważne problemy społeczne, związane z sytuacją kobiet w XIX wieku.

Gaskell nie waha się pisać tu o kobietach upadłych, o grzechu, miłości, nadziei i wybaczaniu. (Temat uwiedzenia pojawi się ponownie w twórczości pisarki w powieści "Ruth".) Gaskell pisze także o tym, jak patriarchalny model rodziny wpływa na relacje wewnątrz niej, a nawet o nich decyduje.
Piękny jest jednak wizerunek matki w tym utworze, która nie poddaje się i nie traci nadziei na odnalezienie jedynej córki, której ojciec wcześniej się wyrzekł.

Opowiadanie "Lizzie Leigh", co warto zaznaczyć, otwierało pierwszy numer czasopisma „Household Words”, redagowanego przez Karola Dickensa. Utwór Gaskell pojawił się w trzech zeszytach od 30 marca do 13 kwietnia 1850 roku.

Skoro Dickens postanowił właśnie tym opowiadaniem rozpocząć stworzone przez siebie pismo, musiał mieć po temu ważki powód, musiało odpowiadać jego poglądom i musiał mieć do pisarki zaufanie.

O samym utworze napiszę więcej po zakończeniu publikacji mojego przekładu.

Serdecznie zapraszam do lektury, choć pewnie samo opowiadanie nie jest tak łatwe, lekkie i przyjemne jak opowieść o doktorze Harrisonie.

Chciałam jednak pokazać inną twarz Elizabeth Gaskell, jej zaangażowanie społeczne, dobrze nam znane z powieści "North and South".

wtorek, 1 grudnia 2009

Książka "North and South" po polsku?

Jak informowałam wcześniej, użytkowniczki forum "Z Południa na Północ" zainteresowały twórczością Elizabeth Gaskell, a dokładnie powieścią "North and South", redakcję czasopisma "Bluszcz".

Od numeru 5 (czyli od lutego 2009 roku) są tam zamieszczane fragmenty tej powieści (pod polskim tytułem "Północ Południe"), ale nie było wciąż decyzji o przełożeniu całości tej książki (przypominam, że istnieje jedynie amatorskie tłumaczenie powieści dokonane wspólnymi siłami 5 użytkowniczek wspomnianego forum).

W grudniowym numerze "Bluszcza" być może dostałyśmy prezent mikołajkowy w postaci decyzji o wydaniu książki po polsku.

Otóż pod fragmentem zamieszczonym w grudniowym numerze czasopisma jest zdanie:
"Powieść Elizabeth Gaskell już wkrótce w Polsce".

Czyżby Bluszcz zdecydował się jednak wydać "Północ Południe"? To by była świetna wiadomość, bo jeszcze w maju takiej decyzji nie było.
Czekamy z niecierpliwością. Przypominam, że fragmenty powieści zamieszczane w czasopiśmie "Bluszcz" są tłumaczone przez Magdalenę Moltzan-Małkowską.



Na ilustracji strony z tłumaczeniem powieści "Północ Południe" z numerów "Bluszcza" od czerwca do grudnia 2009.