Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

niedziela, 18 listopada 2018

O pisarstwie Gaskell w "Pamiętniku Literackim" z 1935 roku

   Zasługuje  na szacunek i uwagę czytelników nie-angielskich w innych krajach i późniejszych okresach, którzy znajdują do dziś w lekturze "Cranford" prawdziwą rozkosz estetyczną. 

        Tak o Elizabeth Gaskell pisał w okresie międzywojennym historyk literatury angielskiej Roman Dyboski. Jest w ocenach dokonań pisarki nader krytyczny, ale nie odmawia wartości jej utworom. Najbardziej cenił  "Cranford", uznając tę powieść za "epopeję życia małomiejskiego w Anglji ery mieszczańskiej". Jednak - jak twierdził - w tej angielskiej pisarce "nie było ani krzty emancypanckiego buntu przeciw konwenansom", w przeciwieństwie do np. sióstr Bronte. Jednocześnie uważał, że: "kalibrem swej wielkości twórczość powieściopisarska pani Gaskell nie sięga poziomu takiej mistrzyni w tej samej dziedzinie rodzajowych obrazków powieściowych, jak wspomniana już Jane Austen", gdyż - według krytyka - "jest nazbyt dobrotliwa i nazbyt dobrze wychowana, by być naprawdę ironistką w wielkim stylu". Dlatego, jak to określił, "powieści pani Gaskell w całości są raczej podobne do akwarel, niż do obrazów olejnych". Ponieważ - jak pisze dalej - "akwarele, pod ręką artystów, których naturę właściwym sposobem wyrażają, stawały się nieraz perłami sztuki malarskiej",  taką perłą - jego zdaniem - jest właśnie "Cranford". Pisarstwo Gaskell Dyboski przyrównał także do malarstwa miniaturowego. "Akwarelowe czy minjaturowe, jak jej figury i sceny ludzkie, są u pani Gaskell także opisy krajobrazu, właśnie dlatego tchnące tym prostym i skromnym wdziękiem, który cechuje najznakomitszych pejzażystów starej sielskiej Anglji".

    Oto fragment artykułu Romana Dyboskiego zatytułowanego "Wielcy powieściopisarze angielscy XIX wieku z perspektywy dzisiejszej", poświęcony Elizabeth Gaskell: 

    "Osobną niszę w tradycji literackiej ma w sąsiedztwie sióstr Bronte zapewnioną dla siebie raz na zawsze pani Elżbieta Cleghorn Gaskell za to, że w swoim życiorysie Karoliny odmalowała w doskonały sposób to posępne tło rodzinno-domowe i to ponuro wzniosłe tło krajobrazowe, które nam tak bardzo pomagają zrozumieć żywiołowość ich sztuki powieściopisarskiej i bohaterstwo ich natury moralnej. 

    Niezależnie jednak od tej wielkiej zasługi biograficzno- komentatorskiej twórczość pani Gaskell ma swoje walory samodzielne i trwałe, choć nie są to walory najwyższej miary. Rozgłos za życia zyskała sobie przez powieść Mary Barton (1848), która obok Sybil Disraelego i późniejszych Hard Times Dickensa dawała pierwsze obrazy z nowoodkrytego wtedy dla literatury środowiska robotników przemysłowych. Ale pani Gaskell, wiodąca zaciszne i kulturalne życie jako małżonka duchownego światłej sekty unitarjan, choć sporo się czynnie zajmowała filantropją społeczną, nie nadawała się duchowo do głębszego ujęcia zagadnień świata robotniczego, choć tego po Mary Barton raz jeszcze próbuje na większą skalę w North and South. Tak samo nie nadawała się do śmiałego i wyprzedzającego swój wiek przedstawienia problemu kobiety uwiedzionej, o co pokusiła się w powieści Ruth, i również nie nadawała się do zobrazowania stosunków na wsi wśród ziemiaństwa, których panoramę chciała dać w powieści My Lady Ludlow. Natomiast na swym właściwym terenie znalazła się i prawdziwie klasyczne dzieło stworzyła, gdy rodzinne miasteczko Knutsford niedaleko Manchesteru wzięła za wzór do szeregu szkiców p. t. Cranford , które składają się na jedyną w swoim rodzaju epopeję życia małomiejskiego w Anglji ery mieszczańskiej. Jak niegdyś sama pani Gaskell, tak jej bohaterka wychowuje się w małem miasteczku pod opieką ciotki, starej panny, i w opowiadaniu tej bohaterki poznajemy osobliwy, przeważająco niewieści światek prowincjonalnego zakątka.

    „Przede wszystkiem miasto Cranford jest w posiadaniu Amazonek: wszystkie osoby, zajmujące domy powyżej pewnej ceny najmu, są kobietami. Jeżeli jakie małżeństwo osiędzie w mieście, to mężczyzna jakoś znika; albo poprostu na śmierć się zastraszy tem, że jest jedynym mężczyzną na zebraniach towarzyskich w Cranford; albo nieobecność jego tłumaczy się służbą w odległym garnizonie czy na okręcie, czy też interesami, prowadzonemi przez cały tydzień w wielkiem handlowo-przemysłowem mieście Drumble, położonem o dwadzieścia mil koleją od Cranfordu.“

    W tej małej rzeczypospolitej kobiecej utrzymywanie w porządku ogródka kwiatowego przed domem, czujna kontrola nad młodą i nieudolną służącą, pieczenie ciastek na popołudniowe przyjęcia herbaciane, wreszcie kolekcjonowanie i kolportaż ploteczek są głównemi zajęciami, a panującą atmosferą jest genteel poverty - skromność materjalnych warunków życia, starannie maskowana przez dystynkcję manjer i pozory nonszalancji. Że zaś w minjaturowych ramach takiego żywota jest miejsce na całe bogactwo uczuć ludzkich i na całą głębię cierpień i radości, to udało się pani Gaskell ukazać w sposób, stanowiący o naprawdę niepospolitej wartości tego jej małego arcydzieła. Umie nas wzruszyć czyto opisem wizyty dwóch starych panien u zdziwaczałego starego właściciela folwarku, który niegdyś był przedmiotem młodocianych uczuć jednej z nich, czyto obrazem gorącej, cichej adoracji całego niewieściego towarzystwa dla dobrotliwego emeryta, byłego kapitana okrętu, co je wszystkie po rycersku traktuje jako wielkie damy; czy wreszcie historją zbiorowych wysiłków dobrych sąsiadek nad umożliwieniem otwarcia sklepiku z herbatą przezacnej cioci Matty, co straciła swe oszczędności przez bankructwo banku, w którym je złożyła. Niema w powieści większych sensacyj jak zjawienie się w miasteczku prestidigitatora włoskiego, który okazuje się wreszcie prostym Anglikiem i w biedzie i chorobie doznaje dobroci pań cranfordzkich; czy w końcu powrót brata cioci Matty z długoletniej służby w Indjach, gdzie wprawdzie fantastycznych bogactw nie nagromadził, ale tyle zaoszczędził, by siostrze zapewnić spokojną starość. W zwierciedle tak drobnych i zgoła nie dramatycznych wypadków z rozrzewnieniem oglądamy tajniki dusz i serc ludzkich.

    Ciasnym granicom, w których te głęboko ludzkie obrazki są zamknięte, poddawał się talent literacki pani Gaskell dobrowolnie i z rozmysłem, gdyż odpowiadały one jej cichej i delikatnej kobiecej naturze, jednako dalekiej od żywiołowej siły uczucia sióstr Bronte i od filozoficznego intelektualizmu pani George Eliot. Była wzorową towarzyszką życia dla męża-pastora i wzorową matką siedmiorga dzieci; nie było w niej ani krzty emancypanckiego buntu przeciw konwenansom. Tylko napisała przy tem wszystkiem około czterdziestu tomów powieści, nowel, rozpraw i artykułów; a że znalazł się wśród tego obfitego dorobku taki klejnocik, jak Cranford , to słuszny tytuł do szczerego i stałego uznania ze strony potomności. Nie chodzi w tym wypadku o genjalne porywy, sięgające poza czas i miejsce; ale jeżeli mamy do czynienia raczej z typową literacką przedstawicielką kraju i epoki, to w każdym razie ta typowa reprezentacja jest nawskróś udatna, nie skażona żadnym błędem przeciw dobremu smakowi i nie pozbawiona należytego związku rozumowego i uczuciowego ze sprawami ogólno-ludzkiemi; a więc zasługuje także na szacunek i uwagę czytelników nie-angielskich w innych krajach i późniejszych okresach, którzy znajdują do dziś w lekturze Cranford prawdziwą rozkosz estetyczną.

    Kalibrem swej wielkości twórczość powieściopisarska pani Gaskell nie sięga poziomu takiej mistrzyni w tej samej dziedzinie rodzajowych obrazków powieściowych, jak wspomniana już Jane Austen, dziś zgodnie stawiana bardzo wysoko. Porówna nie nasuwa się samo, boć i Jane Austen porusza się rozmyśl nie w ciasnych ramach bytu zaściankowego: pisząc powieści współczesne w dobie wojen napoleońskich, nie wspomina w nich ani o tych wojnach samych, ani o wielkich przemianach społecznych, prowadzących od Anglji ziemiańsko-rolniczej do Anglji mieszczańsko-przemysłowej, ani nawet o dokonywającym się wtedy wielkim przewrocie romantycznym w literaturze. Ale Jane Austen na swym ciasnym terenie porusza się z instynktowną swobodą i przenikliwą intuicją prawdziwego genjuszu, i nie brak jej nigdy także tej szczypty filozoficznej ironji, która jest składnikiem wszelkiej genjalnej twórczości. Tych przymiotów, a przynajmniej tej wspaniałej ich pełni, co Jane Austen, pani Gaskell nie posiada; w szczególności jest nazbyt dobrotliwa i nazbyt dobrze wychowana, by być naprawdę ironistką w wielkim stylu, jak nią bywa czasem niemal aż do okrucieństwa Jane Austen, która „nie znosiła głupców lekkiem sercem" — did not suffer fools gladly, jak się mówi w Anglji. To też powieści pani Gaskell w całości są raczej podobne do akwarel, niż do obrazów olejnych, jak to trafnem porównaniem określa lord Cecil. 

    Ale akwarele, jak wiemy, pod ręką artystów, których na turę właściwym sposobem wyrażają, stawały się nieraz perłami sztuki malarskiej; a są przytem tej sztuki rodzajem może najbardziej typowym dla pewnych przymiotów duszy angielskiej. Są też rodzajem w pewnych swych przejawach par excellence kobiecym. Otóż wszystko to można powiedzieć także o powieściach pani Gaskell. Można też ze względu na jej rozmiłowanie w drobnych szczegółach każdego kreślonego obrazu porównać jej powieści z innym jeszcze rodzajem sztuki malarskiej, również małym co do kalibru i zasięgu, a nieraz niepospolicie cennym jakością swych dzieł,  z rodzajem również w swoim czasie bardzo typowym dla angielskiej kultury artystycznej - mianowicie z malarstwem minjaturowem. Cranford jest arcydelikatną minjaturą w porównaniu z takiemi na wielką skalę obrazami życia prowincjonalnego, jak choćby w nowszych czasach powieści Arnolda Bennetta o „pięciu miastach garncarskich Anglji środkowej.  

    Akwarelowe czy minjaturowe, jak jej figury i sceny ludzkie, są u pani Gaskell także opisy krajobrazu, właśnie dlatego tchnące tym prostym i skromnym wdziękiem, który cechuje najznakomitszych pejzażystów starej sielskiej Anglji. Całą atmosferę jej własnej sztuki zdaje się oddawać ten bezpretensjonalny obrazek jesiennego dnia na wsi, który wybrał jako charakterystyczny przykład lord Cecil: 

    „Był to jeden z owych cichych a uroczych dni jesiennych, gdy czerwone i żółte liście są jakby kołkami do rozwieszenia błyszczących od perlistej rosy pajęczyn; gdy żywopłoty przy drożne pełne są wlokących się poprzez nie ciernistych gałązek jeżyny, obciążonych dojrzałemi, lśniąco czarnemi jagodami; gdy powietrze pełne jest pożegnalnych gwizdów i pisków pta sich, brzmiących wyraźnie i krótko, — nie tak, jak długie, upojne pienia wiosenne; gdy wśród ściernisk słychać furkot skrzydeł kuropatwy, a po twardo ubitych drogach ostro dźwięczą kopyta końskie; gdy to tu, to tam jakiś liść spływa chwiejnym lotem ku ziemi, choć niema jednego podmuchu wiatru".  

    Jak ten krajobraz, tak całe magnum opus pani Gaskell - Cranford - i niejeden szczegół w mniej doskonałych i dziś już nieczytanych jej utworach - jak Sylvia’s Lovers , Cousin Phillis, Wives and Daughters - tchnie dziś tą samą naturalną świeżością, co w owych odległych latach, gdy dzieła te ujrzały światło dzienne owej Anglji wiktorjańskiej, do której tak rdzeń nie duchem swym należą".


Tekst zamieszczony w z. 1/2 "Pamiętnika Literackiego" z 1935 r.: Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historyi i krytyce literatury polskiej R. 32, z. 1/2 (1935), s. 100-101. Pełny tekst artykułu w POLONIE.


Autor artykułu: 

Roman Dyboski (1883-1945) -  filolog, historyk literatury angielskiej. Od roku 1911 był profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (wcześniej docent i kierownik Katedry Filologii Angielskiej). W roku 1923 wybrany został na członka-korespondenta, a w 1931 na członka czynnego Polskiej Akademii Umiejętności. W roku akademickim 1930/1931 pełnił funkcję dziekana Wydziału Filozoficznego UJ. Wykładał i badał literaturę Wielkiej Brytanii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz