Następnego dnia języki się rozwiązały. Mężczyźni, mijając go, mruczeli pod nosem słowo „tchórz”, i trzymali się od niego z daleka; kobiety chichotały, gdy przechodził, a bezczelne dzieciaki wołały za nim:
„Odkąd zostałeś kwakrem?”
„Do widzenia, Jonathanie Szeroki Kapeluszu!”
i inne takie docinki.
Ale wiele wydarzyło się, zanim do tego doszło.
Od dnia, gdy ich spotkałem, Letty zwróciła się ku mnie. Częściowo robiła to na złość Gilbertowi - bo była dwa razy milsza, gdy on był w pobliżu lub mógł o tym usłyszeć - ale z czasem zaczęła mnie naprawdę lubić, i wszystko zostało ustalone: mieliśmy się pobrać.
Gilbert trzymał się z dala od wszystkich. Wpadł w smutek i apatię. Nawet jego chód się zmienił - dawniej stawiał kroki sprężyście i pewnie, a teraz jego krok był powolny i ciężki, jakby niósł ciężar całego świata. Czasem starałem się go onieśmielić spojrzeniem, ale zawsze patrzył na mnie spokojnie i pewnie, choć widać było, jak bardzo się zmienił. Chłopcy nie chcieli już z nim grać, a gdy zrozumiał, że będą go omijać przy rzutkach czy krykiecie, po prostu przestał przychodzić.
Jedynym, który jeszcze z nim trzymał, był Jonas - stary kościelny. Albo raczej - to Gilbert trzymał się jego, bo nikt inny nie chciał go znać. Z czasem tak się zaprzyjaźnili, że stary Jonas mawiał, iż Gilbert żyje Ewangelią i czyni tylko to, co nakazuje Pismo. Ale nikt mu w to nie wierzył. Tym bardziej, że nasz proboszcz miał brata – pułkownika w armii – i nieraz powtarzaliśmy Jonasowi: „Czy myślisz, że znasz Ewangelię lepiej niż ksiądz? To byłoby jak stawianie wozu przed koniem, jak ci francuscy radykałowie!” A gdyby ksiądz naprawdę uważał, że kłótnie i bójki są grzechem, czy cieszyłby się tak z każdej wygranej bitwy (a wtedy było ich tyle, co jeżyn w lesie!) i kazałby dzwonić małym dzwonkiem w kościele za każdym razem? Albo czy tak często wspominałby o „moim bracie pułkowniku”?
Po ślubie z Letty przestałem nienawidzić Gilberta. Nawet żal mi go było - tak był pogardzany i odrzucony. Choć nosił głowę wysoko, jakby się nie wstydził, widać było, że marnieje i słabnie. Ciężko jest być odtrąconym przez swoich - i Gilbert to czuł, biedny chłopak.
Jednak dzieci go lubiły. Otaczały go jak rój pszczół - te najmłodsze, które nie wiedziały jeszcze, co znaczy „tchórz”, one czuły, że zawsze był gotów im pomóc i nigdy się nie gniewał, choćby były najpsotniejsze.
Po pewnym czasie i nam urodziło się dziecko - dziewczynka, cudowna istotka, którą oboje bardzo kochaliśmy; a zwłaszcza Letty, która, odkąd miała maleństwo, zdawała się nabrać nowej czułości i spokoju, jakiego wcześniej czasem jej brakowało.