Strona poświęcona Elizabeth Gaskell

poniedziałek, 3 listopada 2025

Cichy bohater (The Sexton's Hero) - amatorskie tłumaczenie - część 3

     Zanim słońce zaszło, cała wioska Lindal już wiedziała, że wyzwałem Gilberta na bójkę, a on odmówił. Ludzie stali w drzwiach swoich domów i patrzyli, jak wracał do siebie na wzgórze, jakby był jakimś dziwadłem albo odmieńcem - nikt nie życzył mu „dobrego wieczoru”. O takim zdarzeniu - żeby ktoś odmówił walki - nigdy przedtem w Lindal nie słyszano.
Następnego dnia języki się rozwiązały. Mężczyźni, mijając go, mruczeli pod nosem słowo „tchórz”, i trzymali się od niego z daleka; kobiety chichotały, gdy przechodził, a bezczelne dzieciaki wołały za nim:
Odkąd zostałeś kwakrem?”
„Do widzenia, Jonathanie Szeroki Kapeluszu!”
i inne takie docinki.

Wieczorem spotkałem go u boku Letty, wracali znad brzegu. Była bliska łez, gdy wpadłem na nich na zakręcie drogi; wpatrywała się w jego twarz, jakby o coś go błagała. I tak rzeczywiście było - później mi to sama powiedziała. Bo naprawdę go lubiła i nie mogła znieść, że wszyscy mają go za tchórza; a ona, choć zwykle dumna i zalotna, tamtego wieczoru niemal mu wyznała, że go kocha, błagając, by nie przynosił sobie wstydu, tylko przyjął moje wyzwanie. Gdy jednak wciąż trwał przy swoim, że walka jest złem i że nie może, była tak rozżalona i rozgniewana i to na samą siebie za to, co powiedziała i uczuciami, które ujawniła, by go przekonać - że powiedziała mu bardziej dotkliwe słowa niż wszyscy inni razem wzięci (tak mi później wyznała, panie), a na końcu rzekła, że nigdy już z nim nie zamieni słowa, dopóki żyje. Choć, prawdę mówiąc, raz jeszcze przemówiła - jej błogosławieństwo było ostatnim ludzkim słowem, jakie doszło jego uszu w chwili śmierci. 

Ale wiele wydarzyło się, zanim do tego doszło. 

Od dnia, gdy ich spotkałem, Letty zwróciła się ku mnie. Częściowo robiła to na złość Gilbertowi - bo była dwa razy milsza, gdy on był w pobliżu lub mógł o tym usłyszeć - ale z czasem zaczęła mnie naprawdę lubić, i wszystko zostało ustalone: mieliśmy się pobrać.

Gilbert trzymał się z dala od wszystkich. Wpadł w smutek i apatię. Nawet jego chód się zmienił dawniej stawiał kroki sprężyście i pewnie, a teraz jego krok był powolny i ciężki, jakby niósł ciężar całego świata. Czasem starałem się go onieśmielić spojrzeniem, ale zawsze patrzył na mnie spokojnie i pewnie, choć widać było, jak bardzo się zmienił. Chłopcy nie chcieli  już z nim grać, a gdy zrozumiał, że będą go omijać przy rzutkach czy krykiecie, po prostu przestał przychodzić.

Jedynym, który jeszcze z nim trzymał, był Jonas - stary kościelny. Albo raczej - to Gilbert trzymał się jego, bo nikt inny nie chciał go znać. Z czasem tak się zaprzyjaźnili, że stary Jonas mawiał, iż Gilbert żyje Ewangelią i czyni tylko to, co nakazuje Pismo. Ale nikt mu w to nie wierzył. Tym bardziej, że nasz proboszcz miał brata – pułkownika w armii – i nieraz powtarzaliśmy Jonasowi: „Czy myślisz, że znasz Ewangelię lepiej niż ksiądz? To byłoby jak stawianie wozu przed koniem, jak ci francuscy radykałowie!” A gdyby ksiądz naprawdę uważał, że kłótnie i bójki są grzechem, czy cieszyłby się tak z każdej wygranej bitwy (a wtedy było ich tyle, co jeżyn w lesie!) i kazałby dzwonić małym dzwonkiem w kościele za każdym razem? Albo czy tak często wspominałby o „moim bracie pułkowniku”?

Po ślubie z Letty przestałem nienawidzić Gilberta. Nawet żal mi go było - tak był pogardzany i odrzucony. Choć nosił głowę wysoko, jakby się nie wstydził, widać było, że marnieje i słabnie. Ciężko jest być odtrąconym przez swoich - i Gilbert to czuł, biedny chłopak.

Jednak dzieci go lubiły. Otaczały go jak rój pszczół - te najmłodsze, które nie wiedziały jeszcze, co znaczy „tchórz”, one czuły, że zawsze był gotów im pomóc i nigdy się nie gniewał, choćby były najpsotniejsze.

Po pewnym czasie i nam urodziło się dziecko - dziewczynka, cudowna istotka, którą oboje bardzo kochaliśmy; a zwłaszcza Letty, która, odkąd miała maleństwo, zdawała się nabrać nowej czułości i spokoju, jakiego wcześniej czasem jej brakowało.

niedziela, 2 listopada 2025

Cichy bohater (The Sexton's Hero) - amatorskie tłumaczenie - część 2

 – W święto św. Marcina minie już czterdzieści pięć lat  – zaczął kościelny, siadając na porośniętym trawą pagórku u naszych stóp – odkąd skończyłem terminowanie i osiedliłem się w Lindal. Widzicie panowie, Lindal można dostrzec wieczorami i rankami po drugiej stronie zatoki, nieco na prawo od Grange; przynajmniej ja często je widywałem, zanim wzrok mój nie osłabł. Niejedną chwilę spędziłem, wpatrując się w tamtą stronę i wspominając dni, które tam przeżyłem, aż łzy tak gęsto zasłaniały mi oczy, że nie mogłem dłużej patrzeć. Nigdy już go nie ujrzę, ani z daleka, ani z bliska - ale wy możecie, z obu stron, i powiadam wam, to przepiękne miejsce.

Za moich młodych lat, gdy tam się osiedliłem, roiło się od najdzikszych młokosów, jakich trudno by szukać gdzie indziej - wszyscy chętni do bójek, kłótni, kłusownictwa i tym podobnych spraw. Sam się przeraziłem, gdy odkryłem, w jakim towarzystwie się znalazłem, ale wkrótce przywykłem do ich zwyczajów, a w końcu stałem się takim samym zuchwalcem jak każdy z nich. Byłem tam może ze dwa lata, i większość uważała mnie za pierwszego zawadiakę w wiosce, gdy do Lindal przybył Gilbert Dawson, o którym wspominałem.

Był to chłopak równie postawny jak ja (a byłem wtedy wysoki na dobre sześć stóp, choć dziś już jestem taki skurczony i zgarbiony), i ponieważ obaj zajmowaliśmy się tym samym rzemiosłem -przygotowywaniem wikliny i drewna dla bednarzy z Liverpoolu, którzy dużo towaru brali z zagajników wokół zatoki - często razem pracowaliśmy i rychło bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Starałem się zachowywać się przy nim jak najlepiej - miałem trochę nauki za sobą, choć odkąd byłem w Lindal, sporo z niej zapomniałem - i z początku ukrywałem swe szorstkie obyczaje, bojąc się, by Gilbert ich nie poznał.

Nie trwało to jednak długo. Zacząłem podejrzewać, że zakochał się w dziewczynie, którą sam bardzo kochałem, a która dotąd zawsze mnie odrzucała. Ach, jakaż to była piękność w owych czasach! Dziś nie ma już takich. Wciąż ją widzę, jak idzie drogą - lekkim, tanecznym krokiem, odrzucając długie, złociste loki, by rzucić mi - lub któremuś z chłopaków - figlarne słowo. Nic dziwnego, że Gilbert się nią zachwycił, choć sam był raczej poważny, a ona tak wesoła i żywa.

Ale wkrótce spostrzegłem, że i ona go polubiła - i wtedy krew mi zawrzała. Znienawidziłem go za wszystko, co robił. Dawniej stałem z podziwem, patrząc, jak skacze, jakim jest mistrzem w rzutce i krykiecie.. Teraz zaciskałem zęby z nienawiści, ilekroć zrobił coś, co przyciągało spojrzenie Letty. W jej oczach widziałem, że go lubi, choć wobec niego zachowywała się tak samo wyniośle jak wobec innych. Panie Boże, przebacz mi! - jakże ja nienawidziłem tego człowieka.

Mówił tak, jakby ta nienawiść była świeża - tak żywo w jego pamięci ożywały uczucia i czyny młodości. Po chwili jednak ściszył głos i ciągnął dalej:

– Cóż, zacząłem szukać sposobności, by wszcząć z nim bójkę, bo krew we mnie wrzała, by go wyzwać do walki. Myślałem, że jeśli go pokonam  (a byłem wówczas nie lada pięściarzem), Letty się od niego odwróci. Pewnego wieczoru przy grze w kółko - nie wiem już, jak to się zaczęło, bo wielkie rzeczy wyrastają z małych słów - wdałem się z nim w sprzeczkę i wyzwałem go na pojedynek.

Widziałem, że był bardzo wzburzony — jego twarz zmieniała kolor — a jak już mówiłem, był to zwinny, silny młodzieniec. Ale nagle się wycofał i powiedział, że nie będzie się bił.

Takiego wrzasku, jaki podnieśli chłopcy z Lindal, nigdy później nie słyszałem! Do dziś mi dzwoni w uszach. Żal mi go było, że tak się go wyszydza, i pomyślałem, że może nie zrozumiał mnie właściwie, więc dałem mu jeszcze jedną szansę - powtórzyłem wyzwanie i jasno rzuciłem mu rękawicę. Wtedy powiedział, że nie ma do mnie żadnej urazy; że może coś powiedział, co mnie rozgniewało, ale nie wie, co to było - a jeśli tak, to prosi o przebaczenie - ale że walczyć nie będzie, pod żadnym pozorem.

– Byłem tak pełen pogardy dla jego tchórzostwa, że żałowałem, iż dałem mu drugą szansę, i dołączyłem do wrzasku, który się podniósł — dwa razy gorszego niż wcześniej. On jednak stał wyprostowany, z zaciśniętymi zębami i bladą twarzą, i gdyśmy wreszcie umilkli, bo krzyczeliśmy do utraty tchu, powiedział głośno, chociaż chrapliwym głosem, zupełnie innym niż jego własny::
„Nie mogę się bić, bo uważam, że kłótnie i przemoc są złe.”

Potem odwrócił się, by odejść. A ja, oszalały z pogardy i nienawiści, zawołałem:
„Powiedz przynajmniej prawdę! jeśli boisz się bić, to nie opowiadaj kłamstw. Mamusi ulubieniec boi się podbitego oka, biedactwo? Nic mu się nie stanie, ale niech nie kłamie.”

Zaśmiali się wszyscy, lecz ja nie mogłem się śmiać. Wydawało się czymś niepojętym, by taki rosły młodzieniec był tchórzem i się bał!

Fragment arkusza Kendal. England and Wales, Ordnance Survey, 1865.

sobota, 1 listopada 2025

Cichy bohater (The Sexton's Hero) - amatorskie tłumaczenie - część 1

Opowiadanie „The Sexton's Hero” było drugim z trzech tekstów, które Elizabeth Gaskell opublikowała w tygodniku Howitt’s Journal w 1847 roku, pod pseudonimem Cotton Mather Mills. Ukazało się w bumerze z 4 września.

Choć jego forma przypomina chrześcijańską przypowieść, utwór ten zawiera głębokie warstwy znaczeniowe, które ujawniają się dopiero przy uważnej lekturze. To nie tylko opowieść o poświęceniu, ale także głęboka refleksja nad tym, czym jest prawdziwe bohaterstwo w czasach społecznych przemian. 

 Akcja rozgrywa się nad zatoką Morecambe, na wybrzeżu Lancashire — w miejscu dobrze znanym autorce, co nadaje opowieści autentyczności i lokalnego kolorytu. 
-------------------------------------------------------------

„Cichy bohater” *  - część 1 tłumaczenia

Popołudniowe słońce rozlewało swe wspaniałe promienie po trawiastym cmentarzu, sprawiając, że cień rzucany przez stare drzewo cisowe, pod którym siedzieliśmy, wydawał się jeszcze głębszy w kontraście do światła. Wieczny szmer niezliczonych letnich owadów tworzył błogie, kołyszące tło.

Nie potrafię w pełni opisać widoku, jaki rozciągał się przed naszymi oczyma. Na pierwszym planie znajdował się kamienny mur ogrodu plebanii - szary ze starości, lecz bogaty w barwy niezliczonych porostów, paproci i bluszczu o najdelikatniejszej zieleni i najsubtelniejszych kształtach, a także w jaskrawą czerwień bodziszka, który znajdował sobie schronienie w każdej szczelinie i zakamarku.
Na szczycie tego starego muru wiły się nieprzycięte pędy winorośli i długie, kwieciem obciążone gałęzie pnącej róży, przywiązanej od strony ogrodu. Dalej ciągnęły się zielone łąki, szare góry i błękitne, oślepiające światło zatoki Morecambe, która połyskiwała pomiędzy nami a horyzontem w dali.

Przez chwilę milczeliśmy, zapatrzeni w tym widoku i w cichym, drgającym szumie lata. Wreszcie Jeremy podjął rozmowę w miejscu, w którym przerwaliśmy ją jakiś kwadrans wcześniej, gdy zmęczeni ujrzeliśmy to zacienione zielone miejsce odpoczynku.
Jednym z uroków czasu wakacyjnego jest to, że myśli nasze nie zostają gwałtownie strącone z biegu przez zewnętrzny pośpiech i gorączkową niecierpliwość. Wypływają one dojrzale z naszych ust, w słonecznym spokoju dni. Ziarno może być marne, lecz owoc - dojrzały.

– Jak więc zdefiniowałbyś bohatera? – zapytałem.

Zapadła długa cisza i niemal zapomniałem o swym pytaniu, wpatrzony w cień chmury przesuwającej się po dalekich wzgórzach, gdy Jeremy wreszcie odpowiedział:
– Moje wyobrażenie bohatera to człowiek, który postępuje zgodnie z najwyższym ideałem obowiązku, jaki zdołał w sobie ukształtować - bez względu na poświęcenie. Myślę, że wedle tej definicji można objąć wszystkie rodzaje charakteru, nawet bohaterów z dawnych czasów, których jedynym - a z naszej perspektywy niskim - pojęciem obowiązku była osobista dzielność.
– A więc przyznałbyś ten tytuł nawet bohaterom wojennym? – spytałem.
– Tak – odparł – choć z pewnym współczuciem dla okoliczności, które nie dały im wyższego poczucia obowiązku. Jednak jeśli poświęcili siebie, by zrobić to, co szczerze uważali za słuszne, nie sądzę, bym mógł odmówić im miana bohatera.
– Liche to, niechrześcijańskie bohaterstwo, którego przejawem jest krzywda innych! – rzekłem.

Obaj drgnęliśmy, gdy rozległ się trzeci głos:
– Jeśli wolno mi się wtrącić, panie – odezwał się ktoś, po czym zamilkł.

Był to kościelny, którego zauważyliśmy zaraz po przybyciu, jako element krajobrazu, a o którym później zupełnie zapomnieliśmy - jakby był równie nieożywiony jak porośnięte mchem nagrobki.
– Jeśli mogę się tak śmiało odezwać – powtórzył, czekając na pozwolenie by zabrać głos. Jeremy skłonił się z szacunkiem przed jego siwą, odkrytą głową.
Zachęcony tym gestem, starzec mówił dalej:
– To, co ten pan (tu wskazał na mnie) przed chwilą powiedział, przywiodło mi na myśl kogoś, kto już dawno nie żyje. Może nie do końca zrozumiałem wasze słowa, panowie, lecz o ile pojąłem, myślę, że obaj uznalibyście biednego Gilberta Dawsona za bohatera. Tak, myślę, że mielibyście rację – dodał z długim, drżącym westchnieniem – Ja przynajmniej mam powód, by tak o nim sądzić.
– Proszę usiąść i opowiedzieć nam o nim – rzekł Jeremy, wstając, by ustąpić miejsca starcowi.
Muszę przyznać, że czułem niecierpliwość z powodu tej przerwy.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

* Dosłowny tytuł "The Sexton's Hero” "Bohater kościelnego" (ewentualnie "Bohater grabarza"), ale ten,  który proponuję: "Cichy bohater" oddaje ducha opowiadania i jego chrześcijańskie przesłanie.

Trzeba pamiętać o wierszu "Sexton" jednego z "poetów jezior", prekursora romantyzmu w literaturze brytyjskiej Williama Wordswortha, z pewnością Gaskell miała go w pamięci, pisząc swoje opowiadanie.